Rozdział 8

166 25 10
                                    

      Nie wytrzymałem. Zacząłem się śmiać jak opętany, kiedy pozostali podbiegli do nas i z niepokojem obserwowali moje dziwne zachowanie.
      Zabawne, prawda? Chatt Rogers, koleś z którym gadałem wczoraj dostał dwie kulki i nie żyje. A ja powiedziałem jego matce, że gra w kosza. Żałosne.
      - Wyskoczył z tamtąd, a Tamara się wystraszyła i... strzeliła...
      - Tamara? - wstrząsał mną szloch. Byłem wystraszony, zmęczony, a wydarzeń było zdecydowanie za dużo jak na jeden dzień. A może... może my nie tkwimy tu dzień, a nieco więcej? Straciliśmy rachubę czasu, zgony pozostałych uczestników odbijały się na naszej psychice. Przynajmniej u siebie zauważyłem pierwsze objawy - zaczynało mi powoli odbijać.
      - Która to... Tamara? - uniosłem broń w stronę łkającej dziewczyny - Aż tak cię chłopiec przestraszył? Ale ty musisz być strachliwa... bu! - Tamara cofnęła się nieco, nadal wpatrując się w lufę rewolweru - A może jedną, tylko jedną kuleczką zdołam cię przestraszyć? Chcesz? Wpakuję ci nabój zaraz między oczka, chcesz?
      - Conroy! - Newt jednym susem znalazł się obok mnie i walnął z całej siły w twarz. Wróciłem na ziemię. - Pojebało cię?! On nie żyje, chłopie! Nie musisz się mścić! To nie jej wina!
      A niby czyja?, naszło mi na język. Nie powiedziałem tego jednak na głos, bo nie chciałem ponownie oberwać w mordę.
      - Naprawdę nie chciałam... to był impuls - próbowała się tłumaczyć, ale nie miałem zamiaru jej słuchać. Chciałem żeby się zamknęła.
      - Nie powiedzieliśmy wam o nabojach, bo baliśmy się, że skończymy jak on - Baxter wskazał na Chatta, a właściwie jego nieboszczyka.
      - W takim razie skąd wiedziałeś, że mamy nienaładowaną broń? - myślałem, że mam go jak na widelcu. Teraz już mi się nie wykręcisz, cholerny kłamco.
      - Dokładnie cztery dni temu przenosiliśmy rzeczy spod ściany na stół. Pistolety wydawały się być wyjątkowo cieżkie, dlatego sprawdziliśmy, czy nie pomyliliśmy się co do naboi. Rzeczywiście sie tam znajdowały.
      - Przysięgnij - wykrzyczałem. - przysięgnij na Boga, żonę, córkę, psa... na kogo chcesz. Chcę mieć potwierdzenie, że znowu nas nie okłamujesz.
      - Przysięgam na żonę, syna, kota, prezydenta i samego siebie. Nie kłamię cię.
      - Zatrzymam nabój - odparłem, kiedy facet wyciągnął rękę po pistolet. Nie mogliśmy ryzykować.
      Zabrał broń i odłożył na miejsce, kiedy coś zaczęło okropnie trzeszczeć - niczym metal ocierający o metal. Wszyscy odruchowo rozejrzeli się po pokoju, lecz nic nadzwyczajnego nie miało miejsca. Kiedy Sarah podeszła do drzwi szybu, wychyliła głowę i za coś pociągnęła. W ręce trzymała grubą stalową linę.
      - Rom, pociągnijmy za to, może...
      - O, nie, zapomnij - przerwał. Mówił tak niewyraźnie, że ledwo go zrozumieliśmy. - Założę się, że jak to zrobimy, to coś nam roztrzaska głowy. Ja się na to nie piszę.
     - Ciota - odparł Newt i podszedł do dziewczyny. Jednym gwałtownym ruchem pociągnęli linę, a ona zaczęła się osuwać na dno szybu. Pisk ponownie przeszedł pomieszczenie, kiedy w ostatniej chwili Newt z Sarą odskoczyli do tyłu. Coś ewidentnie jechało w dół szybu.
      Winda zatrzymała się ukazując metalowe wnętrze. W środku na panelu widniały przyciski oznaczone cyframi - numerami pięter. Nikt z nas nie miał zamiaru wejść jako pierwszy, dlatego Sarah zabrała głos:
       - Słuchajcie, jeśli nie spróbujemy skorzystać z windy, to może przepaść ostatnia szansa na ucieczkę.
      - To czemu, cwaniaro, sama tam nie wejdziesz jako pierwsza?
      - Zagrajmy w ,,papier, kamień, nożyce".
      Nagle przed szereg wystąpiła Lyra i udała się do windy. Kiedy tylko miała przekroczyć próg i udać się w nieznane, dołączyłem do niej. Nie mogłem zostawić jej samej.
      - O, nie, nie, moi drodzy - Wysoki wyrwał mi spluwę z ręki i przystawił do skroni dziewczyny. - Jeśli tam ma być wyjście, to wy na pewno nie wyjdziecie pierwsi.
      - Przecież to bez znaczenia - wszyscy się tam zmieścimy.
      - Słuchaj, no. Ty nie spędziłaś tutaj pieprzonych ośmiu dni, albo i więcej, jak zauważył twój chłoptaś. Czułem się jak chomik w klatce - jedno pomieszczenie, cztery ściany. Czaisz?!
      Z tym chłoptasiem to mnie trochę zdziwił - myślałem, że wątek ze stratą rachuby czasu utknął jedynie w moich myślach. Najwidoczniej zgłupiałem do tego stopnia, że zaczynałem głośno myśleć.
      - W takim razie jedźcie pierwsi - podniosłem ręce do góry w geście poddania się. - Kiedy winda wróci, dołączymy do was.
      - Ty jedziesz ze mną.
      - Słucham?
      - Ja tu jestem od zadawania pytań, rozumiesz? Pojedziemy na zwiady, jeśli wrócimy żywi, zabiorę was ze sobą - wskazał na swoich ludzi.
      Nie zdążyłem się nawet odwrócić i spojrzeć na pozostałych, kiedy facet pchnął mnie do windy.
      Ruszyła w górę.

Krótko, mało, tak, możecie mnie zabić. Jednak strasznie nakręciłam się na kolejną powieść, więc... już niedługo będziecie mogli przeczytać pierwszy rozdział!

OutRoomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz