Słońce jeszcze nie wzeszło nad horyzont. Musiało być naprawdę wcześnie rano. Spojrzałem na leżącego tuż przy mnie mężczyznę. Jego czarne włosy były w całkowitym nieładzie. Wyglądał słodko, a zarazem cholernie seksownie. Poczułem ucisk w sercu na myś,l co będę musiał teraz zrobić.
Wziąłem głęboki wdech i powoli zszedłem z łóżka. Nie obudził się, na szczęście. Na paluszkach zszedłem na dół. W salonie zastałem ojca wtulonego w Muraiego. Urocze, jednak...
- Tato- wyszeptałem.
Mruknął coś pod nosem i obrócił się na plecy.
- Tato.- Szturchnąłem go lekko.
Kiedy otworzył oczy i spojrzał na mnie przyłożyłem palec do ust by dać znak, że ma być cicho.
- Ja będę już szedł. Nie chciałem odejść bez pożegnania.
Mimo że byłoby to łatwiejsze. Widząc, że chce coś powiedzieć położyłem palec wskazujący do jego warg. Niechętnie, lecz milczał.
- Nie proś mnie, żebym został. Nie mogę. Nie utrudniaj tego. Może kiedyś jeszcze się zobaczymy, lecz nie obiecuje. Żegnaj, kocham cię.
- Też cię kocham synu- wyszeptał wtulając się we mnie.
Łzy cisnęły mi się do oczu, a dziąsła zaczęły mrowić. Odsunąłem się od niego. Wstając poczułem czyjąś dłoń na swoim nadgarstku. Murai patrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- On wie?
- Nie, śpi. Tak będzie lepiej.
- Jeszcze śpi. Nie masz dużo czasu. Zaraz zauważy, że cię nie ma.
Muszę się śpieszyć.
- Opiekuj się nim.
Skinął głową. Udałem się w stronę tylnych drzwi. Ostrożnie je otworzyłem, stając na ganku w samej bieliźnie. Dotychczas leżąca wataha wstała, spoglądając ma mnie uważnym wzrokiem swoich ślepi. Ściągnąłem bieliznę po czym przemieniłem się w jednego z nich. Mijając sforę powolnym krokiem podszedłem do linii lasu. Zatrzymałem się oglądając za siebie. To był błąd. Ojciec stał przy drzwiach z ręką na szybie. Zacisnąłem szczęki i ruszyłem przed siebie. Usłyszałem za sobą odgłos otwieranych drzwi. Tata biegł piżamie w moją stronę. Zatrzymał się przed lasem. Nie wszedł do niego. Nie przekroczył linii obiektu swoich lęków.
Pokręciłem łbem i pobiegłem do oddalającej się powoli watahy. Wyprzedziłem ich, a oni ruszyli za mną. Kierowałem się w stronę domu. Uciekałem od problemów jakim było Bras, Yasou, a przede wszystkim Kaoru. Uciekałem od niego. Jestem tchórzem. Oddalam się od problemów zamiast stawić im czoło. Robiłem to co przez całe życie: uciekałem poddając się.
Warknąłem wściekle. Zmieniłem kierunek. Biegłem na wschód. Dwa kilometry do celu.
- Co się stało?
- Gdzie biegniemy?
- Hajime?!- Odezwał się wściekły Ridick.
Dobiegliśmy tam szybciej niż się spodziewałem. Rozpoznałem wejście do jaskini, a ono już poprowadzi mnie do środka. Na moim pysku pojawił się uśmiech.
- Haji, gdzie nas prowadzisz?
- Coś jest nie tak.
- Wszystko jest w porządku.- Powiedziałem chcąc ich uspokoić.
Tunel okazał się być dłuższy niż sądziłem. Na końcu jednak ujrzałem dwuskrzydłowe drzwi prowadzące na górę. Popchnąłem klapę pyskiem. Wskoczyłem na górę. Rozejrzałem się dookoła. Pusty pokój z kilkoma komodami przy ścianie i drzwi po przeciwnej stronie. Śmierdziało tu tym sukinsynem, jednak wiedziałem, że nie ma go w domu.
CZYTASZ
Równonoc
WerewolfNowe miasto, nowi znajomi- czysta karta. Wszystko wydaje się układać po myśli Hajime. Jednak to miasto skrywa położone w środku lasu skrywa swoją własną tajemnicę. Mieszkańcy co roku zbierają się w jednym miejscu by świętować Nocy Kupały. Tańce, śpi...