Rozdział XLIV

4.3K 355 127
                                    

We wtorek wieczorem Louis wchodził po schodach ganku Llewellynsów z Harrym, tuląc w ramionach truskawkowo – rabarbarowe ciasto, jakby było noworodkiem.

- Zrelaksuj się – powiedział Harry, uśmiechając się łagodnie, gdy pochylił się, by zapukać do drzwi. – Będzie w porządku.

Przyłożył dłonie do skroni, aby zajrzeć w przez szybę, a następnie otworzył drzwi, wołając Dottie. Louis wsunął się za nim do środka, jego ręce były śliskie na blaszce do ciasta. Skrzywił się, zerkając na swoją teczkę, łatwo schowaną pod ramieniem Harry'ego. Powinien był poprosić, żeby to on ją trzymał.

Harry spędził ranek, rozmawiając z Anne przez telefon i dyskutując z nią. Wszystko zaczęło się w raczej napięty sposób, ale zakończyło łzawo. Kiedy Harry w końcu był w stanie zadzwonić do Llewellynsów i wyjaśnić sytuację, Dottie od razu poprosiła, żeby on i Louis przyszli na obiad, woląc dyskutować o za i przeciw osobiście, zanim Krajowa Grupa Energetyczna zacznie się wtrącać. Louis był niespokojny całe popołudnie. Nie mógł nic na to poradzić. Mimo że mieli się spotkać po to, aby omówić sprawy związane z działkami i prawami mineralnymi, czuł się tak, jakby było to spotkanie z rodzicami.

- Ale przecież spotkałeś ich wcześniej! – zauważył Harry na znak protestu, mówiąc o krótkich rozmowach Louisa z Dottie i Arthurem na Cowtown Hoedown. Ale nie potrafił ukryć tego, że przyjemność sprawiało mu patrzenie na tak przejmującego się Louisa, jego oczy były jasne, gdy walczył z nerwowym śmiechem, szarpiąc się w sypialni z parą skarpet.

- Przez jakieś sześć sekund! – krzyknął Louis, siadając obok niego na łóżku. – I nie w tym samym czasie! – Widzenie Harry'ego tak wyraźnie zadowolonego z tego, że go kocha, robiło dziwne rzeczy jego sercu. Sprawiało, że kochał Harry'ego jeszcze bardziej i wręcz musiał pocałować go kilka razy w skroń, zanim opadł do tyłu na kołdrę.

Harry wyciągnął się obok niego po tym, jak założył skarpetki, podpierając się na łokciu i bębniąc palcami o okryty koszulką mostek Louisa.

- Cóż, większość ludzi nie ma szansy przyjść do kogoś i powiedzieć ,,och, odkryłem, że wiesz, masz bilion dolarów!". Więc myślę, że po prostu musisz dostosować się do sytuacji.

Louis zaśmiał się mimo woli i wydał z siebie długie westchnienie, jakby się co do tego zgadzał. Potem wykrzywił twarz.

- Czy możemy przynieść deser, tak na wszelki wypadek?

Właśnie dlatego przechodził teraz przez niebezpiecznie nieznany i słabo oświetlony salon, za swoim chłopakiem ze znacznie dłuższymi nogami, niosąc ciasto, w którego przygotowywaniu odgrywał bardzo małą rolę.

- Jesteśmy na tyłach, Harry! – krzyknęła Dottie, gdy Harry po raz kolejny powtórzył jej imię.

Harry poprowadził Louisa przez szklane, przesuwne drzwi na pięknie utrzymane patio. Dottie siedziała przy porządnie wyblakłym stole piknikowym, układając na talerzu pokrojone warzywa, a Arthur zajmował się grillem. Zapalił zapałkę i podpalił gazetę, którą wepchnął do rozrusznika, niedbale wymachując dłonią w stronę Harry'ego i Louisa i mamrocząc coś o tym, jak palenisko zostanie przygotowane w trymiga.

Dom Llewellynsów był zasadniczo przewymiarowaną chatką, bardziej stereotypowo zachodnią, w porównaniu do domu na Lonely Rose, i początkowo przypominał Louisowi stróżówkę na obozie lub główny budynek w ,,wiejskim" ośrodku. Ale teraz, kiedy byli na tyłach, z Dottie i Arthurem kręcącymi się wokół i zniszczoną huśtawką widoczną naprzeciwko teatralnego krajobrazu z górami w tle, bardziej przypominał Louisowi dom.

Wild And Unruly (Larry Stylinson) - TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz