Rozdział 1

22 2 3
                                    

To ostatni dom w tej dzielnicy, do którego nie zajrzałem. Jak tak dalej pójdzie to zdechnę z głodu albo przez to promieniowanie. Zaczynają mi się kończyć zastrzyki, a bunkru z mapy jak nie widać, tak nie widać. Dodatkowo zaczyna mi brakować amunicji do pistoletu, a więc może jednak zdechnę, bo jakieś zmutowane zwierzątka mnie dobiją ? Przyjemnie. Ostrożnie wchodzę do ostatniego domku. Drewniana podłoga skrzypi przy każdym moim kroku, z pokoju po lewej dochodzi jakieś warczenie. Zbyt ciche na ghula i zbyt głośne na wściekłego psa. Czaję się pod drzwiami, myśląc czy nie lepiej byłoby najpierw spisać testament. Koniec końców kopię w drzwi z palcem na spuście, prawie strzelając. Powstrzymuję się w ostatniej chwili, słysząc skomlenie. Przez chwilę stoję w osłupieniu. Nie spodziewałem się na tym pustkowiu kundla. W dodatku przy jakimś martwym ciele, nie chcę nawet myśleć ile ten biedak przeszedł. Przykucnąłem przy zwierzaku, bacznie obserwując czy nie ma już oznak wścieklizny.  Sądząc po ciele, kobieta zmarła dzień temu, maksymalnie dwa, co by znaczyło, że ten kundel zaraz zdechnie, albo się przemieni w jakieś paskudne stworzenie. 

- No co mały? Musiałeś być bardzo związany z tą panią - powiedziałem, jakbym oczekiwał odpowiedzi. Pies tylko zaskowyczał i położył bezradnie pysk na brzuchu denatki. Poszedłem rozejrzeć się po domu. W łazience znalazłem aż pięć apteczek, a co za tym idzie - aż pięć strzykawek, co daje mi dodatkowe dziesięć dni życia. W lodówce były trzy puszki fasoli, którą od razu sobie przygotowałem. Rozpalanie ogniska stało się dla mnie codziennością. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc musiałem przenocować w tym domu. Z psem było nadal wszystko w porządku, więc raczej w nocy mnie nie zeżre. W razie czego zamknąłem drzwi od sypialni i położyłem się na całkiem wygodnym łóżku. Pierwszy raz od miesięcy przyśnił mi się dobry sen, aż żal było się budzić. Niestety musiałem wrócić do tego koszmaru. Od razu poszedłem sprawdzić co z kundlem. Ku mojemu zaskoczeniu trzymał się całkiem dobrze. Do miski przełożyłem mu trochę fasoli, przyjemnie było patrzeć jak coś co nie chce się na Ciebie rzucić patrzy z wdzięcznością.

-Chyba muszę Cię jakoś nazwać mały. Może szczęściarz? Pasuje idealnie. To co, wyruszasz ze mną w podróż ? - zapytałem, śmiejąc się. Nie spodziewałem się, że pies pójdzie za mną. To było bardzo ryzykowne. Kundel w każdej chwili mógł się przemienić albo wściec. Chyba zaryzykuję, polubiłem tego psiaka. Przeszedłem niecały kilometr i poczułem niesamowity ścisk w żołądku. Aż krzyknąłem z bólu. To nie jest objaw promieniowania. Wstałem i na chwiejnych nogach, doczołgałem się do jakiejś opuszczonej chaty niecałe sto metrów dalej. Miałem szczęście, że nie było w pobliżu żadnych potworów, bo moja przygoda by się na tym etapie skończyła. Upadłem na spróchniałe deski. Zemdlałem.


Przebudziłem się w ostatniej chwili. Jakiś wygłodniały gul próbował ugryźć szczęściarza. Strzeliłem mu prosto w łeb. Szybko dobiłem dwa pozostałe. Myślałem, że serce to mi zaraz z piersi wyskoczy. Mocno przytuliłem psa. Niewiarygodne, że dzięki niemu żyję. Uratował mi życie. Spojrzałem na jego pysk i oczy. Nadal zero oznak wścieklizny. Postanowiłem jednak zużyć jedną strzykawkę na wszelki wypadek.  W końcu pies stoczył walkę z gulami. Zasługiwał na nią. 

Rok 2159Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz