Jej półotwarte oczy proszą, nie odchodź,
wiesz, że jest jeszcze tyle do zrobienia
Więc opadłem z powrotem w jej ramiona
Wstrząsnęła moją wizją tego, co wzniosłe,
mówiła o związku
Bóg wie, co mnie zaalarmowało
w tamtej chwili
(Deine Lakaien, „Fleeting")Rozdział trzydziesty
Możliwe, że w końcu będę musiał zrewidować swe uparte zasady.
Być może nigdy nie byłem kimś, z kim nie mógłbyś żyć.- Jak się czujesz?
Harry zamrugał, zaspany, unosząc się lekko w pościeli. Hogwarckie skrzydło szpitalne tonęło w pomarańczowym świetle brzasku. Stojące wokół łóżka były puste. Wszędzie panowała cisza i spokój.
Dumbledore siedział w fotelu obok posłania Harry'ego, wpatrując się w niego w przyjazny, nienatarczywy sposób. Miał na sobie jaskrawofioletową szatę, której kolor niemal boleśnie bił po oczach. Każdy inny czarodziej wyglądałby w niej idiotycznie, jednak dyrektorowi nadawała ona niewyjaśnionej, przeplecionej swobodą godności.
- Chyba całkiem nieźle - odpowiedział Harry, marszcząc czoło, poruszając łopatkami i przeciągając się ostrożnie we wszystkie strony. Czuł zaledwie słabe echo bólu zeszłej nocy. - Tonks i pani Pomfrey wykonały naprawdę dobrą robotę.
Oczy Dumbledore'a zwęziły się lekko za połówkami okularów.
- Poparzenia Dołohowa osłabiły go znacznie, gdy cię atakował. W innym przypadku czarna magia, której użył, z pewnością wyrządziłaby dużo poważniejsze szkody.
Harry poczuł żar rozlewający mu się po policzkach.
- To moja wina, że mnie dostał. Nie uważałem przez moment - przyznał niechętnie.
Dobroduszny uśmiech powrócił na twarz dyrektora.
- Nie zamierzałem cię ganić - rzekł łagodnie. - Wręcz przeciwnie, dziś w nocy dokonałeś czegoś wielkiego. Jestem z ciebie bardzo dumny.
Przyjmowanie pochwał nigdy nie było mocną stroną Harry'ego. Zakłopotany, przeniósł wzrok na wystające spod szaty czubki butów Dumbledore'a.
- A teraz opowiadaj - zażądał stary czarodziej, pochylając się nad nim. Coś w jego głosie uległo zmianie. Gdy zdumiony Harry uniósł głowę, zauważył błysk ciekawości w niezwykle czujnych, błękitnych oczach dyrektora. - Zważywszy na stopień zniszczenia katedry, mogę chyba założyć, że nasz mały mugolski eksperyment odniósł pełen sukces?
Harry nie mógł powstrzymać nagłego dreszczu na wspomnienie lśniących, śmiertelnych kulek.
- To była broń doskonała - odparł cicho, nie patrząc na swego rozmówcę. - Nie dostrzegli zagrożenia, bezwiednie wpadając w pułapkę. Udało mi się jedynie zobaczyć, jak woda zalewająca podłogę zaczęła wrzeć. Potem zatrzasnęły się za nami drzwi.
- Co zdecydowanie było dla was najlepszym rozwiązaniem. - Harry czuł spoczywające na nim mądre spojrzenie Dumbledore'a. - Zadręczasz się tym, że zdecydowaliśmy się wybrać właśnie tę metodę, prawda?
- Już samym zamordowaniem Dedalusa zasłużyli sobie na śmierć - powiedział Harry powoli, wzdychając cicho nad faktem, że przed dyrektorem niewiele dało się ukryć. - Co nie zmienia faktu, że spotkał ich okrutny koniec.
- Wiem - odrzekł Dumbledore spokojnym głosem. Rysy jego twarzy stwardniały na chwilę, po czym rozluźniły się na nowo. - Ale zginęło tylko niewielu. Większość śmierciożerców, znajdujących się w katedrze w momencie eksplozji, została ranna. Przetransportowaliśmy ich do Świętego Munga - przerwał, robiąc głośny wydech. - Wojna zawsze wymaga ofiar, Harry. Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. To nie my sprowokowaliśmy tę wojnę. Niemniej nie zamierzamy przyglądać się bezczynnie, jak ktoś usiłuje nas zniszczyć.
- Nie, na pewno nie - przyznał Harry, zaciskając pod kołdrą dłonie w pięści. Urywki myśli krążyły mu po głowie w szalonym tempie. Z trudem uchwycił jedną z nich. - Pani Malfoy była dość przekonana o tym, że Dołohow i Rookwood przejęli władzę w kręgu śmierciożerców. Czy naprawdę mogła mieć rację? Czy magiczna moc Voldemorta jest rzeczywiście aż tak osłabiona od ostatniej ciężkiej potyczki w sierpniu zeszłego roku, że tak po prostu daje się zepchnąć z tronu?
- Wszystko jest możliwe. - W oczach Dumbledore'a pojawił się dziwny błysk, znikając po chwili. Harry'emu nie udało się go zinterpretować. - Żądza władzy zawsze była najsłabszym punktem Toma Riddle'a. A Dołohow i Rookwood nie różnią się zbytnio pod tym względem od swego mistrza. - Kilka głębokich zmarszczek zamyślenia przecięło czoło dyrektora. - Gdy tylko Voldemort odzyska siły, odbierze to, co wyrwano mu z rąk - uzupełnił w końcu bez cienia emocji.
Harry spróbował otrząsnąć się z odrętwienia, które zaczęło go powoli ogarniać. Otaczająca go rzeczywistość wydała mu się nagle dziwnie nieprawdziwa.
- Co zrobimy teraz?
- Nic - odpowiedział Dumbledore zwięźle, powstając z krzesła z młodzieńczą werwą. - Dziś w nocy zdobyliśmy większość najważniejszych figur na szachownicy Voldemorta. Teraz kolej na jego ruch. Zaczekamy na to, jaką taktykę zdecyduje się obrać. - Cyniczny uśmiech zatańczył mu w kącikach ust. - Dopóki król stoi na planszy, gra nadal trwa.
Harry odetchnął kilkakrotnie.
- Co z Dołohowem i Rookwoodem?
Dumbledore powiódł wzrokiem po długim rzędzie pustych łóżek.
- Dołohow nie odzyskał jeszcze przytomności. W tej chwili nie stanowi dla nas zagrożenia. Rookwood jest poważniejszym problemem. Ostatniej nocy najwyraźniej nie było go w kryjówce śmierciożerców. To oznacza, że jest cały i zdrowy, i że nadal przebywa gdzieś na wolności. - Ruchem głowy wskazał w kierunku wysokich okien.
Harry ostrożnie zsunął ociężałe nogi na podłogę. Wypolerowane do połysku linoleum ziębiło mu bose stopy. Nic nie było w tej chwili tak kuszące jak gorący prysznic i porządne śniadanie. Na krześle obok łóżka leżało przygotowane ubranie. Srebrna odznaka aurora połyskiwała na tle czarnego materiału peleryny.
Dyrektor uśmiechnął się pod nosem.
- Pani Pomfrey zorganizowała ci też nowe okulary - wyjaśnił, robiąc gest w stronę małego, czarnego etui, spoczywającego na stoliku nocnym. - Dołożyła wszelkich starań, by sprostać twoim potrzebom.
Palce Harry'ego pieszczotliwie pogładziły czarną, aksamitną powierzchnię. Lekki uśmiech wypełzł mu na usta, gdy otworzył etui, zaglądając do jego wnętrza.
- Dziękuję - powiedział, dziwnie poruszony, po czym ostrożnie sięgnął po nowe okulary i włożył je na nos.
CZYTASZ
Czarne Zwierciadło [DRARRY]
FanficCzarne zwierciadło, nie rozpoznaję siebie w twej toni. Jedyne, co widzę, to jego oczy: bramę wiodącą w otchłań jego duszy. A w niej okrucieństwo, którego zaznał za moją przyczyną. Spalam się więc w piekielnym ogniu winy [Nie ja napisalam ten tekst...