chapter three

662 41 4
                                    

Wśród ludzi porozrzucanych po moim osiedlu znajdowała się jedna osoba z samorządu szkoły, w której się uczyłam. Marianna Cruez. Zgrabnie wyminęła rozdających ulotki i próbowała dostać się do mojego mieszkania za pomocą domofonu. Była ubrana w czarną sukienkę na ramiączkach, sięgającą do kolan i czarne Conversy do kompletu. Miała też kamizelkę z logo liceum. Wiedziałam, że chodzi do klasy 3B lub 3C, nie pamiętam dokładnie. Widziałam, jak próbowała ukryć swoją czarną listonoszką fakt, że trzęsą się jej dłonie. Grzecznie podeszłam do niej i postanowiłam zacząć rozmowę. Nie musiałam jednak tego robić - dziewczyna ucieszyła się na mój widok i niezwłocznie chciała mnie o czymś poinformować.

- Cześć, mogę spytać... Mieszkasz gdzieś tutaj, prawda? - brzmiała niepewnie, była zdenerwowana.

- Blair Thomas. - przedstawiłam się i uśmiechnęłam lekko. - Tak, ten blok. Nawet zadzwoniłaś pod odpowiedni numer. - mówiłam, wciąż zaskoczona jej obecnością.

- Marianna Cruez. - podała mi dłoń, którą uścisnęłam. - Słuchaj, powiem prosto z mostu - nawaliłam, i to w tak beznadziejnej sprawie, że boję się konsekwencji. Nie ważne, w klasach pierwszych wszyscy są poinformowani - oprócz połowy klasy 1A! - widziałam, jak bardzo się boi i przejmuje.

- O co chodzi? - mówiłam spokojnie, starając się ukryć swój lekki niepokój.

- Zaliczka! Och, więcej niż zaliczka! Dwa razy zapomniałam. - przetarła dłonią spocone czoło. - Pierwszoklasiści jadą na obóz integracyjny. Dwunastu uczniów ma opłacony wyjazd, trzynastu nadal nie wpłaciło ani dolara. Chodzi o sto pięćdziesiąt dolarów. - przerwała starania o ukrycie stresu, który z niej wręcz wypływał. - Powiedz mi, czy twoi rodzice są w stanie wpłacić mi dzisiaj - wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo - te sto pięćdziesiąt dolców? 

Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło. Nigdy nie byłam na obozie integracyjnym. Nie dostałam też informacji, że mam na jakiś pojechać. Nie mniej jednak wyjęłam swoją portmonetkę, i podałam jej wyliczoną sumę.

- Trzymaj, uspokój się. - powiedziałam. - Dlaczego o niczym nie wiem? Kiedy miałabym niby wyjechać?

- Super! - możliwe, że jej stres był trochę na pokaz. - Muszę lecieć, mam do obskoczenia jeszcze dwanaście mieszkań, w obrębie piętnastu kilometrów. - przewróciła oczami. - Fajnie, że poszło tak szybko, dyra mogłaby mnie mocno przycisnąć za brak - łącznie - prawie dwóch tysięcy dolców. - na jej ustach malowały się przekleństwa, w stronę pani dyrektor, jak domniemam. - Ach, a na obóz jedziecie jutro po lekcjach! - widziałam na jej twarzy ten wredny uśmieszek. - Pa! - pomachała do mnie palcami i odeszła natychmiast.

Opadła mi szczęka. Jutro. Mam jechać jutro na obóz, o którym nic nie wiedziałam. Cóż za idealna, doskonale przygotowana na wszystko szkoła. Jaki zaradny samorząd... Nie wiedząc co mam ze sobą zrobić, wyciągnęłam z plecaka mojego Samsunga i szukałam w kontaktach numeru Virginii. 

"Gina, wiedziałaś o jakimś obozie dla pierwszoklasistów?" - wysłałam SMSa do koleżanki.

"No ba, jestem już spakowana. Mamy spać w pokojach po trzy osoby, jesteś ze mną?". - za chwilę nadeszła odpowiedź. 

Co takiego?! To znaczy - my mamy gdzieś w ogóle spać? To wyjazd dłuższy niż na jeden dzień?!

"Właśnie była u mnie laska z samorządu, dałam jej pieniądze. Rany, dopiero dowiedziałam się o jakimś wyjeździe. Powiedz mi więcej." - kontynuowałam pisanie.

"Serio? Żenada, robiłam przelew już w sierpniu. Zapomnieli o tobie? Jak to? W ogóle, co mam ci powiedzieć? Jedziemy nad jezioro, będzie fajne, poznamy nowych chłopaków i planujemy świetnie się bawić! No, i mamy mieć jakieś zajęcia, żeby się zintegrować. Super, nie?" - kiedy dostałam SMSa, zbladłam. Super. Więcej kontaktu z ludźmi. Idealna okazja do całkowitej kompromitacji.

Princess of my heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz