5. OLŚNIENIE

69 7 0
                                    

Sobotnia wycieczka do Hogsmeade zbliżała się wielkimi krokami. Tydzień zleciał tak szybko, że do Rose nawet nie dotarło, że to już następnego dnia. Nie czekała na to z niecierpliwością. Miała tylko jeden cel. I nie zamierzała zmarnować jedynej okazji, żeby raz a porządnie zniechęcić do siebie intruza. Myślała, że Isaac podziela jej zdanie, ale bardzo się rozczarowała. W piątek wieczorem, gdy siedziała z nim przy kominku, zapytał o coś, co kompletnie ją zaskoczyło.

- Masz jakiś plan, jak sprawić, żeby... Jakby to ująć? Bardziej się tobą zainteresował?

- Słucham?! Niby dlaczego miałabym mieć? Nie ma takiej opcji, nie chcę mieć z nim nic wspólnego! - Wykrzyknęła.

Isaac spojrzał na nią jak na kogoś, kto właśnie urwał się z choinki. W jego oczach mieściło się tyle niedowierzania, że aż się zdziwiła. Nie rozumiała, o co mogło mu chodzić. Richard był osobą, która nie mogła nic wnieść w ich życie. A jednak jej przyjaciel dawał inne sygnały. Zupełnie sprzeczne.

- Nie wierzę, że ty nadal... Czy ty naprawdę nie dostrzegasz swojej szansy? - Zapytał, będąc w szoku.

- Jakiej szansy?

- Mała, Richard jest w Slytherinie, tak? Nosi na szyi  symbol Insygniów Śmierci, tak? W dodatku kilku jego krewnych uczęszczało do Durmstrangu, nie mylę się?

Rose pokiwała głową. 

- Pomyśl, błagam! Czym jest Durmstrang?

- Szkołą. - Odpowiedziała Rose, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie i grzechem było nie znanie odpowiedzi.

Isaac wytrzeszczył oczy.

- Trzymajcie mnie. Gellert Grindelwald. Coś ci to mówi?

I nagle Rose zrozumiała. Gellert Grindelwald był kiedyś przyjacielem samego Dumbledore'a. Uczęszczał do szkoły magii w Bułgarii. Zasłynął z tego, że zbudował więzienie, Nurmengard, jak to twierdził "w imię większego dobra", do którego później sam trafił. Nad wejściem do niego widniał znak Insygniów, podobnie jak w Durmstrangu. Niektórzy niewtajemniczeni uważali, że jest to znak samego Grindelwalda, podczas gdy on go po prostu namalował na ścianie szkoły.

- Skoro nosi to na szyi, to ktoś z jego rodziny musi być jakimś fanatykiem. Już rozumiem. - Wydusiła.

- Trochę ci to zajęło.

- Tak, ale nadal nie rozumiem, jak ma mi to pomóc.

- Szukasz kamienia, tak? Ja się zajmę Hermioną, natomiast ty porozmawiaj z Richardem. Może dowiesz się czegoś istotnego, może da ci jakiś... Ja wiem? Znak? Jakąś wskazówkę, gdzie szukać kamienia. 

Isaac miał rację. Jeżeli Granger nie wiedziała, co się z  nim stało, Ślizgon był jej ostatnią nadzieją. Nie uśmiechała jej się perspektywa podlizywania mu się, ale pomyślała, że jeśli nagrodą ma być możliwość zamienienia kilku słów z Susie i kilkoma innymi osobami... Tak, gra jest warta świeczki.


Następnego dnia sowa przyniosła jej wiadomość. Miała udać się do pubu Pod Trzema Miotłami. Richard obiecał koledze, że pomoże mu wybrać jakiś prezent dla siostry na urodziny, więc ma na niego tam poczekać. Dla niej takie rozwiązanie było najlepszym z możliwych. Przynajmniej nikt nie zobaczy, jak idzie z nim ramię w ramię.

Po śniadaniu pożegnała Isaaca i samotnie udała się w stronę wioski. Miała szczęście, ponieważ o tej godzinie uczniowie byli zbyt zajęci robieniem zakupów u Zonka, aby przesiadywać w barze. Zamówiła sobie jedno kremowe piwo, usiadła w najdalszym kącie i czekała. Przez okno widziała ludzi, biegających od sklepu do sklepu, niektórzy szli w stronę poczty, pewnie aby wysłać na szybko jakieś słodycze dla młodszego rodzeństwa. W takich momentach żałowała, że była jedynaczką. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek pytała mamę o to, czy jest szansa na drugie dziecko. Znała odpowiedź. Jej rodzice należeli do ludzi, którzy nie marzyli o szczęśliwej gromadce maluchów. Chcieli mieć jedno dziecko, ale doskonałe. Niestety, teraz nikt jej za taką nie uważał. W końcu złamała tradycję i znalazła się w zupełnie innym domu.

