Rozdział XLII

2.2K 270 38
                                    

Na drodze tym razem nie było bydła. Absolutnie nic nie utrudniało podróży Louisa, gdy pędził on w stronę rancza, ale i tak czuł się sfrustrowany, tak, jak te wszystkie tygodnie wcześniej, kiedy po raz pierwszy spotkał Harry'ego na środku zablokowanej przez krowy drogi. Chciał po prostu już się tam kurwa dostać.

Louis potrząsnął głową, mrugając na słońce i próbując uspokoić umysł. Ciągle robił absurdalne rzeczy, jak wyobrażanie sobie siebie sto jardów dalej, jakby pragnienie bycia tam mogło teleportować zarówno jego, jak i gigantyczny kawałek maszyny do przodu w czasie i przestrzeni. Prychnął pod nosem, przewracając oczami. Niedorzeczny. Jesteś niedorzeczny. Ty nie... Nawet nie wiesz, gdzie będzie... Albo z kim. Albo... Albo co myśli...

- Kurwa - zaklął pod nosem, pochylając się w fotelu kierowcy i uderzając dłonią w kierownicę, gdy wjechał na niewielki pagórek, a Lonely Rose po raz pierwszy ukazało się na horyzoncie. Adrenalina wzrosła, a natarczywe uczucie w jego piersi podwoiło się na widok rancza, mimo że było ono jeszcze tak odległe, że ​​wszystkie zabudowania i zagrody dla zwierząt wyglądały jak część krajobrazu z zestawu modelu kolejki. To wszystko było zbyt daleko. Harry. Harry był jeszcze zbyt daleko.

Może gdyby odebrał swój cholerny telefon. Co on do cholery robi? Czy on...

- Dojedziesz tam – powiedział do siebie, odcinając się od swoich przemyśleń na temat Harry'ego, tak, by nie mógł ponownie wpaść w bezużyteczny wir niepokojącego gniewu. Zamiast tego spojrzał na wydruki, które rzucił na siedzenie obok, i iskra nadziei i szczęścia przebiegła przez jego kręgosłup. – W końcu faktycznie tam dojedziesz. Zobaczysz go. On tam jest. Porozmawiasz z nim. Będziesz...

Szeroka przestrzeń prerii i gór była wspaniała we wczesno wieczornym świetle, a żołądek Louisa opadł, gdy mężczyzna napajał się widokiem. Wypełnił go dziwny ból na myśl, że Harry naprawdę gdzieś tam był, po prostu poza jego zasięgiem. Może robił porządki w stodole lub na padoku koni, może był ze świeżo upieczonymi matkami i ich cielętami przy potoku Jolene lub na quadzie wracał z pastwiska do domu. Może już zasiadał do kolacji z panią Burden i kilkoma kowbojami – Harry był tam, a tęsknota Louisa pogłębiała się z każdą chwilą. Jego gardło groziło zaciśnięciem.

- Już prawie – szepnął, nadal bębniąc w kierownicę, gdy skręcił do Lonely Rose zbyt szybko i żwir uciekł mu spod kół. W normalnej sytuacji byłby zawstydzony, ale nie teraz. – Już prawie. Już prawie. Już prawie.

Przed domem były zaparkowane tylko dwie ciężarówki, a Louis poczuł ulgę, że prawdopodobnie nie przerwie kolacji. Zatrzymał się między nimi, jego nerwy były tak zszargane, że prawie zabił silnik, zanim udało mu się poprawnie zaparkować. Wypuścił zniekształcony śmiech.

Kurwa. Wyluzuj. Po prostu wyluzuj. Pewnie nawet... Pewnie nawet nie ma go w domu. Cholera. Louis mamrotał niezbyt uspokajające bzdury do siebie, kiedy zgarniał niezbędne dokumenty, a następnie miał takie trudności z wyjściem z samochodu, że jego drzwi mogły być równie dobrze sprężynową pułapką.

- Jezu Chryste – sapnął z frustracją, opierając się plecami o drzwi, gdy w końcu udało mu się wygramolić. Kurczowo przyciskał do swojej spoconej piersi federalną mapę i oryginalny akt ziemi, przełykając rosnącą bańkę histerii, biorąc głęboki oddech i zmuszając samego siebie do odzyskania godności i zebrania się do kupy przed wejściem do środka. Oddychaj. Oddychaj. Kurwa. Po prostu oddychaj.

Rozmowa z Niallem była uspokajająca, ale Louis nadal chciał powiedzieć Harry'emu o tak wielu rzeczach, które obijały się w jego głowie i sercu. Było tak wiele rzeczy, które chciał usłyszeć od Harry'ego. Nie pamiętał czasu w swoim życiu, kiedy był tak zdesperowany rozmowy z inną osobą, a doświadczał ową desperację jako rozdzierającą, dziką niecierpliwość.

Wild And Unruly (Larry Stylinson) - TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz