Życie toczyło się swoim własnym tempem. Zanim ktokolwiek spostrzegł, nastała zima, mroźna i magiczna, a Harry zakochał się w tym miejscu na nowo, nieco bardziej niż poprzednio. Wczesne wstawanie już nie było męczące, a jedynie nużące, a pocałunki jakby wygasłe. Kłócili się, to oczywiste, ale z jakiegoś powodu kłócili się więcej - o pieniądze, o mieszkanie, o podróże do domu, o nieubłaganie zbliżającą się gwiazdkę, a Harry był poddenerwowany, ponieważ nadal nie zdołał zaliczyć wszystkich egzaminów. Od czasu ich przyjazdu nauczył się kilku zwrotów, które wtrącał do swojej codziennej, angielskiej konwersacji, wywołując tym samym dziki śmiech u Louisa, który ustawał dopiero wówczas, kiedy Harry obejmował go i przygniatał swoim ciałem jego ciało. Raz śmiali się razem, będąc tak szczęśliwymi jak nigdy i dziękując za to, że im się udało; następnego dnia płakali tak rzewnie i boleśnie, a echo ich skowytu zdawało się nieść po całym miasteczku. Czasem żałowali, że postanowili spróbować czegoś nowego, żyć własnym życiem, innym razem cieszyli się z pogody, z ludzi, których mogli spotkać i z życia, jakie posiadali. Czasem oddalali się od siebie zbyt bardzo, będąc bardziej zajętymi własnymi sprawami, a nie swoim związkiem i zawsze w porę któryś z nich to zauważał, przychodząc do wspólnego pokoju i przerywając temu drugiemu cokolwiek robił. Harry uwielbiał, kiedy to był Louis; lubił czuć jego małe, zimne dłonie na swoich barkach i słyszeć dźwięk, który wydawał z siebie, kiedy tylko zobaczył, że praca zaliczeniowa Harry'ego jest jeszcze dłuższa niż poprzednio. Całował go wtedy w zagłębienie między obojczykami i zamykał laptopa, odsuwając go od Harry'ego. Dlatego Harry czasem czekał dłużej, pozwalał Louisowi być tym, który spostrzeże i zareaguje, a kiedy tego nie robił interweniował on. Wtedy role się odwracały i chociaż Harry nie całował Louisa w miejsce, w które on całował Harry'ego, siadywał obok niego i trzymał głowę na jego ramieniu dopóki tamten drugi nie westchnął i nie ucałował go w czoło. Wszystko było w jak największym porządku, a sami oni czuli się dorośli, zarabiając na swoje życie (Harry dostał pracę, która nie koligowała z godzinami jego zajęć) i żyjąc razem. W niedziele chodzili na wspólne spacery, trzymając się za ręce i siejąc zgorszenie wśród tutejszej społeczności. Jednak poza sobą mieli przyjaciół, z którymi czasem się spotykali, starając się zabierać tego drugiego ze sobą. W taki sposób Harry poznał mężczyznę w czerwonych okularach. Dla Louisa był to Alf, dla Harry'ego Alfred.
- Całkiem miły gość. - skomentował, kiedy wychodzili z jego mieszkania, a Louis prychnął, trzymając jego dłoń blisko siebie i przyciągając go do pocałunku.
- Jest najlepszy. - odpowiedział, a Harry udał obrażonego.
- To nie ja jestem tym najlepszym?
Lubili się przekomarzać i dokuczać sobie nawzajem, a z ich dwójki to właśnie Louis najbardziej lubił spojrzenia rzucane im na ulicy, kiedy szli, przepychając się i wbijając palce w swoje żebra. Nie przeszkadzała mu widownia, zawsze uwielbiał być w centrum uwagi i mieć zainteresowanie wszystkich dookoła siebie. Harry doceniał w nim tę część, która pozwalała mu schować się w cieniu i obserwować jego poczynania, kiedy zdobywał coraz więcej przyjaciół w ich nowym świecie. Nie obchodziło go to, co mówili o nim w biurze, gdzie Louis pracował, ani czy Alfred pocierając szkła swoich czerwonych okularów mówił, że Harry jest trochę wyobcowany. Właściwie to lubił większość przyjaciół Louisa, lubił w nich to, jak starannie dobierają słowa do sytuacji. Nigdy nie mówiono o nim 'nudny chłopak Louisa' tylko 'stonowany chłopak Louisa'. Nigdy nie nadano mu etykietki dziwaka, a raczej wyrażano się o nim w sposób sygnalizujący, że są otwarci na niego i na jego słowa. Harry rozmawiał z nimi najczęściej, jak tylko pozwalał mu na to dzień i ich angielski i czuł czasem się podle, ponieważ oni dla nich musieli wysilać się w innym języku, co było dosyć inwazyjne.
Tego dnia Louis ciągnął Harry'ego od rana za skrawek swetra i namawiał go do zostania w domu. Harry miał zajęcia, co próbował mu uświadomić. Koniec końców poległ na materacu, przytulony plecami do klatki piersiowej Louisa tak ciasno, że nie mógł chwilami oddychać. Starając się zapamiętać każdy oddech Louisa szeptał niezrozumiałe słowa, a Louis śmiał się z niego. Uwielbiał go każdą cząsteczką jego ciała i nie sądził, by mógł kiedykolwiek w każdy z możliwych sposobów nacieszyć się Harry'm i jego ponowną bliskością, a nawet jeśli, to na pewno znalazły miliardy innych sposobów na kosztowanie jego słodkich, wąskich ust i dotykanie całego jego ciała, by obserwować dołeczki wpełzające na twarz Harry'ego.
- Jesteś moim szczęściem. - szepnął, przerywając ich sumienną ciszę. Harry wiercił się w jego uścisku do czasu, aż nie został zwrócony twarzą do Louisa, a jego wielki uśmiech przysłonił mu wszystko inne. To był cały jego świat, jego uśmiech, jego zielone oczy, jego dołeczki, jego burza kręconych włosów i jego osoba. Odkrywał na nowo reakcje Harry'ego, uwielbiał to robić. Uwielbiał badać jego twarz swoimi ustami, uwielbiał sprawiać, że stawał się śmiały lub zawstydzony. Uwielbiał mówić o nim ze swoimi znajomymi jako 'Harry, mój chłopak', a wtedy reszta uśmiechała się promiennie. Miał wszystko, czego chciał kiedykolwiek i nie sądził, by kiedykolwiek zasłużył na tak wielkie dobro, które otrzymał. - Jesteś moim szczęściem. - powtórzył, ignorując słowa Harry'ego o banalnych tekstach i westchnął w jego włosy, układając brodę na czubku jego głowy. Złączył ich dłonie. Znów westchnął, a materac zaskwierczał lekko, kiedy ostatecznie
# #
Spokojnie, wszystko się opublikowało. Wyjaśnienie i podziękowania pojawią się za chwilę. Warto przeczytać c;
YOU ARE READING
Hi! (Larry Stylinson)
FanfictionPieprzyć pierwszą miłość, pomyślał Harry i pocałował chłopaka przed nim. Czekam na drugą. Co jednak, jeśli pierwsza miłość okazuje się być tą drugą? "Oops" sequel. * * * Miejsce akcji: Londyn, Nowy Jork Bohaterowie główni: Louis (20)...