Rozdział 9

8.2K 593 23
                                    


Dobra Shannon, uspokój się. Dasz radę. Drugi bal. Drugie podejście. Wdech i krok do przodu. Nie, nie dam rady, a co jeśli... Kobieto weź się ogarnij! Ten bal będzie idealny, wszystko ułoży się tak jak powinno, nikt nawet nie spróbuje mnie znieważyć, nie znokautuję żadnego królewicza,spotkam mojego przystojnego pirata i powiem mu kim jestem. Tak,będzie dobrze. WSZYSTKO będzie dobrze. A może nie? Przecież on sam mówił, że nie jest zainteresowany księżniczką, znaczy mną.Chodź z drugiej strony chyba mnie lubił. W sumie i ja go lubiłam,ale czy aż tak żeby się żenić? Przecież to głupie wiązać swoją przyszłość z kimś kogo widziało się tylko trzy razy na oczy. Przez tak krótki czas nie idzie poznać drugiej osoby, ale z innej strony rozmawiając z nim czułam się tak jakbym znała go całe życie. Czasami wiedział o co mi chodzi zanim udało mi się  dokończyć zdanie, potrafił mnie rozśmieszyć każdym prostym gestem... Czekaj, czekaj, o czym ja, do stu tysięcy ogarów, mówię?!Przecież nawet nie wiem jak on ma na imię! Nie chcę iść na salę.Boję się. Ten bal od początku był głupim pomysłem. Owszem,dokładnie tak jak w bajce zadurzyłam się jeszcze przed północą,ale co jeżeli jest to tylko jednostronne uczucie? A co jeśli...

-Co tu ty jeszcze robisz! Już idź na salę. To w końcu twój bal i nie mam zamiaru odbierać ci adoratorów!

Z mojej psychozy wyrwał mnie Markus.Nie powiem, dzisiejsza kreacja braciszka przebiła poprzednią.Jakbym go nie znała byłabym skłonna uwierzyć, że jest podróżnikiem w czasie, ale z drugiej strony nie mogę wykluczyć takiej opcji, przecież to ON.

-Ziemia do Shannon! Nie stój tak,tylko idź! – Mój braciszek zaczął mną lekko potrząsać.Pewnie dlatego, że mocniejsze szturchnięcie mogło by mi uszkodzić suknie. Tym razem nie poszłam w prostotę. Postanowiłam wyglądać jak rasowa księżniczka. Moja kreacja miała kolor delikatnego,pastelowego różu. Posiadła krój podkreślający talię i swobodnie opadający dół. Całość była pokryta drobnymi kwiatami. Tak, wyglądałam dokładnie tak jak pięciolatki wyobrażają sobie panią wiosnę. Może teraz chociaż geniusze królewskiego pochodzenia domyślą się kim jestem...

-Ale ja nie chcę!- Zaczęłam się buntować na co on zareagował ledwo widocznym grymasem.

-Oj tam, oj tam, chcesz tylko sama jeszcze o tym nie wiesz.- O patrzcie jaki on pewny siebie!

-Nie, nie idę!- Teatralnie założyłam ręce przybierając pozę rozkapryszonego dziecka.

-Oj chodź, będzie dobrze. – Markus chyba chciał mnie tym pocieszyć, ale zamiast tego spotęgował jeszcze mój stres.

-A co jeśli... - Oburzony przerwał moją wypowiedź.

-Żadnego jeśli. Wejdziesz tam,będziesz zajebista i podbijesz ich serca, a tych, którzy ci sercanie oddadzą wtrącimy do lochów!- Zdecydowanie podobał mi się jego plan.

Po jakiś dwudziestu minutach debaty z bratem i trzech próbach ucieczki weszłam pod rękę z Markusem na salę balową. W jednej chwili rozległy się donośne brawa.Wszystkie pary oczu były skierowane w moją stronę. Posłałam zebranym delikatny uśmiech, a mój towarzysz zabrał głos.

-Witam wszystkich wielce szanownych gości! Niezmiernie się cieszę widząc tu dziś tyle wspaniałych osobistości i przyjaznych twarzy. Jako, że na poprzednim balu wynikły pewne nieprzyjemne okoliczności związane z niedoinformowaniem gości, chciałbym dziś uniknąć tego błędu.Panie i panowie poznajcie moją siostrę, księżniczkę Shannon!

Na Sali znowu rozniosły się brawa.Dygnęłam delikatnie i starałam się nie oblać rumieńcem.

-Skoro dopełniliśmy formalności,niech zacznie się bal!

***

Nie powiem, ten bal rozpoczął się  obiecująco. Ciągle ktoś próbował zaskarbić sobie moją uwagę.Każdy był niezwykle szarmancki, wyrafinowany i... Nie potrafiłam uwierzyć, że tacy są naprawdę. Miałam przeświadczenie, że wszyscy udają. No może wszyscy oprócz lorda Jareczka z Acies. Oczywiście był równie idealny jak cała reszta. Podszedł ucałował moją dłoń i zaprosił do tańca. Gdy zaczęliśmy tańczyć powiedział:

-Słuchaj, nie jestem zainteresowany zarywaniem do ciebie, ale byłbym wdzięczny jakbyś poudawała przez chwilę, że się ze mną dobrze bawisz.- Całkowicie zbił mnie tym z tropu.

-A niby po co?

-Debilna sytuacja, ojciec twierdzi, że jeżeli żadna księżniczka nie zwróci na mnie choćby najmniejszej uwagi to mnie wydziedziczy... - Spuścił głowę, ten temat najwyraźniej był dla niego bolesny.

-Oj weź mi tu nie smutaj! Postaram ci się pomóc. –Chłopak wyraźnie zaskoczony podniósł na mnie swe niebieskie oczęta.

-Jasne głupolu!- Odpowiedziałam i potargałam mu grzywkę.

***

Ja kiedyś go zabije. Jak nic zginie.Znajdź sobie przyjaciela mówili. Będzie fajnie. Nie będziesz się nudził... no i się nie nudziłem. Godzina przed balem. Zaczynam się szykować. Umyłem się, podchodzę do szafy, chce wziąć mój garnitur, wyciągam go... a na nim, do stu tysięcy ogarów, naszyte są kolorowe kropeczki. Uroczo... Zajebie gnoja... Próbowałem to odpruć.. niestety nitka była tylko dla zmyłki, cholerstwo było wysmarowane kropelką. I w co ja się teraz ubiorę? Glurbak, brzmię teraz jak jakaś stara panna. Tylko mi kota brakuje... I w tym momencie wszedł mój ,,kotek'' Cerbi. Przez Johna nie spotkam się z moją piratką... Znaczy nie spotkam życia. Kogo ja okłamuję.Jestem starym kawalerem z psem i hordą nieumarłych. Weź się w garść glurbakowski Glurbaku. Jesteś w końcu jebanym Hadesem, anie rozkapryszoną panienką z zatoki. Po długim monologu wewnętrznym wygrzebałem z tyłu szafy przyzwoicie wyglądającą czarną koszule i ciemne spodnie. Do tego stroju nie założę błyszczących lakierek, a trampki zhańbią mój wizerunek. Założyłem często używane przeze mnie glany stojące obok wejścia do komnaty. Czy w ogóle zostanę wpuszczony na salę w tym stroju?Podszedłem do lustra. Brakowało mi tylko czarnej skórzanej kurtki do wyglądu typowego badboya. Jestem gotowy. Która godzina?Cholera.. Jestem spóźniony, zabicie Johna będzie musiało poczekać. Z braku czasu prze teleportowałem się w kręgu ognia na tyły ogrodu.


Do stu tysięcy piekielnych ogarów.Kto zasadził tu krzak. Jestem prawie pewny, że ostatnim razem go tu nie było. Cholera... Zawsze tak jest gdy się zdenerwuję. Palący krzak przyciąga uwagę. Muszę to jakoś zgasić... Złamałem pierwszą lepszą gałąź z burzą liści i szybkim ruchem zacząłem okładać krzew. To nie był dobry pomysł. Palący krzak i gałąź wyglądająca jak pochodnia, wciąż przyciąga uwagę. Zirytowany zdarzeniem, rzuciłem patyk w powstałe ognisko i zacząłem przywoływać deszcz. Gdy poczułem pierwsze krople, ruszyłem w stronę budynku. Chyba przesadziłem. Usłyszałem pierwsze pioruny.Wszedłem na salę. Moim oczom ukazał się widok mojej roześmianej piratki w ramionach jakiegoś blondyna.  

Być życiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz