Nie będę się bać

87 6 2
                                    

Celaena Sardothien obudziła się w piekle. Świst pejczy, okrzyki bólu i niekończącego się cierpienia okazały się nie być jedynie wytworem jej wyobraźni, dźwiękami jakie podarował jej sen. Były prawdą. Płacz, wrzask, nieustające błagania o litość towarzyszyły jej teraz niemal bez przerwy. Nawet, gdy zasypiała wszystkie te odgłosy, niczym brutalna muzyka, przedzierały się przez kamienne ściany kopalni soli Endovier, wnikając głęboko w jej zmysły, nie pozwalając zasnąć, kalecząc i wyniszczając. 

Pusty żołądek znów dawał o sobie znać. Obolałe ciało nie zamierzało wysłuchiwać słów, jakie kłębiły się w umyśle poległej zabójczyni. Nie chciała dźwignąć się z pełnego robactwa, cuchnącego odchodami siennika. Nie próbowała ugasić pragnienia, ani poruszyć choćby najmniejszym palcem stopy, zakutej w ciężkie kajdany. Chciała tylko leżeć, udawać, że umarła i nic nigdy już nie będzie w stanie wyrządzić jej krzywdy.

Celaena nie myślała o swoim bólu. Nie chciała pamiętać długich, złotych włosów, które jej obcięto. Nie próbowała przypomnieć sobie twarzy bijących ją strażników. Pragnęła pozbyć się smaku krwi, która wypełniła jej usta po zaledwie kilku minutach tortur. Dłonie trzymała przyciśnięte do siebie, aby żadna z nich nie zdołała powędrować do palących bólem pleców, by sprawdzić jak bardzo okaleczyły ją pejcze sługusów króla.

Jej myśli skupiały się wokół Sama. Myślała o tym ile przyszło wycierpieć właśnie jemu, o krzykach, które wydobywały się z jego ust i wiedziała, że nie było w nich miejsca na błaganie o litość. Chciała pamiętać Sama jako człowieka, któremu oddała swe serce, którego kochała tak bardzo, że wspominanie własnego cierpienia przychodziło jej znacznie łatwiej, niż myśl o katuszach jakie zgotował chłopakowi Farran. Łzy spłynęły po zapadniętych policzkach dziewczyny, gdy uświadomiła sobie, że ostatnim obrazem ukochanego, jaki na zawsze utknie w jej pamięci będzie jego sine ciało, rozszarpane przez najbardziej wymyślne tortury jakie tylko Farranowi mogły przyjść do głowy.

Z trudem zdusiła szloch, czując ból w wysuszonym gardle. Powoli uniosła się na posłaniu i zamknęła oczy. Po pierwszej nocy, jaką spędziła w położonych głęboko pod ziemią ciemnych kwaterach, przeznaczonych dla harujących w Endovier niewolników, bała się żyć w tym miejscu przez resztę swoich nędznych dni. Bała się krzyku. Bała się bólu. Bała się śmierci, która nieustannie przemierzała korytarze kopalni, czyhając w ukryciu na swe następne ofiary. Lek na strach, o którym kiedyś opowiedział jej Sam, próbował przedrzeć się przez odmęty jej pamięci, ale nie potrafiła przypomnieć sobie jakie przesłanie niosły ze sobą jego słowa.

Przyklękła na sienniku, czując jak drżą pod nią kolana, a po chwili stała już wyprostowana, z rękoma obciążonymi kajdanami. O wiele prościej byłoby umrzeć, pomyślała Celaena, tracąc nadzieję na to, że kiedykolwiek coś jeszcze sprawi, że zachce jej się żyć. W tym miejscu było to absolutnie niemożliwe. Bez Sama nic nie mogło być możliwe. Dziewczyna słyszała podążających korytarzami strażników, przysłanych po to, aby zaciągnąć do pracy kolejnych zniewolonych ludzi. Zdołała powstrzymać grymas przerażenia, gdy drzwi jej kwatery otwarły się z hukiem. Dwa krótkie zdania wypłynęły z ust Celaeny, gdy spojrzała w oczy mężczyznom. Zaklęcie, które niegdyś zdradził jej Sam.

- Nazywam się Celaena Sardothien – szepnęła, przypomniawszy sobie jego słowa. – I nie będę się bać.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 28, 2016 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Nie będę się baćWhere stories live. Discover now