Rozdział 1

538 24 11
                                    


Mam na imię Chio Leung, mam 18 lat. Jestem osobą zdecydowanie wyróżniającą się z tłumu. Mam pełno energii i pasji, jestem szalona, trochę psychopatyczna i co najważniejsze, potrafię dobrać ciuchy tak że nawet skarpetki z sandałami wyglądają dobrze . Dziewczyna idealna prawda ? No nie do końca, bo onieśmielam wszystkich wokół, przez co nie mam przyjaciół, tylko samych kumpli. 

Siedziałam  sama w ostatniej ławce i znudzona wsłuchiwałam się w słowa matematyczki, która powtarzała materiał już chyba po raz setny. przyswoiłam go już dawno, wiec bazgrałam coś na kartce, którą zawsze mam schowaną w piórniku. Od czasu do czasu notowałam coś w zeszycie. Przyłapałam się na nerwowym spoglądaniu na zegar wiszący nad drzwiami klasy. " Jeszcze tylko minuta" mówiłam w myślach. I wreszcie, długo wyczekiwany dzwonek, koniec lekcji. Wrzuciłam wszystko co znajdowało się na ławce do torby i wyszłam z sali. Kiedy znalazłam się już po za terenem szkoły, skierowałam swoje kroki ku ścieżce wiodącej do lasu. Odetchnęłam z ulgą, gdy znalazłam się pomiędzy drzewami. Od kiedy tylko skończyłam 18 lat i wreszcie dostałam spadek po rodzicach, zawsze zastanawiałam się dlaczego wybudowali dom w środku lasu. No, może nie do końca w środku. Dotarłam na polanę, na której stał budynek. Nadal nie przyzwyczaiłam się do jego rozmiarów, był większy od domów rodzin zastępczych, do których trafiłam. Nie pamiętam swoich przyrodnich rodziców. Trafiłam do sierocińca, gdy byłam jeszcze niemowlakiem. Nie zostały mi po nich żadne pamiątki, nie znalazłam nawet w domu ich zdjęć. Weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi, zdjęłam buty i ruszyłam w kierunku swojego pokoju, który znajdował się na piętrze. Rzuciłam torbę w kąt, otwarłam dość duże okno i usiadłam na szerokim parapecie. Patrzyłam na drzewa, wyglądając czegoś pomiędzy nimi, chodź sama nie do końca wiedziałam czego. Rozmyślałam, marzyłam i nawet nie zauważyłam, jak słońce zniknęło za linią koron drzew. Uzmysłowił mi to dopiero chłodny wiaterek, który sprawił, że po całym ciele przeszedł lekki dreszcz. Westchnęłam, wstałam i zamknęłam okno. Wzięłam prysznic i przebrałam się. Nie w piżamę, ja nie sypiam w piżamach. Zbyt często nocą nachodzi mnie ochota na spacer, a nie lubię wychodzić z domu w piżamie. Usiadłam na łóżku. Znowu, jak zawsze o tej godzinie, miałam wrażenie że ktoś mnie obserwuje. Zignorowałam to i położyłam się na pościeli, gapiąc się w sufit. Leżałam tak chyba z pół godziny i nagle coś usłyszałam, jakby kroki na korytarzu. Szybko przeniosłam się do pozycji siedzącej i wyciągnęłam spod poduszki nóż. Chwyciłam go i pewnie wystawiłam rękę do przodu. Wyraźnie słyszałam, jak ktoś krząta się po moim domu. Wstałam i cicho podeszłam do drzwi, nie bałam się, nie wiem co to strach. Powoli otworzyłam drzwi. Niestety zaskrzypiały, zdradzając moją obecność. Zobaczyłam odwracającego się w moją stronę, dobrze zbudowanego mężczyznę. Miał kominiarkę na głowie.

- Kim jesteś i co robisz w moim domu ?- powiedziałam zdenerwowana.

-To ten dom nie jest opuszczony ?- zapytał drżącym głosem. Westchnęłam i spojrzałam na nóż, który nadal trzymałam w ręce. Popatrzyłam ze współczuciem na złodzieja i nie wiedzieć czemu, rzuciłam w niego nożem. Ostrze gładko zatopiło się w jego oczodole, wrzasnął. Szybko znalazłam się przy nim i mocno uderzyłam w rękojeść. Tak mocno, aby klinga zatopiła się głębiej w czaszce mężczyzny. Zawył jeszcze głośniej i upadł bezwładnie na podłogę. Patrzyłam na swoje dzieło z lekkim uśmiechem na ustach. Okno było otwarte, a na parapecie siedział chłopak o kruczoczarnych włosach i nieskazitelnie białej cerze. Nie widziałam jego ukrytej w mroku twarz. - No nieźle- powiedział przyjemnie głębokim głosem.                                                                                         Spojrzał na mnie i dopiero teraz zobaczyłam jego piękny, szeroki uśmiech i szeroko otwarte, błyszczące oczy. Niemal natychmiast zrozumiałam, że wygląda tak przez głębokie, długie rany rozszerzające jego usta.

 - Chciałem zabić, a zobaczyłem morderstwo. -  mówi lekko podekscytowany - niezły nóż - rzucił, kierując na niego soje spojrzenie. Podrzuciłam go delikatnie, tylko po to, żeby za chwilę złapać jego rękojeść, zanim upadł. Przyglądałam się chłopakowi siedzącemu na parapecie, wiedziałam kim jest. Byłam wielką fanką creepypast, spędzałam na ich czytaniu godziny i chłonęłam je całą sobą. Nie sądziłam jednak, że mogą być prawdziwe.

 - Nie wierzę.... - zaczęłam - Jeff ! Nigdy nie sądziłam, że naprawdę istniejesz.

 - Znasz mnie, jak miło. - mruknął pod nosem - A czemu miałbym nie istnieć ? - zapytał.

 -Bo creepypasty to zmyślone historie, mające na celu wywołać u czytelnika strach lub niepokój. O tobie również została napisana creepypasta - powiedziałam trochę niepewnie - Dość słaba zresztą - mruknęłam tak żeby mnie nie usłyszał, niestety na próżno.

- Wiem. Sposób, w jaki opisano moją historię jest..... tego nie da się opisać słowami to zbyt żenujące. - odpowiedział.                                                                                                                                   Zdziwiła mnie lekko jego reakcja. Patrzyłam jeszcze przez chwile w jego oczy i już miałam otworzyć usta, by zadać mu pytanie ale uprzedził mnie.

- Tak, inni też istnieją - odgadnął treść mojego pytania. Spoglądałam na niego jeszcze przez chwilę, ale coś mi się przypomniało i odwróciłam się w kierunku zwłok. Westchnęłam. Podeszłam do trupa i przybrałam zamyślony wyraz twarzy.

- A gdyby tak wyciąć mu nerki ? -  pomyślałam na głos.

 - Eyeless Jackowi spodobałby się Twój tok myślenia. - zaśmiał się Jeff. Westchnęłam ciężko, podnosząc bezwładne ciało i przerzuciłam je sobie przez ramiona. Mężczyzna był ciężki, ale nie chciałam dać po sobie znać, że jego waga mi jakoś przeszkadza.

- Pomóc Ci ? - zapytał Jeff.

- Dam sobie radę. - nie chciałam pokazać swojej słabości.

- I tak Ci pomogę.                                                                                                                                                                   Jeff podszedł do mnie i wziął ode mnie zwłoki. Przerzucił je sobie przez ramiona podobnie jak ja wcześniej.

- Chodźmy - powiedziałam w kierunku wyjścia. Jeff podążył za mną. Tuż przed opuszczeniem budynku zabrałam z szafki stojącej przed drzwiami, zapalniczkę.



Wielka miłość - Ben DrownedWhere stories live. Discover now