Zastanawiała się, czy kiedykolwiek w jej rodzinie pojawił się ktoś z obsesją na punkcie czystości krwi. Jej wujek przebierał w kandydatkach na żonę, ale szukał tylko wśród czarodziejek z tych starych rodów, w których nigdy nie pojawił się żaden charłak ani mugol.

Dlaczego nie trafili do Slytherinu? Przecież ktoś taki nadawał się tylko tam. Przesadnie wielkie ambicje i plany. Zawsze liczyła się tylko kariera. Konkurencji pozbywali się bez problemu. Spryt? Owszem, ale tylko wtedy, kiedy trzeba było przypodobać się ministrowi. Wszystko wskazywało na to, że Tiara się pomyliła. Ale skoro pomyliła się w wyborze domu dla jej rodziców, może to samo stało się pięć lat temu, kiedy ona siedziała na stołku?  

Rose marzyła o cofnięciu czasu nie tylko ze względu na fakt, że mogłaby wtedy stanąć do walki. Pragnęła także dowiedzieć się czegoś o sobie samej. Czuła się Gryfonką z krwi i kości, ale czy nie miała prawa dowiedzieć się, czy to nie było tylko przypadkiem, pomyłką, która nie powtórzy się po raz drugi? Wiedziała mnóstwo o swojej rodzinie, ale o sobie nie wiedziała prawie nic. Nikt nigdy nie dał jej czasu na to, aby mogła siebie poznać.

- Nie przeszkadzam? Wyglądasz na zamyśloną. - Jakiś głos wyrwał ją z zadumy.

Richard uśmiechał się do niej szeroko. Oczy mu błyszczały. Czy miał tak tylko na jej widok, czy zawsze? 

- Zdradzisz mi, o czym tak rozmyślasz? - Zapytał.

Pokręciła głową. Nagle uświadomiła sobie, że nigdy z nikim nie rozmawiała o swoim życiu. No, nie tak szczegółowo. Nie mówiła głośno o swoich obawach dotyczących pomyłki, która, musiała to przyznać, mogła zostać przez Tiarę popełniona. 

- Dlaczego tak naprawdę chciałeś się ze mną spotkać? - Odpowiedziała pytaniem.

- Ponieważ czuję, że możemy się dogadać. Chciałbym cię bliżej poznać, tylko że ty mi na to nie pozwalasz. Przekreślasz mnie ze względu na to, że jestem w Slytherinie. - Rzekł a jego mina lekko zrzedła. 

- Cała twoja rodzina była w Slytherinie. To zawsze źle wróży...

- Jeżeli tak bardzo chcesz się dowiedzieć, co źle wróży, a co nie, zapytaj profesor Trelewney. Ona ci powie i wyjaśni, kiedy możesz spodziewać się złego omena. I nie oceniaj książki po okładce. Mój ojciec był w Hufflepuffie. Moja matka przez siedem lat mieszkała w dormitorium Gryffindoru. Moi dziadkowie to Ravenclaw. 

Rose otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nie sądziła, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Do tej pory uważała, że pobyt w domach, nie licząc wyjątków, był dziedziczony z pokolenia na pokolenie. Najwyraźniej żyła w błędzie.

- W takim razie, dlaczego ty jesteś w Slytherinie?

- Ponieważ mam cechy charakteru odpowiednie dla tego domu. Tiara posługuje się legilimencją. Zobaczyła w mojej głowie, że jestem ambitny, ale też niekiedy bywam wredny. Ludzie z naszego domu niekoniecznie muszą kończyć jak Voldemort. Część z nas trafia do niego ze względu na chęć rywalizacji. A nie dlatego, że są złymi ludźmi.

Nie spodziewała się po nim takiej przemowy. Ale zaczynała rozumieć. Nie dawała się łatwo przekonywać, więc nie zaczęła nagle traktować go jak starego, dobrego kumpla, tylko poczuła do niego odrobinę sympatii.

- Ja też nie jestem w tym samym domu, co moi rodzice. Trochę się zdziwili, wiesz... Przez całe dzieciństwo przygotowywali mnie do tego, abym została najmądrzejszą absolwentką Hogwartu, jaka kiedykolwiek istniała. A ja zrobiłam im psikusa i trafiłam gdzieś indziej. - Uśmiechnęła się. Odkryła, że przyjemnie jej się zrobiło, kiedy odwzajemnił się tym samym. 

Gdyby można było cofnąć czasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz