Kapelusz zsuwa mi się z głowy

625 63 17
                                    

Kapelusz zsuwa mi się z głowy, policzki świecą wzrok mętnieje...

Stoisz pod ścianą - piękny i powabny - otoczony marnymi, brzydkimi dziewczętami o topornych twarzach. Wyglądasz na ich tle oszałamiająco! Zielone, zmącone alkoholem oczy mają odcień najdroższych szmaragdów. Twoje policzki... One są. Po prostu są! Ach! Nie ma piękniejszych na całym świecie - pokryte lekkim meszkiem, łagodne, bez śladu mocnego, twardego zarostu. Tak cudowne, że chciałbym gładzić je już zawsze! Jesteś piękny, rozgrzany alkoholem. Płoniesz! A z tobą płonie twoja twarz - wspaniały rumieniec czerwieni się niczym królewskie rubiny! Za to twoje włosy... złote zboże! Otaczają twoją twarz łagodną, lekko roztrzepaną aureolą! Czarną koszulę masz rozchełstaną... Widziałem, jak jakiś bluźnierca kalał twoją świętość, jak rozpinał kolejne guziki...! A ty.. .

A ty się śmiałaś, wyrywałaś, lecz tak, by zostać jak najdłużej

Nie pragnąc wiedzieć i zrozumieć, czemu to wciąga, czemu służy.

Teraz stoisz pośród tych obscenicznych dziewcząt, śmiejesz się wulgarnie! Bez zastanowienia kalasz swoje usta, wplatając w zdania kolejne wulgaryzmy. I wlewasz w siebie wódkę, nawet nie krzywiąc się, gdy kolejne kieliszki ranią twoje gardło. Cóż ty robisz, mój cudowny bożku, w tym ohydnym klubie? Jak możesz nie wzdrygać się, gdy ociera się o ciebie kolejny spity facet? Gdy kładziesz rękę na lepkim od słodkiego piwa stole? Kto ci to zrobił, słodki? Co za zbójca zniszczył twą niewinność!?

Przecież ty nie masz nic prócz ciała, zdrowych rumieńców, twardej szyi,

Szerokich ramion pod koszulą, co za to piersi ci nie kryje.

Dostrzegasz, że na ciebie patrzę. Szepczesz coś do koleżanek, a wulgarny śmiech przebija się przez dudnienie słabego techno. Brunetka, tak samo jak ty rozgrzana, nachyla się do ciebie, klepie cię w pośladki. Odpowiadasz jej półsłówkiem i chichotem... A później...
Później ruszasz w moją stronę!
Prostuję się gwałtownie, odgarniam lepiące się do twarzy włosy. Brązowe pasma już dawno wyśliznęły mi się spod gumki, nie ma sensu ich poprawiać... Upijam haust piwa, by otrzeźwić umysł.
Wtaczasz się na stołek, kiwasz palcem na barmana. Jesteś tak oszałamiająco słodki, gdy lekko bełkotliwie prosisz o kieliszek wódki. Dostajesz swój nektar, bożku, i zerkasz na mnie! Uśmiech kwitnie na twych ustach. Chciałby złożyć na nich wszystkie pocałunki świata! Po twojej twardej szyi, mijając najpiękniejsze jabłko Adama, płynie kropla potu. Włosy masz zmierzwione, jak roztrzepane wiatrem zboże... Pachniesz piwem, potem i sokiem malinowym.
- Co robisz, Wenus, w takim ścieku...? - pytam, nie świadom słów opuszczających moje usta. Po chwili rumieniec topi moją dumę, okrywa hańbą moją twarz.

Tą karczmą takaś jest rozgrzana...

Śmiejesz się głośno. Chyba nie wiesz, co chciałem ci przekazać... Odgarniasz z twarzy złote pasma. Wyciągasz swoją piękną, wymuskaną dłoń (lakier odprysnął ci z paznokci), a ja chwytam ją i składam na niej pocałunek. Kieruje mną alkohol; wiem, że za chwilę pożałuję, lecz nie umiem się powstrzymać. 

Wyciągasz rękę, brud podkreśla linię miłości na twej dłoni.

- Feliks - zmysłowy pomruk wymyka się z twoich ust. 
Ach! Kokietko! Czemu mi to robisz! Przecież wiem, że i tak nie dane mi cię mieć!
Feliks... Feliks! Cóż za szczęśliwe imię! Jakże do ciebie pasuje, moja bratnia duszko! Zapierasz mi dech w piersiach samym swym głosem... Słyszę w nim szczęśliwe, srebrne dzwonki! Iskry tańczą na obrzeżach twoich słów! Gdzie się kryłeś, mój cudowny, przez całe moje życie?!
Dostrzegasz zmieszanie na mej twarzy, wulgarny śmiech wypływa z twoich ust – odpowiedź na wszystko...
Zaczynam paplać coś bez sensu, by zagłuszyć ciszę, lecz to nie zmywa pobłażliwości z twojej twarzy...

Znowu się śmiejesz ty samico! Ale dreszcz przebiegł mi po ciele.

Szczebioczesz słodko jakieś słówka, najpiękniejsza ma ptaszyno. Łapiesz mój policzek i ciągniesz lekko, choć nie jestem dzieckiem. Czuję jak słone łzy wypełniają moje biedne oczy.
- Jesteś słodziutki, kochanie, ale może podasz mi w końcu swoje imię? Pytam trzeci raz...
- Toris - bąkam, czując, jak rumieniec jeszcze mocniej rozżarza moją twarz. Płonę cały, niemal rozsypuję się w proch. Nawet moje uszy szczypią ostrym ogniem wstydu.
Pociągam lekko nosem, czuję jak powoli wypełnia się gorącą cieczą. Czemu, boska, traktujesz mnie jak dziecko? Jestem przecież starszy! W końcu ile możesz mieć lat? Nie więcej niż dwadzieścia...

Czemu się zrywasz? Drzwi otwarte, kawaler z piórem w kapeluszu!

Kaftan rozcięty, pęk koronek, szpada dodaje animuszu.

Krzesło z hukiem uderza o brudną podłogę. Podbiegasz do drzwi tej nędznej, dusznej knajpy. Stąpasz lekko, zupełnie jak wróżka! Biegniesz - jak łania! - z gracją wymijając ludzi. (No... Może obijasz się i chwiejesz trochę... Lecz to na pewno kwestia alkoholu!) Rzucasz się na szyję jakiemuś... dryblasowi!
Stroboskop oświetla białe włosy, znacząc je kolorowymi pasemkami. Brutal wkłada ręce w tylne kieszenie twoich spodni, zaciska dłonie na krągłości twych pośladków. Jak... Jak on śmie?! A ty... Z rozkoszą topniejesz w jego ramionach, przyciskasz się do niego, wczepiasz palce w jego włosy, gdy całujecie się głęboko.
Spomiędzy połów jego czarnej kurtki wystaje lufa pistoletu; bluzka z białej siatki nie zakrywa nic, podkreśla tylko umięśnioną pierś. Ciężkie buty dudnią po parkiecie, gdy niesie cię, wczepionego, przez zapchaną salę. Szepczesz mu do ucha to, czego mi nie było dane słyszeć!

Nie jesteś godna moich uczuć! Krew woła krew a rozum - rozum!

Gardzę cyganko twoją piersią i twoją kawalerze pozą.

Kiwam smętnie na barmana, by podał mi butelkę wódki. Raz po raz napełniam maleńki kieliszek, wlewam w usta żrący płyn. Całkiem już przesiąkłem smrodem papierosów, alkohol szumi w moich żyłach. W oczach stoją łzy, coraz słabiej hamowane. Poddaję się, opieram ciężką głowę na otwartej dłoni. Kelner pomaga, napełniając za mnie mój kieliszek. 
Gardzę tobą, Wenus! I nim! Jak możesz woleć jego?! Ten brutalny troglodyta nie jest wart twych uczuć, jesteś tylko zabaweczką w jego dłoniach! Tak jak i ja - w twoich...
Głowa ciąży coraz bardziej, wzrok słabnie z każdą chwilą. Na bar opada czarna fedora, kieliszek wypada z mojej dłoni.

Wino pomaga mi w myśleniu, z góry oglądam co się dzieje!Kapelusz zsuwa mi się z głowy, policzki świecą, wzrok mętniej

Kapelusz zsuwa mi się z głowy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz