Rozdział 3

1.3K 164 35
                                    

Marcjanna obudziła się przez zapach kawy. Otworzyła oczy i  podniosła się lekko, zawieszając wzrok na tacce z śniadaniem. Spojrzała w górę, a widząc pogodną twarz Sebastiana, odsunęła się lekko, patrząc na niego podejrzliwie. 

- Dzień dobry, panienko - usłyszała jego głos i kiwnęła głową w jego stronę. - Mój panicz wysłał lokaja panienki do miasta - Marc przewróciła oczami, poganiając kamerdynera ręką, by podał jej tacę. 

- Harry zrobił śniadanie? - zapytała, patrząc na jedzenie. 

- Nie, poprosił mnie bym ja je zrobił. Tosty z brioszki z ricottą, miodem, granatem i tahini oraz espresso z francuskich ziaren Bourbon pointu. 

- Bardzo dobrze znasz francuską kuchnię - dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, chwytając filiżankę i zanurzając w kawie usta. - Jeśli będziesz robić mi kiedykolwiek jeszcze śniadanie to wiedz, że wolę cappuccino. Jednakże bardzo dobra kawa - odłożyła szklankę ostrożnie na tackę, biorąc w dłoń tosta i gryząc kawałek. - Możesz iść. Jeśli będę cię potrzebować to cię zawołam.

Gdy Sebastian wyszedł, Marcjanna  jadła dalej. Kiedy skończyła, odłożyła wszystko na szafkę obok łóżka i wstała. Na drzwiach szafy wisiała granatowo-czarna sukienka z koronki przed kolano, a niedaleko niej stały czarne pantofelki. Zrzuciła z siebie koszulę nocną, sięgając po sukienkę. Ubrała ją, ale miała problem z zapięciem guzika z tyłu, więc była zmuszona zawołać kogokolwiek z służby. Otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz, czy nikt nie przechodzi. Na jej szczęście przechodziła właśnie Mey-Rin, więc zawołała ją. 

- Coś się stało, panienko? - zapytała, podchodząc do dziewczyny. 

- Nie, tylko nie mogę poradzić sobie z zapięciem sukni. Mogłabyś mi pomóc? - odwróciła się, unosząc włosy. Pokojówka od razu zapięła guziczek.

- Co to za znamię, panienko? - zapytała czerwonowłosa, dotykając znaku kontraktu za jej uchem. Marc od razu opuściła włosy, odwracając się do niej przodem. 

- To nic ważnego. Dziękuję za pomoc - uśmiechnęła się lekko. Mey-Rin wyszła, a Marcjanna założyła pantofelki i rozczesała włosy. Wyszła ze swojej komnaty, postanawiając znaleźć Ciela. Mimo podobnego wieku, dzieliło ich całkiem sporo, a przecież kiedyś spędzali ze sobą każdą chwilę. Marcjanna przypomniała sobie to co kiedyś powiedział jej ciemnowłosy i uśmiechnęła się na miłe wspomnienie.

To była wiosna. Wszystko budziło się do życia. Rezydencje Norringtonów postanowili odwiedzić niezwykli goście - rodzina Phantomhive. Przy jednym z drzew w ogrodzie zawieszona była huśtawka. Dziewczynka w białej sukience siedziała na niej i kołysała się, słuchając śpiewu ptaków. Kiedy usłyszała głosy swoich rodziców, witających gości, jak najszybciej zeszła z drewnianej huśtawki i szybko pobiegła przez skróty na podjazd. Rzuciła się na małego chłopczyka, zamykając w mocnym uścisku. Ciel od zawsze był dla niej jak brat. Uwielbiała się z nim bawić, tak jak w tej chwili. Pobiegli do ogrodu, otoczonego krzakami róż. Zaczęli się ganiać. Marc potknęła się, zdzierając sobie kolana i dłonie. Zaniosła się głośnym płaczem. Od razu podbiegł do niej Ciel i zaczął wycierać łzy z twarzy starszej.

- Nie płacz - usłyszała jego cichy głos. - Nie możesz płakać - przytulił lekko. - Obiecaj, że zawsze będziesz uśmiechnięta - ledwo go usłyszała, kiedy wtulił się w jej włosy. Pokiwała lekko głową, odwzajemniając uścisk. Później bawili się znowu, nie zważając na otarcia czy siniaki. To było ostatnie spotkanie przed jej zniknięciem.

A teraz on jej nie pamiętał. Nic dziwnego, wyjechała, kiedy miał zaledwie trzy lata.
Ruszyła najpierw do jego sypialni, a później do jadalni. Zastanowiła się chwilę i poszła do biura Ciela. Jeśli jest prezesem to musi mieć coś takiego w domu, prawda? Zapukała do drzwi, słysząc zaraz chłodne "wejść". Nie zdążyła otworzyć drzwi, kiedy Sebastian to zrobił za nią. W środku, oprócz Ciela i jego kamerdynera, były jeszcze dwie osoby. Jeden mężczyzna to jej wujek Leon Midford, a drugi jego syn Edward. Do jej głowy napłynęło kolejne wspomnienie, kiedy blondyn na nią spojrzał.

Kiedy miała pięć lat, została przeznaczona Edwardowi Midford. Wtedy musiała z nim spędzać czas, nie mogła bawić się z Cielem. Znienawidziła go i jego całą rodzinę. Szczególnie jego siostrę - Elizabeth. Od zawsze była przeciwieństwem Marcjanny. Cokolwiek starsza nie powiedziała, młodsza nigdy się nie zgadzała.
Zawsze się kłóciły o drobnostki. Zdażało im się też o Edwarda i Ciela. Ale blondyn, mimo tego, że kocha siostrę, zawsze stawał po stronie swojej narzeczonej. Za to go pokochała. Jak brata.

- Stało się coś, że przyszłaś? - ocknęła się, gdy Ciel zadał jej pytanie.

- Chciałam o coś zapytać, ale jesteś zajęty, więc przyjdę później - powiedziała, nie spuszczając wzroku z niebieskiej tęczówki młodszego.
Czuła na sobie spojrzenie wszystkich w pomieszczeniu.

- Jak już przyszłaś, to powiedz - na szybko przemyślała swoje pytanie.

- Dlaczego wysługujesz się moim lokajem? - uniosła podbródek w górę, pochodząc bliżej.

Nieśmiałej Marc nie ma, jest tylko odważna hrabianka, Kot Królowej, więc dlaczego speszyła obecność ich wszystkich?

- Przypominasz mi panienka kogoś... - usłyszała głos blondyna. Spojrzała na niego przez ramię.

- Produkty mojej firmy są popularne w Anglii, także często bywam na bankietach Królowej Wiktorii, więc pewnie gdzieś się spotkaliśmy  - powiedziała tylko.

Nie widziała go pięć lat, nie chciała żeby ją poznał. Ani on, ani markiz Midford. Po zniknięciu rodziców nie ma innej rodziny. Jakby się dowiedzieli o tym w Francji, już dawno byłaby wysłana do kogoś. Najprawdopodobniej do Midfordów.

- Twoje nazwisko?

- Nie jest potrzebne - odpowiedziała. - Później porozmawiamy na temat mojego kamerdynera - powiedziała do Ciela, odwracając się w stronę drzwi. Szybko wyszła, opierając się o ścianę obok. Nie zdążyła zrobić paru kroków, gdy drzwi znów się otworzyły, lecz tym razem to był starszy Midford.

- Jesteś taka podobna do mamy - odwróciła się, mrużąc lekko oczy. - I z wyglądu, i z charakteru. Nadal się nie odnaleźli?

- Po to przyjechałam do Anglii. Mam podejrzenia, że są tutaj. Czuję to - westchnęła, przeczesując włosy, żeby nie wchodziły jej do oczu.

- Chcesz wznowić poszukiwania w całej Anglii? Już rok minął. Skąd wiesz, że oni nadal żyją?

- Nie wiem tego. Jeśli żyją, zabiorę ich do Francji. I wszystko się ułoży. Jeśli nie - przerwała, wzdychając. - Jeśli nie to chce urządzić im godne pożegnanie.

- Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, cały ród Midfordów i straż królewska będzie ich szukała.

- Dziękuję, ale ostatnim razem to nie wyszło - uniosła lekko kąciki ust. - A teraz, wybacz, wuju, ale chce rozejrzeć się po rezydencji. Trochę się zmieniło od mojego ostatniego pobytu tutaj - rozejrzała się po korytarzu, cicho wzdychając.

Pokiwał głową, uśmiechając się lekko. Ruszyła w stronę schodów. Postanowiła iść do kuchni.

Kot Królowej//KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz