Prolog - "Mam sprawę do pana"

2.2K 127 49
                                    

- Proszę!

Drzwi otworzyły się powoli i w progu ukazała się młoda kobieta z uśmiechem na twarzy. Sięgające za łopatki jasne włosy związała w koński ogon, poza kilkoma kosmykami grzywki, które zwisały luźno zaczesane na prawą stronę. Była ubrana w elegancką czarną sukienkę i marynarkę, a w ręce ściskała teczkę z dokumentami.

- Och, kogóż to moje oczy widzą? – odezwał się mężczyzna siedzący za biurkiem.

- Dzień dobry, panie profesorze – przywitała się dziewczyna.

- Chodź, chodź. Siadaj sobie – wskazał jej gestem krzesło naprzeciwko siebie. – Czemu zawdzięczam tę przyjemność?

- Mam sprawę do pana. I to całkiem poważną.

- No cóż, a już liczyłem, że jednak bezinteresownie wpadłaś w odwiedziny do swojego starego profesora...

Mężczyzna uśmiechnął się ciepło i mrugnął do niej porozumiewawczo. „Nic się nie zmienił" – przemknęło dziewczynie przez głowę.

- Mam nadzieję, że niedługo będziemy widywać się częściej – zaczęła tajemniczo. – Właśnie dlatego tu jestem.

Profesor uniósł brwi ze zdziwieniem.

- Bardzo miła perspektywa. Zamieniam się w słuch.

- Rok temu skończyłam studia, byłam na praktykach, a teraz... Chciałabym zacząć pracę. Tutaj.

- O – mężczyzna był wyraźnie zaskoczony, ale nie ukrywał zadowolenia. – Czyli jednak doprowadziłaś swoje plany do końca?

- Tak. Udało się.

- Polonistyka?

- Dokładnie.

- Cały czas miałem nadzieję, że się rozmyślisz – westchnął profesor.

Dziewczyna roześmiała się serdecznie i spojrzała mu w oczy. Ciągle te same, zupełnie jak sześć lat temu. Wesołe, szaro-błękitne, z tymi radosnymi iskierkami za szkłem okularów. Wciąż ten sam uśmiech, trochę kpiarski, trochę łobuzerski, ale mimo tego pogodny i szczery. Te same ciemne, gęste włosy, nienagannie wyprasowana koszula. I obrączka.

- Wie pan, że chciałam być jak Agata Czupik, z książki Moniki Szwai – przypomniała. – Wreszcie będę się mogła zrealizować.

- Wiem, wiem, pamiętam – zapewnił profesor. – I nie mam wątpliwości, że będziesz nawet lepsza od niej. Ale nadal uważam, że zmarnujesz się w szkole.

- Nawet w naszej? – spytała przekornie.

- No dobra... W naszej może jednak nie – zgodził się ze śmiechem mężczyzna. – Masz CV?

- Jasne, bardzo proszę.

Profesor wziął od niej dokumenty i przejrzał je, przyglądając się najistotniejszym według niego szczegółom. Studia ukończyła prawie na samych piątkach, dyrektor szkoły, w której odbyła staż także wystawił jej bardzo dobrą opinię.

- Z chęcią bym cię przyjął, ale zdajesz sobie sprawę, że to nie zależy ode mnie? – profesor z żalem podniósł wzrok znad papierów. – Muszę z tym pójść do dyrektora.

- Oczywiście, to wiadome. Ale może pan przy okazji szepnąć parę ciepłych słów na mój temat... W końcu pan mnie lepiej zna, a dyrektor pewnie już mnie zapomniał po tych sześciu latach.

- Fakt, z tym się muszę zgodzić. No dobrze, moja droga. Nic nie obiecuję, ale postaram się, żebyś mogła tu do mnie wrócić niebawem – mężczyzna uśmiechnął się z pewną nutą kokieterii.

- Bardzo dziękuję. Wiedziałam, że mogę na pana liczyć – odparła z wdzięcznością dziewczyna.

- Zostaw mi swój numer telefonu, jak będę coś wiedzieć, dam ci znać.

- Dobrze.

Kobieta szybko nakreśliła na małej karteczce swój numer i podała profesorowi.

- Spodziewaj się telefonu w przyszłym tygodniu. I trzymaj kciuki.

W tej samej chwili rozległ się dzwonek ogłaszający początek następnej lekcji.

- Ach, no widzisz, muszę cię już opuścić – powiedział profesor, podnosząc się z fotela. – Mam lekcję. Ale liczę, że niedługo to nadrobimy i opowiesz mi, co u ciebie.

- Też mam taką nadzieję.

- To w takim razie... Do zobaczenia?

- Do zobaczenia.

Tydzień później zadzwonił jej telefon. Została przyjęta.

Deszczowa wersja życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz