Budzi mnie zapach pieczonego mięsa i gotowanej zupy. Zastanawiam się, jak dotarł do środka moich komnat z kuchni? Pusty żołądek daje o sobie znać głośnym burczeniem i ściskaniem. Pod policzkiem czuję szorstki materiał i marszczę brwi; któraś ze służących musiała donieść poduszki inne niż zwykle.
Przewracam się na bok, ale czuję dziwny ucisk w nadgarstkach. Otwieram usta, aby zawołać Sardi i Amani, kiedy wszystko, co się stało, dociera do mnie.
Przecież one nie żyją.
Ignoruję ukłucie w sercu i gwałtownie unoszę powieki, czego od razu żałuję. Krzywię się, gdy palące oczy światło, które wpada do namiotu przez wejście, potęguje okropny, pulsujący ból głowy. Mrugam szybko, próbując przyzwyczaić wzrok i odgonić łzy.
Poruszam ramionami i orientuję się, że związane są w nadgarstkach, za plecami. Nie czuję sztyletu, więc ktoś, kto nas zaatakował, musiał go zabrać.
No właśnie – kto nas zaatakował? Do głowy przychodzi mi tylko szejk Na'man, ale jego karawana nadjeżdżała z przeciwnej nam strony.
Coraz więcej pytań przychodzi mi do głowy. Gdzie jestem? Co to za namiot?
I najważniejsze – gdzie, do cholery, jest Devrim z darem Kali? Czy mi się to podoba, czy nie, on jedyny z naszej dwójki potrafi walczyć. Jeżeli ludzie, którzy nas przetrzymują, mają złe zamiary i są nastawieni negatywnie, z mojego mówienia nici.
Frustracja narasta we mnie. Obiecuję sobie, że jeśli wyjdziemy stąd żywi, poproszę Devrima, by nauczył mnie chociaż się bronić. Kopanie i pięści nie zawsze są skuteczne.
Z trudem podnoszę się, powstrzymując jęk bólu. Na chwilę robi mi się ciemno przed oczami i cały świat znika. Istnieje tylko pulsowanie z boku głowy.
Mój oddech przyspiesza, ale po chwili ciemność znika. Próbuję nie wpaść w panikę, więc odsuwam na bok strach i staram się myśleć logicznie. Podciągam pod siebie nogi, tak, że teraz siedzę na piętach. Rozglądam się po namiocie. Jego wystrój jest ubogi, nie ma żadnych dywanów, chust, trofeów i wysadzanych klejnotami skrzyń. W rogu stoi jedynie niski stolik i okrągła poduszka służąca za fotel. Naprzeciwko mnie leży posłanie, a obok niego duży, wiklinowy kosz. Oprócz dwóch, prostych drewnianych skrzyń nie ma tu już nic.
Nie widzę niczego, co mogłoby mi pomóc wydostać się stąd.
Stawiam stopy na ziemi i podnoszę się, ale ból w głowie się nasila. Kolana uginają się pode mną i upadam na ubity piasek z jękiem.
Tyle wystarczy, żeby w namiocie natychmiastowo pojawili się dwaj uzbrojeni mężczyźni. Ubrani są w niebieskie i brązowe szaty, a na głowach mają białe turbany. Podchodzą do mnie i bez słowa podnoszą do góry za ramiona. Nie zadaję im żadnych pytań, kiedy wyprowadzają mnie z namiotu, po ich grobowych minach i mocnym uchwycie na ramionach wiem, że i tak niczego się nie dowiem, a mogę wpaść w większe tarapaty.
Na zewnątrz widzę nadal rozbijający się obóz. Gdzieś zniknęły moje buty, przez co gorący piasek parzy moje stopy. Mijają nas ludzie w turbanach i chustach zakrywających prawie całą twarz. Kilku z nich ma skórę tak ciemną, jak bezgwiezdna noc.
Kilku mężczyzn na chwilę przestaje zajmować się swoimi obowiązkami i spogląda na nas. Widzę ich uśmiechy oraz ciekawskie spojrzenia i przechodzi mnie dreszcz obrzydzenia i strachu. Niepewności.
CZYTASZ
Wędrujące Piaski
FantasíaW świecie piasku, gdzie nie możesz zaufać nikomu, splamisz swą duszę cieniem. Jedyne, co zna Sahara el-Shafei to mury pałacu, wyuczone na pamięć modlitwy i krwawe kłamstwa. Kiedy to wszystko zostaje jej odebrane, razem z księciem posądzonym o zdradę...