1

11 2 1
                                    

Ostatnie dni jesieni. Słońce nieśmiało wychylało się zza chmur, zaczynało oświetlać ulicę, pełną zaschniętych liści. Nikt ich nie uprzątnął, czemu nie trzeba się dziwić, bo rzadko kiedy ktokolwiek tu zagląda. Zwykłe, szare, opuszczone osiedle, zamieszkiwane w większości przez emerytów, których codzienność składała się z karmienia okolicznych kotów, których było aż za dużo, oraz popołudniowych herbatek. Dni toczyły się tak samo, śniadanie-koty-obiad-herbatka-kolacja-spanie. Było to praktykowane od wielu lat i nikomu nie przeszkadzało.

Oprócz starszych ludzi, na ulicy mieszkała również Marie. Jedyna nastoletnia duszyczka. Marie mieszkała z dziadkami, jej pozostała rodzina mieszkała daleko. Dobrze się uczyła, miała nienaganne maniery. Do czasu. Dziś, pierwszy raz w swoim piętnastoletnim życiu, postanowiła złamać panujące powszechnie zasady.

Wyszła z domu o siódmej dwadzieścia, tak jak codziennie. Przedtem zjadła kanapkę i wypiła kakao. Gdy przekroczyła próg domu, była podekscytowana. Nic dziwnego, to jej pierwsze wagary, pierwszy raz nie posłuchała opiekunów. Miała wszystko uprzednio przygotowane. Pójdzie w stronę szkoły, schowa się w pobliskim lesie i przeczeka pół godziny, aż jej babcia pójdzie do sklepu po produkty na obiad, a dziadek zajmie się kotami, które kręciły się wokół ich posesji. Wróci do domu, wejdzie przez okno, które wcześnie rano zostawiła otwarte, zostawi w pokoju najcięższe książki i uda się nad jezioro. O tej porze powietrze było świeże, przyjemnie się oddychało. Marie zaczęła wcielać swój niecny plan w życie.

Wszystko poszło tak jak powinno. Marie szła już ścieżką prowadzącą nad jezioro. Było słonecznie, lecz mroźno. Nos jej drętwiał, a palce u stóp zaczęły boleć z zimna. Ale to nic. Dziewczyna była zbyt podekscytowana, żeby zwrócić na to uwagę. To nie był wyłącznie jej kaprys, żeby nie pójść do szkoły. Dziś, od prawie czterech lat, zobaczy swojego tatę. Pan Pierre pracował nad morzem przy połowie ryb. Było to jego największą pasją. Pierwszy raz od dawna zawitał do miasteczka swoich rodziców. Ale nie po to, żeby zapytać co u nich, poprzytulać się i powspominać, o nie, to nie w jego stylu. Był buntownikiem, wolną duszą, która nie mogła się nikomu podporządkować. Mimo, iż pracował z całą ekipą od połowu, odnosiło się wrażenie, że nie słucha innych i sam doskonale wie, co powinien zrobić. Jednak znał się na swoim fachu jak mało kto i to było chyba jedynym powodem, dla którego jeszcze nie został zwolniony. Dzisiejszego dnia w jeziorze Chantal miało zgromadzić się bardzo dużo węgorzy. Mało kto zdawał sobie sprawę z istnienia owego miejsca, więc pan Pierre i jego załoga mogli mieć wszystkie ryby na wyłączność.

MarieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz