10.

164 21 3
                                    

- Wydało mi się oczywiste, że Flewelling usunął wszystkie skradzione obrazy po tym, jak dotarło do niego, że nie powinien był ich pokazywać nikomu, nawet Razielowi – wyjaśnił detektyw, częściowo po to, by wytłumaczyć Johnowi sytuację, a częściowo, by samemu lepiej ją zrozumieć. – Nie brałem jednak pod uwagę, że zrobił to dopiero wtedy, gdy zadzwoniła do niego Helsing. Musiała to zrobić zaraz po tym, jak wyszliśmy z restauracji, czyli jakieś dwie i pół godziny temu...

Sherlock bardzo gwałtownie zmienił pas ruchu, wymuszając przy tym pierwszeństwo. Blondyn domyślił się, że Holmes właśnie skończył analizować sytuację i zmienił zdanie, co do miejsca, w które powinni się udać. Nie było w tym z resztą nic dziwnego. Jeśli Flewelling opuścił swój dom tuż przed tym, jak oni do niego weszli, to miał niemal godzinę na rozprawienie się z panną Helsing. Dobrze, że detektyw zaczął się niecierpliwić już po piętnastu minutach czekania.

- Napisz Donovan, żeby pilnowali domu Flewellinga. Niech przyślą też ekipę na most Lambeth, razem z karetką. Dlaczego ci ludzie nie śpią? Dochodzi dwudziesta trzecia a oni koniecznie chcą stać w korkach. Czy normalni ludzie nie mają nic lepszego do roboty?

Dokładnie w momencie gdy John skończył pisać wiadomość, Sherlock pozwolił korkowi odnieść nad sobą miażdżące zwycięstwo i zaparkował samochód.

- To bez sensu – prychnął zirytowany. – Prędzej uda się nam tam dobiec. Dasz radę, John?

- Jeszcze się pytasz? – zaśmiał się były lekarz wojskowy, chowając szybko laptopa do torby.

Chociaż jego sprawność fizyczna uległa znacznemu pogorszeniu, wciąż był w stanie przebiec nawet kilka kilometrów bez żadnego postoju. A biegania za Sherlockiem brakowało mu równie bardzo, co słuchania jego cudownego głosu.

Adrenalina... To przerażające, jak bardzo można się od niej uzależnić. Nie myślał o zmęczeniu, o pijanych ludziach świętujących pod barami koniec tygodnia, ani o zimnym wilgotnym powietrzu, które wdzierało się do jego płuc. Czuł tylko pistolet pod kurtką i twardy chodnik pod stopami, a przed sobą widział jedynie czarny płaszcz i rozwianą czuprynę przyjaciela. Przez kilka długich chwil, ciągnących się niczym wieczność, nie istniało dla niego nic poza tym i nic więcej nie było mu potrzebne.

Mieli już Lambeth w zasięgu wzroku, gdy usłyszeli strzał, a zaraz po nim pełen bólu i przerażenia kobiecy krzyk.

- Szybciej, John! – zawołał detektyw zirytowany ludzką głupotą do granic swoich możliwości. Zapewne zastanawiał się teraz, czy rzeczywiście jest ze Scarlet aż tak blisko spokrewniony.

Watson nawet nie zorientował się, w którym momencie sięgnął po pistolet. W takich sytuacjach odzywało się jego wojskowe „drugie ja", które zawsze intuicyjnie wiedziało, co robić i kto idzie pierwszy do odstrzału. Tak było i tym razem; wyprzedził Sherlocka, po czym strzelił w stronę zgromadzonej na moście grupki. Chociaż wydawałoby się, że nikt nie mógł tak błyskawicznie zlokalizować źródła największego zagrożenia, wycelować i jeszcze trafić, to dla kogoś z doświadczeniem Johna było to równie banalne, co odkręcenie słoika z dżemem.

Dopiero po chwili zaczęło do niego docierać po co właściwie strzelił.

Mężczyzna wykrzykujący swoje cierpienie.

Szczęk upadającego na chodnik pistoletu.

Panika tłoczących się na moście ludzi.

Agresywne błyski nadjeżdżających radiowozów.

Rozpaczliwa szamotanina tłumiona przez lodowatą wodę Tamizy.

- Ona się topi, John...!

Ledwie słowa Sherlocka dotarły do jego uszu, a już odrzucał na bok torbę z laptopem i ściągał w biegu buty oraz kurtkę. Szok termiczny prawie sparaliżował mu mięśnie; nie spodziewał się, że woda będzie aż tak zimna. Myśl ta jedynie dodała mu sił. Nie chodziło przecież o niego, tylko o Scarlet. Jemu nic nie będzie, gorsze rzeczy już znosił, był w końcu na wojnie, co dziennie musiał walczyć z upałem, piaskiem i śmiercią. Ona jednak wydawała mu się w tym momencie zaledwie dzieckiem. Mogła mieć swój honor, upór i umiejętności, ale tak naprawdę była tylko małą dziewczynką zmuszoną do grania roli, do której jeszcze nie dorosła.

Chłód wdzierał się boleśnie w jego ciało, ubrania nasiąkały wodą, płuca krztusiły się lodowatym powietrzem. Mimo wczesnej jesieni w Tamizie czuć już było zapowiedź mroźnej zimy. Z właściwym sobie uporem rozgarniał zesztywniałymi ramionami złośliwie spienione fale. Niedaleko usłyszał zdławiony głosik panny Helsing i głośny plusk. Pewnie któryś z policjantów wskoczył do rzeki żeby mu pomóc.

„Oby to był policjant" przebiegło przez myśl doktorowi. „Jeśli to Sherlock to na pewno zaraz się przeziębi".

Dopadł Scarlet jako pierwszy. Jej przypominające szpony skostniałe dłonie wpiły się w ramiona blondyna, a drobne usta otworzyły szeroko w niemym błaganiu o tlen. Szybko jednak okazało się, że kobieta nie była aż tak bezradna i przerażona swoim położeniem, jak można by było wywnioskować z jej szamotaniny. John od razu zrozumiał, że Helsing próbowała wyplątać się ze swojej sukni, która ciągnęła ją na dno; wyciągnął więc zaczepiony o pasek nóż i zaczął rozcinać czarny materiał. Nie było to proste zadanie, ale na szczęście już po chwili dołączyła do niego para silnych męskich dłoni, które bez skrupułów zdarły z dziewczyny ostatnie strzępy jej szykownego stroju. Z pomocą drugiej osoby poszło już całkiem gładko.

- Ostrożnie, ma przestrzelony prawy bark – wysapał w stronę ekipy ratownictwa medycznego, która czekała na nich przy brzegu.

Gdy upewnił się, że panna Helsing jest już całkowicie bezpieczna, odwrócił się do młodego mężczyzny, który skoczył za nim do rzeki. Widok Drake'a jakoś specjalnie nim nie wstrząsnął. Nie spodziewał się wprawdzie, iż policja zabierze go ze sobą, ale potrafił sobie wyobrazić, do czego zdolny był ten mężczyzna, byleby tylko osiągnąć cel.

- Przeziębisz się – usłyszał tuż nad uchem i poczuł jak Sherlock narzuca mu na ramiona „anty-stresowy kocyk". – Lestrade chyba właśnie odzyskał telefon, najprawdopodobniej z numerem od jego nowego znajomego. Pisze, że Flewelling sam oddał się w ręce policji i jest gotowy do wszystkiego się przyznać. Wesołą gromadkę z mostu już zabierają na przesłuchanie. Możemy wracać do domu.

- Idziemy po samochód?

Holmes skrzywił się wymownie.

- Mam go serdecznie dość. Dzwonię po taksówkę.

Diabelski TrylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz