Jedziemy do mojego rodzinnego domu. Jedziemy tam, a ja nie mogę nic zrobić. Nie chciałem tam wracać, bo wiem, że to miejsce jako jedyne potrafi mnie złamać. Czuję się w nim taki mały i bezbronny, wszystkie wspomnienia wracają i zabierają mi cała pewność siebie. Miejsce w którym powinienem czuć się najlepiej, jest dla mnie czymś co ledwo przechodzi mi przez gardło. A najgorsze jest to, że wcale to nie z winy ojca, który wprowadzał w domu cholerny terror, tylko z mojej. Jako jedyny facet w rodzinie powinienem zrobić z tym porządek, kiedy ja olałem siostrę i mamę znikając na całe dnie. Wychodziłem rano i o
ile w ogóle raczyłem wrócić to tylko w nocy. Mi tez nie było łatwo, ale o swoim cholernym egoizmie zorientowałem się dopiero po śmierci ojca, chociaż ten człowiek nie miał prawa określać się takim mianem.Cały sztywnieje, kiedy zauważam znak informujący o wjeździe do Newbury. Wbijam wzrok w widoki za oknem obserwując kiedyś tak dobrze znane mi obiekty. Wszystko wyglada tu jakby umarło razem z moim ojcem. Albo ze mną...
Kiedy czuje dłoń Sage na mojej wypuszczam zalegające w płucach ciężkie powietrze. Otrząsam się i obejmuje ją ramieniem przyciągając do siebie. Ignorując Andygo przyglądającego się naszym odbiciom w przednim lusterku, nachylam się i całuje ją lekko we włosy.
- Dalej nie rozumiem po co jestem ci do tego potrzebny, przecież dobrze znasz Newbury. - pytam, coraz bardziej poddenerwowany.
- Nie lubię samotnie podróżować. - uśmiecha się głupio a ja zastanawiam się dlaczego akurat ja? - Tu? - dodaje wskazując na uliczkę prowadząca do mojego dawnego domu.
- Tak. - odpowiadam krótko. - Jeżeli tam jej nie ma to nie mam pojęcia gdzie moze byc.
Andy bez słowa skręca w wąska uliczkę i juz po chwili na samym jej końcu widać tak znienawidzony przeze mnie obiekt. Zagryzam zęby i przyciągam Sage jeszcze bliżej siebie, sam nie wiem dlaczego. Zupełnie tak jakbym chciał ochronić ją przed tym miejscem.
- Jesse, wszystko jest dobrze. - zapewnia Sage łapiąc moją dłoń w swoja. Uśmiecham się do niej słabo.
- Andy, powtarzam jeszcze raz, jeśli nie ma jej... - urywam zauważając tak dobrze znanego mi srebrnego, ledwo zipiącego już forda. To samo wgniecenie na lewych drzwiach, te same naklejki poprzyklejane dosłownie wszedzie.
Andy przyspiesza i chwile potem zatrzymuje się obok wspomnianego samochodu. Wysiada, dając nam znak żebyśmy zrobili to samo. Biorę się w garść i opuszczam pojazd, ani na chwile nie puszczając dłoni Sage.
- W porządku, możesz mnie puścić. - mówi, a ja w pierwszej chwili w ogóle na to nie reaguje. - Jesse. -powtarza, a ja w końcu zdaje sobie sprawę z tego co do mnie mówi.
- Przepraszam... Jestem zdenerwowany. - mowie pozwalając jej dłoni wyswobodzić się z uścisku.
Wysiadam i patrzę na Andyego, który jak gdyby nigdy nic opiera się o maskę i pali papierosa.
- No idź tam. - mowie do niego.
Ten Wyrzuca ponad polowe papierosa na ziemie i wsmarowuje go w beton.
- Ty idz. Tobie otworzy, mi pewnie nie.
- To po co pchasz się tam gdzie cie nie chcą? - sycze przez zaciśnięte zeby, ale wiem, że i tak mi
nie odpuści, wiec wolnym krokiem ruszam w stronę drzwi. Naciskam dzwonek czując jak serce podchodzi mi do gardła. Patrzę na Sage, ktora uśmiecha się do mnie i cały czas powtarza, żebym się nie denerwował. Jest cudowna.- Jesse? - słyszę głos, który juz prawie zdążyłem zapomnieć. Widze oczy które tyle lat płakały, a ja nic z tym nie zrobiłem.
- Dalej jeździsz naszym wspólnym samochodem? - wypalam, bo tylko to zdołałem wymyślić. Jej wzrok, skupiony wczesniej na mojej twarzy przenosi się na Sage. Blednie.
- Czyli to wszystko prawda. - mówi drżącym głosem.
- Co?
Odsuwa się lekko w bok odsłaniając wnętrze domu, a ja nie wierze kogo widzę.
- O mój Boże - wzdycha Sage, zasłaniając usta dłonią.
CZYTASZ
BLUE IRIS | Jesse Rutherford ✔️
FanficWszystko co robi, co mówi sprawia że mam ochotę na więcej. Cholera, może nawet mnie zabić. Tak, niech to zrobi. Niech mnie zabije, z ogromnym uśmiechem na ustach. Niech wbija we mnie pojedyncze ostrza, aż się wykrwawie patrząc prosto na nią. Niech m...