Potoki lawy to drogi
przeżarte w skałach,
prowadzące cię do Ziemi Ognistej.
Tańcząc, pędząc
po ciągle płonących kamieniach
musisz przejść samego siebie.
(Subway to Sally, „Feuerland")Rozdział dwudziesty
Skąd ta pewność,
że nie mylisz miłości z pożądaniem?Jego kroki dźwięczały nienaturalnie głośno, odbijając się echem od wypolerowanego do połysku, ciemnego parkietu atrium. Rzadko kiedy widział tę część ministerstwa tak pustą i cichą, pozbawioną wypełniającego ją zwykle tłumu. Większość pracowników wypoczywała między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem na zasłużonych urlopach, otoczona swymi rodzinami. Harry'emu nie przyszło nawet do głowy, by również skorzystać z tej opcji. Usychał wręcz z tęsknoty za pracą. I za odrobiną normalności.
Minął Fontannę Magicznego Braterstwa i zdobiące ją wielkie, złote figury, kierując się w stronę szeregu wind. Czuł nerwowe łaskotanie w żołądku. Nie był tu od tak wielu miesięcy, które nagle wydały mu się całymi latami i nawet swojski widok atrium nie potrafił złagodzić tego wrażenia.
W zamyśleniu wkroczył do windy, brzegiem świadomości rejestrując chłodny, kobiecy głos, zapowiadający kolejne wydziały. Dopiero wychodząc z niej na korytarz drugiego piętra, gdzie mieścił się Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów i należąca do niego Centrala Aurorów, otrząsnął się z odrętwienia.
Biura młodych aurorów znajdowały się na samym końcu korytarza. Harry dzielił jedno pomieszczenie z Ginny i Terrym Bootem. Drzwi zaskrzypiały w zawiasach, jakby ich od dawna nie otwierano.
Złagodzili surowość służbowego pokoju swoimi osobistymi akcentami: Ginny, która potrafiła nieźle rysować, upiększyła ściany szkicami własnej produkcji. Z poustawianych dokoła fotografii machali przyjaciele i członkowie rodziny. Starannie wysprzątane biurko Terry'ego zdobiła maleńka, pluszowa żabka, podczas gdy na blacie stołu Harry'ego piętrzyły się stosy dokumentów. Nie mógł powstrzymać uśmiechu wypływającego mu na usta.
- Nie wytrzymam... Harry! - Dźwięk wylewnego głosu Hestii Jones sprawił, że obrócił się, zaskoczony. Ciemnowłosa kobieta, stojąca w progu, oderwała się od futryny i zbliżyła do niego szybkim krokiem, biorąc go po chwili radośnie w objęcia. - Najwyższy czas, żeby Dumbledore przysłał cię tu wreszcie z powrotem.
Z grymasem rozbawienia na twarzy pozwolił jej się przytulić. Zawsze darzył Hestię sympatią.
- Obcięłaś włosy - stwierdził, wskazując na jej krótką, modną fryzurę. - Ładnie ci z tym.
Delikatny rumieniec zagościł na jej policzkach. Musiała być już po czterdziestce, ale nadal uśmiechała się jak młoda dziewczyna.
- Postanowiłam, że czas na coś nowego - przyznała, puszczając do niego oko. Emanująca od niej swoboda działała wprawdzie jak balsam na jego duszę, ale ciągle nie mógł odpędzić obawy przed nawałnicą ciekawskich pytań, której oczekiwał.
- Wygląda dobre dziesięć lat młodziej, prawda? - zaśmiał się Dedalus Diggle, wsuwając swą drobną postać za Hestią w głąb pomieszczenia. Na jego posiwiałej głowie jak zwykle królował wymięty cylinder. Chichocząc, przyjął łobuzerskiego kuksańca w bok, wymierzonego przez Hestię, po czym uścisnął Harry'emu dłoń. - Jak to dobrze, że do nas wróciłeś, Harry. Trochę to jednak potrwało.
- Zostawmy go teraz lepiej samego, żeby mógł spokojnie rozeznać się w sytuacji - zaproponowała Hestia z typowym dla niej rozsądkiem. - Pamiętaj tylko, żebyś później wpadł do nas na kawę - dodała tonem groźby, ciągnąc protestującego Dedalusa za rękaw na korytarz. Ich głosy dobiegały do niego jeszcze przez dłuższą chwilę.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Wszystko po staremu. Wszystko w doskonałym porządku. Nikt nie zadawał żadnych pytań. Z ulgą zauważył, że jego wewnętrzne napięcie nieco zelżało.
Stos papierów na biurku okazał się składać z akt personalnych pracowników ministerstwa. Harry westchnął cicho, przypominając sobie, że nie zbliżyli się ani o krok do rozwiązania zagadki. Minuty mijały, a on siedział pogrążony w myślach, ze wzrokiem wbitym w piramidę dokumentów. Obraz Blaise'a zatańczył na chwilę przed oczyma jego wyobraźni, rozpływając się niemal natychmiast. Harry zmusił się do sięgnięcia po pierwszą teczkę.
Pracował już dobre pół godziny, gdy szuranie przy drzwiach zmusiło go do uniesienia głowy.
- Harry? - Z głosu za jego plecami biło zdziwienie. Ze znajomego głosu, choć niesłyszanego od tylu miesięcy. Harry odetchnął głęboko, po czym powoli odwrócił się do Terry'ego Boota.
Młody auror nie zmienił się ani o jotę. Nadal miał te same brązowe włosy, opadające na twarz, nadal te same przyjazne, piwne oczy. Patrzył na Harry'ego, a jego usta wyginały się w półuśmiechu.
- Witamy w zespole - rzekł cicho, poważniejąc.
- Dzięki - wyskrzeczał Harry w odpowiedzi. Po której pojawiła się długa, nieprzyjemna cisza.
Wydawało mu się, że ostatni raz widział swego kolegę z zespołu całe wieki temu, zarazem jednak wszystko było nadal tak świeże. Zakazany Las. Ucieczka na złamanie karku przed śmierciożercami. Z niemiłym skurczem w żołądku przypomniał sobie wyraz paniki w oczach Terry'ego. Przypuszczał, że Boot musi teraz czuć się podobnie.
Razem zaczynali naukę w Akademii Aurorów, a z czasem zostali dobrymi przyjaciółmi. W obecności Terry'ego Harry nie mógł udawać, że nic strasznego się nie wydarzyło. Noc w kapliczce stała pomiędzy nimi jak mur. Bezskutecznie próbował przygotować się do odparcia fali bólu, co do której był pewien, że za chwilę nadejdzie.
- Nigdy sobie nie wybaczę, że zostawiłem cię samego. - Udręczony szept Terry'ego przerwał męczącą ciszę.
Harry przymknął oczy, nie mogąc znieść myśli, że Terry całymi miesiącami czynił sobie wyrzuty.
- Nie było żadnej innej możliwości - odparł wymuszenie spokojnym, całkowicie pozbawionym wyrazu głosem. - Gdybyśmy zdecydowali się na potyczkę, nie rozdzielając się, bylibyśmy już martwi, wszyscy troje.
- Tobie niewiele do tego brakowało - wtrącił Terry ze wzrokiem wbitym w podłogę. Mimo panującego w biurze ciepła nie zdjął z siebie okrycia.
Harry zapragnął nagle złapać go za barki i silnie potrząsnąć, zdołał się jednak powstrzymać.
- Ale jeszcze żyję - wyjaśnił stanowczo. - Wyłącznie dzięki temu, że zaalarmowaliście Zakon. Jesteś ostatnią osobą, której można by zarzucić popełnienie jakiegoś błędu. Pomóż mi więc lepiej znaleźć tego, kto nas zdradził, zamiast zadręczać się poczuciem winy. - Wyraźnie widział drżenie dolnej wargi Terry'ego.
Boot ze świstem wypuścił powietrze i zaczął niezgrabnie wydobywać się z płaszcza.
- Nie udało nam się na razie zabrnąć zbyt daleko w śledztwie - przyznał zrezygnowanym tonem. - Poddaliśmy całą masę pracowników testom z Veritaserum, łącznie z nami samymi, i spędziliśmy niezliczone godziny przed Monitorem Wrogów Szalonookiego. Niestety, ciągle brak nam gorącego śladu albo chociażby podejrzanego.
- Sami też zażyliście Veritaserum? - Harry skrzywił się, rozbawiony nieco tym dziwnym środkiem ostrożności. Ginny nic mu o tym nie wspomniała. Po chwili spoważniał. - Podejrzewam Blaise'a - powiedział po chwili wahania, ale bez emocji w głosie.
W oczach Terry'ego pojawiło się zaskoczenie.
- Blaise Zabini? - zapytał. - Z Departamentu Transportu Magicznego?
- Właśnie - przytaknął Harry. - Sprawdzaliście go już?
Boot potrząsnął głową.
- Nie - odparł zwięźle. - Ci od Transportu niewiele mają do załatwienia tu u nas, na górze. Myślę, że gdyby się tu kręcił, zauważylibyśmy to.
Harry skinął głową, nie do końca jednak przekonany tym argumentem.
Kąciki ust Terry'ego drgnęły lekko.
- Pojutrze możesz wziąć go dokładniej pod lupę - zaproponował z uśmiechem.
- Dlaczego akurat pojutrze? - zdziwił się Harry, marszcząc czoło.
Drugi auror opadł na krzesło przy biurku i złożył dłonie na jego blacie.
- Bal sylwestrowy w Akademii - przypomniał Harry'emu. - Maureen, żona Sturgisa Podmore'a, również pracuje w Transporcie. Przed Bożym Narodzeniem wspominała, że wybierają się tam całym działem. Więc i Blaise się pojawi. - Rzucił Harry'emu ciekawe spojrzenie. - Też zamierzasz przyjść?
Ginny wspomniała mu już wcześniej o balu, namawiając go, by jej towarzyszył. Właściwie nie miał na to większej ochoty. Nie przepadał za imprezami tego typu. Ale teraz sprawy wyglądały nieco inaczej. Uśmiechnął się.
- Tak, chyba przyjdę.
CZYTASZ
Czarne Zwierciadło [DRARRY]
Fiksi PenggemarCzarne zwierciadło, nie rozpoznaję siebie w twej toni. Jedyne, co widzę, to jego oczy: bramę wiodącą w otchłań jego duszy. A w niej okrucieństwo, którego zaznał za moją przyczyną. Spalam się więc w piekielnym ogniu winy [Nie ja napisalam ten tekst...