Rozdział 43

154 6 5
                                    

*Kyle Chan*

Nie możesz latać, dopóki nie pozwolisz sobie upaść.

Jestem wycieńczona, ale zmęczenie nie odbierze mi przyjemności jaką sprawia mi sztuka. Po ośmiu godzinach zajęć, mój mózg ma dosyć wszystkiego, tylko płótno i farby mogą dać mi ukojenie. Lubiłam przychodzić po lekcjach do pracowni artystycznej, czułam się tam jak ryba w wodzie. Zawsze mnie to fascynowało, że człowiek potrafi przelać swoje wszystkie uczucia, na skrawek papieru czy kawałek płótna. Podobnie jest z muzyką, gdy w moim sercu panuje szczęście, sięgam po gitarę, Radosna melodia, wydobywająca się spod moich palców, wytwarzała więcej endorfiny niż bym przewidywała. Przy depresyjnym humorze, towarzyszą mi skrzypce. To dość dziwne, że gdy ludzie czują smutek, zamiast próbować poprawić sobie  nastrój radosną muzyką, wolą dołować się jeszcze bardziej, słuchając ponurych kawałków, podczas słuchania których, mają ochotę powiesić się na pobliskim drzewie. Ja, czułam się spełnionym człowiekiem; chodzę do prestiżowej szkoły, tylko dla najlepszych uczniów; mam wspaniałych, lojalnych i oddanych przyjaciół, na których mogę liczyć w każdej chwili. Jest mój chłopak Theo, kocham go całym sercem, jest taki wyjątkowy. Czysto-krwisty chłopak pokochał kogoś takiego jak ja, zwykłą imigrantkę, która dla innych, może być niczym wartościowym. Często, gdy rozmawiam o tym z Theodorem, mówię mu 'chciałabym, by ludzie widzieli we mnie kogoś wartościowego, nie zważając na moje pochodzenie i kolor skóry'. On odpowiada mi wtedy 'nie wystarcza ci, że w moich oczach jesteś fantastyczna?'

Nie, nie wystarcza mi. To takie niesprawiedliwe, że niektórzy rodzą się czarni, inny biali, a jeszcze kolejny są żółci. Dlaczego nie możemy być jednakowi?

- Co to? – wyrwała mnie nagle z zamyślenia Luna Lovegood, która też kręciła się po pracowni. Patrzyła z uwagą na moje dzieło.

- Jedność – odpowiedziałam – zobacz, jedna połowa twarzy, to azjatycka dziewczyna, a druga połowa, to biały mężczyzna. Miło widocznych różnic, tworzą jedność – blondynka pokiwała głową z zainteresowaniem.

- Ciekawe – rzekła, swoim melodyjnym i męczącym głosem, przy którym można by na spokojnie usnąć – ja się na razie porwałam na martwą naturę.

- Tak, zdążyłam zauważyć – uśmiechnęłam się – dobrze ci to wychodzi.

- Podobno, ludzie malujący kompozycje złożone z martwych przedmiotów, mających jakieś szczególne znaczenie i symbolikę, mają większe skłonności do zapadania w depresję – nie do końca wiem co, tymi słowami chciała przekazać Luna, ale zignorowałam to, w końcu nie pierwszy raz gadała jakieś dziwactwa – poszłabym po colę – dodała – na piętrze jest automat z napojami, pójdziesz ze mną?

- Pewnie – odpowiedziałam, odkładając pędzel na stolik, i ścigając fartuch – chodźmy więc.

- Jesteś pewna że, nikt nie wejdzie do pracowni pod naszą nieobecność? – spytała Luna, zamykając za nami szklane drzwi – wyczuwam wokół nas niepokojącą aurę.

- Tak, tak Luna, wiem. Bez obaw, nie będzie nas maksymalnie trzy minuty – pociągnęłam ją przez pusty korytarz – bo niby, kto chciałby wchodzić do pracowni, spoza naszego tabunu? – blondynka tylko pokiwała głową, jakby nie chciała dłużej prowadzić tej konwersacji. Luna włożyła dwie monety do automatu, a po chwili, w jej rękach znalazła się mała puszka pysznego napoju. W drodze powrotnej, rozmawiałyśmy o egzaminie z kreatywnego pisania.

- Profesor Bills powiedział mi, że muszę popracować nad rozbudowaniem dialogu, a wtedy mój tekst będzie naprawdę dobry – pochwaliła mi się koleżanka – a ty, jak przygotowania do zaliczenia?

- Dobrze, mam trochę problem z przygotowaniem bohaterów. W ogóle nie mam na nich pomysłu.

- Ach, wiesz jaką ja mam metodę? Inspiruję się prawdziwymi ludźmi, którzy mnie otaczają – przyznała, patrząc mi prosto w oczy, co było trochę przerażające – na przykład, kiedy tworzyłam czarny charakter, przypomniał mi się Draco Malfoy – zaśmiałam się, gdy Luna dokończyła to zdanie. Co jak co, ale to był strzał w dziesiątkę.

RozporządzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz