Powoli zaczynałem tracić nadzieję. W żadnej z sal nie było Ritsu. Do przeszukania zostały mi tylko drzwi na końcu korytarza. Wszedłem do pomieszczenia. Było tam kompletnie ciemno. Zapaliłem światło. Nie było tam żadnego okna. Na stole leżała kartka: ,,Żywi pacjenci''. Rozejrzałem się dookoła. Trzy łóżka stały koło siebie, ciała przykryte były białym prześcieradłem, co pewnie miało uchronić przed wdychaniem dużej ilości kurzu. Po kolei odkrywałem łózka. Poczułem niewyobrażalną ulgę, gdy na drugim łóżku zobaczyłem Ritsu. Jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała. Nie zastanawiając się dłużej wziąłem go na ręce. Otworzyłem szeroko oczy, gdy uświadomiłem dobie jak był chudy. Przez szpitalne ubranie mogłem wyczuć i policzyć jego żebra. wyszedłem z pomieszczenia i skierowałem się do windy. w oddali było słychać odgłos policyjnych syren. Powoli schodziłem po schodach. Gdy zszedłem na parter do budynku wkraczali uzbrojeni policjanci. Wszyscy spoglądali na mnie zaskoczeni. Minąłem ich wszystkich i wyszedłem. Podbiegli do mnie sanitariusze próbując wyrywając mi Ritsu z rąk. Zgromiłem ich wzrokiem. W tym momencie nie miałem zaufania do żadnego z lekarzy.
- Musi pan pozwolić nam pomóc!
- Tutaj mu nie pomagano. Jakie mam podstawy, by wam ufać?
- Może takie, że jeśli nie zabierzemy go zaraz do szpitala, umrze w ciągu kilku godzin?!
Te słowa mnie przekonały. Powoli położyłem Ritsu na nosze i odprowadziłem go do karetki.
- Niestety nie może się pan z nami zabrać. Jednak proszę jechać za nami. Zabieramy go do prywatnej kliniki.
- W porządku.
Pobiegłem do swojego samochodu. Odpalając silnik cały czas obserwowałem karetkę. W tym momencie nic innego się dla mnie nie liczyło. Trąbiłem na policjantów, którzy próbowali zastąpić mi drogę. Wyjechałem na drogę i skierowałem się za biało-czerwonym pojazdem. Po drodze mijaliśmy tłumy ludzi i reporterów, tylko czekających na taką sensację. Mocniej zacisnąłem ręce na kierownicy. Pieprzeni idioci. Nie rozumiałem jak ta sprawa mogła być tak długo utrzymywana w tajemnicy. Do tego nic nie zauważyłem. Żadnej zmiany w jego zachowaniu, która wskazywałaby na to, że dzieje się coś złego. Zabawne, jak jedno brutalne zdarzenie, może sprawić, że spojrzysz na świat inaczej. Zaparkowałem na parkingu pod szpitalem. Wysiadłem z samochodu i podbiegłem do sanitariuszy.
- Mogę pójść z wami? - mój głos był pełny desperacji.
- Tak, tylko proszę nam nie przeszkadzać. Wiemy, co pan czuje.
Skinąłem głową i poszedłem za nimi. Ponownie zostawiono mnie samego w poczekalni, czekającego na dobre wieści. Po chwili przysiadła się do mnie pewna kobieta.
- Pan także..?
- Tak.
Uśmiechnęła się smutno.
- To dla pana ktoś ważny, czy może..
- Kochamy się.
- Rozumiem. - szepnęła.
Z jednej z sal wyszedł mężczyzna. Ze skwaszoną miną spojrzał w naszą stronę.
- Mówiłem ci, żebyś tu więcej nie przychodziła! - wrzasnął do kobiety siedzącej obok mnie.
- Wiem.
- Odpieprz się! - krzyknął, wymijając nas.
Ona jednak podążyła za nim. Odwróciła się jeszcze na moment i powiedziała z uśmiechem:
- Najgorzej jest być nikim dla kogoś, kto jest dla ciebie wszystkim..
Zastanowiłem się nad jej słowami. Przypomniały mi się czasy, gdy Ritsu opuścił szkołę i wyjechał uczyć się za granicę. Właśnie w tamtym momencie, myślałem, że jestem dla niego nikim. Jedno fatalne nieporozumienie zniszczyło to, co nas łączyło. Ze zdenerwowania przeczesałem dłonią włosy.
- Panie Takano?
Odwróciłem się. Niska dziewczyna stanęła przede mną z dokumentami w ręku.
- Z panem Onoderą już wszystko w porządku. Zrobiono mu płukanie żołądka i podłączono kroplówkę oraz przetoczono krew. Wszystko już w porządku.
- A co z jego chorobą?
- Leki, które podano mu w szpitalu pomogły. Jest już zdrowy.
Poczułem niewyobrażalna ulgę.
- Czy mogę..
- Tak, oczywiście. Pan Onodera jest teraz przytomny, więc macie szansę.. - uśmiechnęła się szczerze.
Nie oglądając się, wszedłem do sali numer dziewięćdziesiąt dwa. Było tam znacznie ładniej, niż w poprzedniej sali. spojrzałem na Ritsu. Siedział na łóżku spoglądając tempo w biel pościeli.
- Cześć.. - powiedziałem cicho.
Momentalnie odwrócił się w moją stronę. Wyciągnął do mnie ręce. W jego oczach było błaganie tylko o jedno. Podszedłem i mocno objąłem go ramionami. To, co działo się w ostatnich dniach było nie do pomyślenia. Nie spodziewaliśmy się, że takie rzeczy się nam przytrafią.
- Za dwa dni mogę wrócić do domu. - szepnął.
- To dobrze.
- Prawie umarłem.
- Prawie. - powiedziałem dobitnie.
- Było bardzo blisko. Nigdy o tym nie myślałeś? - zapytał. - Gdyby przypadło ci przyjść na mój pogrzeb, załamałby ci się grunt pod nogami? Potrafisz wyobrazić sobie, że zamiast ciepłej bluzy zakładasz białą koszulę, a na nią marynarkę? Że zamiast luźnych dresów, ubierasz eleganckie spodnie? Że zamiast iść na spotkanie ze mną, idziesz na mój pogrzeb? Dostając informację, że kilka minut temu moje serce przestało bić, upuściłbyś kubek gorącej kawy, osuwając się przy ścianie w dół? Krzyczałbyś i uderzył pięścią w ścianę, by zabić rozrywający ból? Wpadłbyś w atak furii demolując mieszkanie, kalecząc przy tym swoje dłonie od rozbitego szkła? Biorąc do ręki bluzę, wybiegłbyś z mieszkania po wódkę, żeby ukoić ból? Wypaliłbyś całą paczkę papierosów, kręcąc przecząco głową, że to nie prawda, że to tylko głupi sen? Nie wierzyłbyś? Nie mógłbyś się z tym pogodzić? Oszalałbyś z tęsknoty do mnie? Szybko zapomniałbyś jaki mam kolor oczu i jak szybko bije mi serce? Rzuciwszy na mój grób białą różę, pożegnałbyś się? Odchodząc, potrafiłbyś dalej żyć, po prostu, jak gdyby nigdy nic? Żyć jak do tej pory. Normalnie. Potrafiłbyś?
- Nie.
- Ja także bym nie potrafił, gdyby chodziło o ciebie.
- Przepraszam.
-To nic. Kocham cię.
- Tak. Ja ciebie też.
Przywarłem do niego ustami składając lekki pocałunek na jego wargach. Przytulił się do mnie jeszcze mocniej.
- Nie chcę się z tobą rozstawać.
- Zostanę z tobą na zawsze.
- Na zawsze.. To bardzo długo.
- Ale i tak za mało.
Mocniej wtulił się w moje ramiona. Zasnęliśmy razem na szpitalnym łóżku zapominając o reszcie świata.
CZYTASZ
Sekaiichi Hatsukoi
Fanfictionnie będę wam zdradzał o czym to jest przeczytacie to się dowiecie.