9. Lot i znalezisko

53 3 0
                                    

Skrzydła nie były tak lekkie, jak przypuszczałam. W końcu zawierały w sobie całkiem sporo metalu. Lot miał być intuicyjny. Kliknęłam przycisk i zaczęły się ruszać. Po to, żeby się wznieść, potrzebowałam jeszcze rozbiegu. Vex też uruchomiła swój mechanizm. Plecak musiałam wziąć w rękę. Według wskazówek chłopaków zaczęłam biec, przez polanę. W momencie, gdy już byłam parę metrów, przed jednym z rozłożystych drzew, podskoczyłam najmocniej, jak tylko zdołałam. Rzeczywiście zaczęłam wznosić się w powietrzu. Tylko bardziej, niż lecieć w górę, frunęłam do przodu i niebezpiecznie zbliżałam się do buka. Przestraszona próbowałam wzbić się wyżej, ale dawało to marne rezultaty. Zaczęłam w duchu przygotowywać się na bliskie spotkanie z tutejszą florą. Zamknęłam oczy i poczułam, jak gałęzie muskają moje buty. Podniosłam powieki i zerknęłam na to, co się działo pode mną. Byłam już na bezpiecznej wysokości. Odwróciłam się na tyle, ile mogłam i zobaczyłam Vex, która wyglądała na podekscytowaną. W tym momencie przypomniałam sobie, że za nic nie mogę patrzeć w dół. Mój lęk wysokości mógł się w każdej chwili objawić, także nie wolno go było prowokować. Coś jednak znowu musnęło moją stopę i mimowolnie spojrzałam w dół. Zaraz tego pożałowałam. Miałam ochotę zemdleć. Byliśmy strasznie wysoko. Do oczu podeszły mi łzy. Chciałam, jak najszybciej wrócić na ziemię. W tym momencie, gdy zaczęłam już panikować, zauważyłam jakiś dziwny blask, pomiędzy gąszczami. Coś odbijało światło słońca. Blask po chwili znikł, ale chwilę potem wysnułam już odpowiednie przypuszczenie. W głębi lasu musiała się znajdować ta tajemnicza baza Armii. Musieliśmy się tam później udać... 


Słońce już zaszło, a my byłyśmy już prawie w porcie.

— Musimy się obniżyć! — usłyszałam krzyk za sobą. — Potem nie starczy już czasu!

Łatwo było powiedzieć, ale o wiele trudniej zrobić. Znalazłyśmy się ponad kilka metrów nad najwyższymi z rosnących w lesie drzew. Wymacałam guziki na sprzęcie. Jeden z nich miał prowadzić właśnie do odwrócenia działania pracy skrzydeł. To z kolei miało spowodować zmniejszenie wysokości. Przynajmniej tyle zrozumiałam, z wywodu Dyska. Kliknęłam na ślepo jeden z guzików. Coś zaczynało się dziać ze skrzydłami. Jednak głupcy mają zawsze szczęście. Przyrzekłam, że jak to przeżyję, będę wreszcie poważna i skupiona. Nie pamiętałam, kiedy byłam tak zdenerwowana, jak w tamtej chwili. Vex też się udało, ale mogło nam się coś stać. Ryzyko było jednak tego warte, bo nadrobiłyśmy stracony przez koszmarną pogodę czas. Złożyłyśmy skrzydła na pół i próbowałyśmy je wcisnąć do plecaków. Wystawały trochę. Przykryłam torby kocem tak, by wyglądało to w miarę normalnie. Nie chciałam, by ktoś nas zechciał ograbić, bo zorientował się, że mamy taki wynalazek. Szybkim krokiem ruszyłyśmy, w stronę hotelu. Uliczki zajęły głównie pary, które liczyły na udany wieczór i artyści uliczni chcący zarobić na nich parę groszy. Wśród nich kręciły się również wątpliwej reputacji panie. Nie byłam pewna, co ich skłoniło do tego, ale starałam się im nie przyglądać. Na wyboistej ścieżce drogi dostrzegłam karocę ulubienicy księcia. Zaparkowała koło szpitala. Wyszła z niej dama o pięknych kasztanowych włosach, zadartym nosku i sukni godnej najprawdziwszej królowej. Twarz zakryła za podtrzymywaną fioletową maską. Zdawało się, że wróciła z jakiegoś przyjęcia maskowego. Nim się obejrzałam, zlała się z resztą spacerujących przechodniów. Mogłam tylko przypuszczać, że kroki skierowała do szpitala, skoro karocę zostawiła przed nim. Różowowłosa mruknęła do mnie:

— Ciekawe, po co faworyta idzie w takie miejsce. Nie wyglądała na ani trochę chorą. Poza tym z takim statusem spokojnie mogłaby poprosić o wizytę w swoim pokoju. 

— Kogoś odwiedzić? — zasugerowała. — To nie jest nasza sprawa.

— Podejrzewam ją, że ma związek ze sprawą naszyjnika, więc jest — prychnęła z sobie tylko znanych pobudek. — Nie broń każdego, kto się nawinie.

Czerwień i biel wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz