Jestem tu, by ci przypomnieć,
jaki chaos zostawiłeś, odchodząc
To nie w porządku zaprzeczać,
że kazałeś mi nieść ten krzyż
Powinieneś, powinieneś, powinieneś to wiedzieć
(Alanis Morisette, „You Oughta Know")Rozdział dwudziesty piąty
Strach, że zranię tych, których kocham,
nie jest tak wielki jak ten,
że mógłbym cię stracić na zawsze.Tygodnie mijały w zawrotnym tempie. Nie był w stanie zatrzymać czasu. Wraz z lutym wróciła zima. Jak co wieczór Harry siedział skulony na parapecie ich wspólnego pokoju, obejmując ramionami kolana i wpatrując się w ciemny dziedziniec Akademii Aurorów. Śnieg padał już od wielu godzin. Wiatr spychał na okna grube, ciężkie płatki. Oddech Harry'ego znaczył zimną szybkę kręgiem mgiełki.
- Na pewno nie chcesz pójść z nami? - Terry wyszedł z łazienki, trąc ręcznikiem mokre włosy. - Chyba nie zamierzasz siedzieć sam w domu w piątek wieczorem? Vince i ja planujemy z kilkoma znajomymi małą rundkę po knajpach. Na pewno będzie wesoło.
Harry uśmiechnął się zdawkowo i zdecydowanie potrząsnął głową.
- Dzięki, ale nic nie wyciągnie mnie z domu w taką pogodę.
Czujny wzrok Terry'ego przez chwilę badał jego twarz.
- Powinieneś znów wyjść do ludzi - poradził cicho. - Sama praca i rozmyślania to na dłuższą metę nic dobrego.
Harry wykrzywił usta.
- Baw się dobrze - powiedział spokojnie, pomijając sugestię Terry'ego. - I pozdrów ode mnie Vince'a.
Niechętnie przyznał się przed samym sobą do ulgi, którą odczuł, gdy za Terrym zamknęły się wreszcie drzwi. W zasadzie nie chciał być opryskliwy, zwłaszcza w stosunku do swego współlokatora. Ale wieczór w pełnej dymu papierosowego knajpie, w towarzystwie zupełnie obcych mu osób, był ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę. Z drugiej strony samotność nie była szczególnie kuszącą alternatywą, zważywszy fakt, że jego myśli ciągle krążyły wokół tego samego tematu.
Minęło cztery i pół tygodnia od chwili, kiedy bez słowa pożegnania opuścił nad ranem mieszkanie Dracona. Cztery i pół tygodnia bez żadnego znaku życia z jego strony. Wraz z każdym pozbawionym wydarzeń dniem narastały w nim niepokój i tęsknota za bliskością Malfoya. Nie był jednak w stanie zdobyć się na cokolwiek, co poprawiłoby jego nieszczęsne położenie. Letarg, w który popadł, trzymał go w zbyt mocnym uścisku. I zbyt mocno dręczyło go poczucie winy.
Dochodziła dziewiąta, gdy zrozumiał, co musi zrobić. Kości odpowiedziały mu bólem, gdy ześlizgiwał się z parapetu. Odszukał wzrokiem oprawione zdjęcie, stojące na komódce: fotografię nie pierwszej już młodości, zrobioną jeszcze za szkolnych czasów. Widnieli na niej wszyscy Weasleyowie, w większości już przysypiający. Oprócz niej. Jej twarz była zupełnie przytomna, uważna, oczekująca. Harry wiedział, że już od dawna należała jej się wyjaśniająca rozmowa. O wiele za długo schodził jej z drogi.
Wahał się tylko przez moment. A potem zarzucił na siebie ciepłą pelerynę i aportował się do zaśnieżonego ogródka obok Nory.
Drzwi wejściowe były otwarte, tak, jakby już na niego czekała, z uśmiechem rozjaśniającym jej twarz. Harry widział sieć drobnych zmarszczek, znaczących skórę wokół oczu. Niektóre z nich były dziełem śmiechu. Większość jednak zrodziła stała troska o tych, których kochała.
Objęła go krótko, ale serdecznie. Lekko pachniała jaśminem, zapachem, który był mu tak nieskończenie znajomy.
- Najwyższy czas, żebyś się tu wreszcie znów pojawił - zauważyła z udawaną surowością. Jej głos brzmiał zupełnie miękko.
- Wiem - powiedział cicho. - Wiem.
Wewnątrz, w salonie, panowało przytulne ciepło. Zamknął za sobą drzwi i ruszył śladem Molly w stronę kominka. Podała mu filiżankę herbaty, po czym z powrotem opadła na stary, wielki fotel, stojący obok paleniska i spojrzała na niego, przykładając palec wskazujący do ust.
- Nie mów głośno - szepnęła, wskazując z uśmiechem na sofę za jego plecami.
Leżał na niej skulony kształt, przypominający zwiniętego w kłębek jeża, owinięty ulubionym kocem Molly, spod którego wypływały rudoblond loki, rozpościerając się na wyliniałej, zielonej tapicerce.
- Claire - wypowiedział imię dziecka ledwo słyszalnym szeptem, powoli podchodząc do sofy i opadając przed nią na kolana. Ostrożnym ruchem odgarnął pukiel włosów z twarzy dziewczynki. Jej policzki były zarumienione, usta półotwarte. Mocno przytulała do siebie misia, którego podarował jej na pierwsze urodziny, dosyć sfatygowanego od ciągłych pieszczot. Na ten widok zalała go fala czułości.
Molly zaśmiała się cicho, spoglądając na wnuczkę pełnym miłości wzrokiem.
- Zasnęła tu niedawno w połowie zabawy. Było jedno wielkie bęc, i po niej, w jednej sekundzie. Dokładnie tak samo robił jej ojciec, gdy był dzieckiem. Wolałabym, żeby Fred i George tak potrafili, zaoszczędziłoby mi to kilku siwych włosów.
Harry uśmiechnął się i przysiadł na dywanie obok sofy. Ciepło bijące z kominka przyjemnie pieściło mu twarz.
- Zostanie tu przez sobotę i niedzielę?
- Bill i Fleur mają kongres w Kairze poświęcony łamaniu klątw - przytaknęła szeptem. - A ja się cieszę, że mam małą znów tylko dla siebie.
- Jesteś dziś sama? - zapytał, unosząc brew i rozglądając się po pustym pokoju. Iskra wystrzelona z kominka opadła na podłogę, gasnąc na chłodnej terakocie przed paleniskiem.
- Artura odwołano do nagłego wypadku z jakimiś zaczarowanymi szczotkami klozetowymi, które nagle zaczęły atakować korzystających z toalety. Nieprzyjemna sprawa. Raczej nie spodziewam się go przed północą - westchnęła z uśmiechem. - Ginny też wyszła. Ostatnio spotyka się często z młodzieńcem o imieniu Blaise.
Każdy mięsień jego ciała zesztywniał momentalnie. Raptownie poderwał głowę i zagapił się na Molly.
- Blaise Zabini?
Zmarszczyła czoło.
- Możliwe - odparła z namysłem. - O ile wiem, pracuje w ministerstwie, w Departamencie Transportu Magicznego.
Poczuł nagłe zimno w żołądku i zacisnął palce na miękkich włóknach dywanu. Czy Zabini wyciągał swe ohydne macki w stronę Ginny, by zemścić się za Veritaserum? Naprawdę udało mu się odkryć, w jaki sposób uda mu się dotkliwie zranić Harry'ego?
Przez chwilę miał ochotę popędzić na złamanie karku prosto w zimno panujące na zewnątrz, by jej szukać, ale już w następnej sekundzie uświadomił sobie, jak śmieszny był ten pomysł. Odetchnął głośno przez nos i oparł podbródek na dłoni.
- Wiem, że nie kochasz już Ginny, bo wybrałeś kogoś innego - podjęła Molly nieskończenie miękkim głosem. - To właśnie tego nie byłeś w stanie mi powiedzieć, prawda? Obawiałeś się, że nie będę mogła zaakceptować twojej decyzji?
Zawładnął nim wir sprzecznych odczuć. Molly zawsze była dla niego jak matka, nic dziwnego, że potrafiła przejrzeć go łatwiej niż ktokolwiek inny. Powoli uniósł głowę, natrafiając na jej spojrzenie, tak samo czułe jak to, którym przed chwilą obdarzyła Claire.
- To zaledwie część prawdy - wyrzekł, z trudem dobierając słowa. Ale jeszcze trudniej przychodziło mu wytrzymać jej wzrok. Twarz Molly promieniała niemal dziewczęcą łagodnością. - Tak, wybrałem kogoś innego. Nazywa się Draco Malfoy. - Po jego wyznaniu nastąpiła długa cisza. Mina Molly nie zmieniła się nawet o jotę. Jedynie kąciki jej ust zadrżały lekko, a w oczach mignął przelotny wyraz bólu. Harry wiedział jednak, że spowodowało go współczucie dla niego, a nie jej własne cierpienie. - Nie jesteś zszokowana? - zapytał cicho zachrypniętym głosem, czując, jak serce wali mu jak oszalałe.
Dłonią odgarnęła wysunięte z koka, opadające jej na twarz pasmo włosów. Gest ten wydał się Harry'emu dziwnie nieporadny.
- Nie - wyszeptała. - Najwyżej trochę zaskoczona, choć być może też nie powinnam. W końcu nigdy nie byłeś osobą, która wybiera najłatwiejszą drogę. - Uśmiechała się, choć w jej oczach lśniły łzy. - Zawsze kochałam cię jak własne dziecko. W przyszłości też nic tego nie zmieni, niezależnie od decyzji, które podejmiesz. - Jej słowa poruszyły go do głębi, zasznurowały mu gardło. Przełknął ślinę i zamrugał kilkakrotnie, aż nagłe pieczenie oczu ustąpiło. Molly zacisnęła lekko usta. Pojedyncza kropla oderwała się od jej rzęs, spadając na dłonie splecione na podbrzuszu. - Mimo wszystko nadal nie uporałeś się jeszcze z tym, co cię spotkało, prawda?
Potrząsnął głową, powoli i mechanicznie.
- To prawda - odpowiedział szczerze. - Zaczynam się bać, że to nigdy nie ułoży się do końca. Właśnie dlatego tak ciężko jest mi myśleć o wspólnej przyszłości z Draconem.
Jej mina wyraziła zastanowienie.
- Czy on odczuwa to tak samo? - zapytała.
Parsknął, jakby coś go rozbawiło.
- Gdybym to wiedział. Od czterech tygodni nie mieliśmy żadnego kontaktu.
Wykrzywiona twarz Dracona przesunęła mu się przed oczami, wywołując bolesny skurcz żołądka.
Molly obserwowała go uważnie.
- Co się stało? - odezwała się z największą ostrożnością.
Przez kilka sekund wpatrywał się w dywan.
- Zepsułem wszystko, co można było zepsuć - wydusił wreszcie beznamiętnym tonem. - Tego wieczoru, gdy widzieliśmy się po raz ostatni, sytuacja wymknęła mi się spod kontroli. Nie mam pojęcia, jak mogłem do tego dopuścić. - Zamilkł, z trudem pokonując opór w gardle, po czym kontynuował: - Wiem, że uda mi się pokonać moje lęki tylko wtedy, gdy nie będę unikał konfrontacji z tym, co je wywołuje. Doszedłem już do tego, że Draco może mnie dotknąć, a ja nie popadam przy tym w totalną panikę. - Zaczerpnął głęboko tchu. - Ale nie pomyślałem o tym, że stawianie czoła strachowi, który dotyczy tylko mnie samego, może zaszkodzić i jemu. W końcu nie jestem jedyną osobą, którą w kapliczce spotkało coś strasznego.
Wyraz zamyślenia nadal nie ustępował z jej twarzy.
- Schodzisz mu więc z drogi, ponieważ boisz się, że nie spodoba mu się twoje zachowanie?
Przez dłuższą chwilę musiał się zastanowić nad odpowiedzią.
- Nie, w zasadzie nie - oparł w końcu. - Boję się przede wszystkim tego, że mógłbym go znów zranić i pogorszyć całą sprawę. Rozsądek podpowiada mi, że najlepiej byłoby zakończyć to wszystko, zanim się jeszcze naprawdę zacznie. Jednak z drugiej strony... - urwał, niezdolny do ubrania swych obaw w słowa.
- ... serce żąda od ciebie czegoś odwrotnego - przypuściła Molly ostrożnie, uśmiechając się.
Zdobył się tylko na skinięcie głową.
- Tak - wychrypiał i zaczerwienił się silnie. - Nawet jeśli nie jestem w stanie powiedzieć, co właściwie do niego czuję.
Ciche tykanie zegara brzmiało niezwykle głośno w trwającej długie sekundy ciszy, która zapadła po jego ostatnich słowach.
- Nie spiesz się - poradziła mu stanowczo. - Nie wolno ci niczego wymuszać. Dopiero czas pokaże, czy dla was obu istnieje jakaś szansa.
Ogień w kominku przygasał. Molly wstała i kilkoma wprawnymi ruchami dołożyła parę polan. Iskry posypały się we wszystkie strony.
- Wierzysz, że można się najpierw nienawidzić, a kiedyś tam, później, pokochać? - To pytanie od dawna nękało jego duszę. Molly była pierwszą osobą, której odważył się je postawić.
Zaśmiała się pod nosem.
- Twoi rodzice są najlepszym tego przykładem - wyjaśniła, rozbawiona. Uniósł głowę, patrząc na nią w zaskoczeniu. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Nie potrafił też powstrzymać uśmiechu. - Nie łam sobie tym aż tak bardzo głowy, Harry. - Ostrożnie usiadła na sofie, obserwując śpiącą Claire. - Czar, który spoczywał na domu Syriusza, działał tak, by spowodować to, co dla was najlepsze. To on was połączył. - Rzuciła mu przenikliwe spojrzenie. - Nawet, jeśli akurat wydaje się, że nic z tego nie będzie. Istnieje jednak możliwość, że wszystko ma dużo większe znaczenie, niż możecie to sobie teraz wyobrazić. Większe znaczenie dla nas wszystkich.
Jej słowa wywołały niewytłumaczalne mrowienie w jego rękach i nogach. Poczuł, że ta pewność już od dawna tkwiła gdzieś w jego wnętrzu.
Claire poruszyła się za jego plecami, mrucząc coś cicho przez sen. Ten dźwięk przywrócił go do rzeczywistości. Z wysiłkiem podniósł się z podłogi.
- Może zaniosę ją do łóżka? - zaproponował.
Molly wygładziła koc okrywający małą i skinęła głową z przyzwoleniem.
- Śpi w pokoju Rona - rzekła przyciszonym głosem.
Dziewczynka była tak lekka, że prawie nie odczuwał jej ciężaru w swoich ramionach, gdy, stąpając powoli i ostrożnie, wnosił ją po schodach na górę, do tak dobrze znanego mu pokoju swego najlepszego przyjaciela. Światło księżyca wpadało przez okno, zalewając wszystko srebrzystą poświatą. Nie obudziła się, gdy układał ją w pościeli i delikatnie okrywał kołdrą.
Przez kilka minut pozostał obok niej, siedząc na krawędzi łóżka, wsłuchany w jej miarowy oddech, pławiąc się w uczuciu całkowitego spokoju, który ogarnął go niespodziewanie i o którym wiedział, że nie potrwa długo. A potem pochylił się nad małą i pocałował ją leciutko w blade czoło.
- Dobranoc, księżniczko - wyszeptał. - Śnij o czymś pięknym.
CZYTASZ
Czarne Zwierciadło [DRARRY]
FanfictionCzarne zwierciadło, nie rozpoznaję siebie w twej toni. Jedyne, co widzę, to jego oczy: bramę wiodącą w otchłań jego duszy. A w niej okrucieństwo, którego zaznał za moją przyczyną. Spalam się więc w piekielnym ogniu winy [Nie ja napisalam ten tekst...