Gwiezdne wojny

520 44 2
                                    



-Mówię ci, idzie mu coraz lepiej. Ale to oczywiście zasługa nauczyciela! - Zerknął, jakie wrażenie, na Usoppie, robią jego rewelacje. Okazało się, że raczej mizerne. Żeby nie powiedzieć: żadne. Grafik ani na chwilę nie oderwał wzroku od monitora. Skupiony machał myszką szepcząc pod nosem coraz wymyślniejsze przekleństwa.
-Hej! Słuchasz ty mnie w ogóle?!
-Tak, tak - mruknął ze wzrokiem nadal utkwionym w ekranie komputera. - Jesteś niesamowity. Super i w ogóle. Czy teraz mogę spokojnie popracować? Naprawdę nie chciałbym zawalić tego zlecenia, a facet czepia się wszystkiego! Nawet pieprzone cienie muszą mieć ten kolor, który on wybrał. I żaden inny! W dodatku zmienia zdanie, co pięć minut!- Przejechał dłonią po twarzy. - Naprawdę mam dość!
Sanjiemu zrobiło się głupio. Przyszedł tu, nie zastanawiając się nawet czy kumpel będzie miał czas z nim pogadać. Zapomniał, że nie wszyscy żyją w takiej idylli jak on i ich praca nie ogranicza się do jednego wykładu w tygodniu.
-Przepraszam, Usopp. To ja ci już nie przeszkadzam. - Wstał z krzesła. - Będę się zbierał.
Tym razem to grafik poczuł się nieprzyjemnie. Ostatnio jego stosunki z kucharzem znacznie się rozluźniły. Głównie za jego przyczyną. Miał teraz gorący okres w pracy, zlecenie, które dostał mogło pomóc mu się wybić, ale żeby tego dokonać musiał wznieść się na wyżyny swoich umiejętności. I to nie tylko tych zawodowych. W życiu by nie pomyślał, że ma w sobie tyle cierpliwości. Do tego dochodziły też pomniejsze zlecenia, które na razie pozwalały mu nie przymierać głodem, nie mówiąc już o zaprzyjaźnieniu się z komornikiem.
Kiedy zaś nie pracował razem, z Kayą zajęci byli organizacją wesela. Znalezienie sali, orkiestry, cateringu, bo nie chcieli polegać tylko na Sanjim, zajmowało mnóstwo czasu. Zwłaszcza, że w swoich wyborach byli ograniczeni finansowo. To znaczy on był, lecz wspólnie ustalili, że kosztami podzielą się równo. Z tego też powodu Kaya gotowa była iść na masę ustępstw. Jednak to wszystko znacznie utrudniało poszukiwania. I zabierało mnóstwo czasu. Niemal zapomniał jak wygląda normalne życie: czas wolny, spanie do późna, nieplanowane spotkania z przyjaciółmi...
Telefoniczne rozmowy z Sanjim wydawały się odległą przeszłością. Dlatego naprawdę się ucieszył, kiedy zobaczył przyjaciela w drzwiach swojego biura. Tym bardziej, że kucharz wydawał się naprawdę szczęśliwy. Dawno nie widział go w tak dobrym humorze. Niestety, nim Black w ogóle zaczął opowiadać, do czego go zresztą zachęcał, zadzwonił telefon. Rad nie rad odebrał. Przez następny kwadrans musiał wysłuchiwać narzekań na wstępna wersję projektu, dzień wcześniej zaprezentowaną klientowi i która wtedy wydawała mu się istnym cudem. W ciągu dwudziestu czterech godzin cud zmienił się w gówno. On zaś został zasypany lawiną „sugestii", które powinien wziąć sobie do serca. Bo przecież chce się pokazać z jak najlepszej strony, prawda? Bo zależy mu na pieniądzach, prawa? Bo chciałby zyskać rozgłos, prawda?
Tak się wkurwił, że od razu siadł do komputera myśląc jak ma pogodzić ze sobą wszystko, czego teraz chciał jego zleceniodawca i żeby wyglądało to w miarę sensownie. Liczył, że uda mu się pogodzić pracę z rozmową, jednak raczej kiepsko to wyszło. Dlatego teraz właśnie zżerały go wyrzuty sumienia.
-Czekaj! - Poderwał się na nogi a krzesło zaskrzypiało. Naprawdę powinien sprawić sobie nowe. - Przejdę się z tobą. Oszaleje, jeśli będę musiał się w to gapić, choć pięć minut dłużej. - Nie kłamał. Naprawdę czuł, że był coraz bliżej przekroczenia cienkiej czerwonej linii.
-To chodź. - Twarz Sanjiego rozjaśnił uśmiech. - Może przy okazji skoczymy na kawę?
-Jeśli ty stawiasz to nie ma sprawy. Niedaleko jest całkiem przyjemna kawiarenka. Czasem spotykam się tam z Kayą.
Blondyn teatralnie westchnął.
-Dobra niech stracę. Chodź. Tylko zastrzegam! To nie jest randka!
-Spoko. I tak nie jesteś w moim guście.



Okazało się, że Usopp miał rację. Kawiarenka faktycznie była niedaleko. Zaledwie dziesięć minut drogi spacerkiem. I faktycznie sprawiała miłe wrażenie. Niewielkie, drewniane stoliki ustawione w ładnie utrzymanym ogrodzie, gdzie kwitły nieznane żadnemu z nich kolorowe kwiaty. Białe parasole. Witraże w oknach. Ale nie z tych kościelnych czy kiczowatych. Bardziej nastrojowe. W środku musiały dawać naprawdę piękny efekt.
Tego dnia słońce grzało przyjemnie, więc zdecydowali się usiąść na zewnątrz. Głównie za sprawą Usoppa, który stwierdził, że zapadnie na bardzo poważną chorobą, jeśli kumpel każe mu siedzieć w zamknięciu. Nie po to przecież uciekł z biura, żeby kisić się w innym budynku. Wybrali jeden ze stolików usytuowanych w głębi, tak by nie być narażonym na bliskie spotkania z przechodniami. Kelner zjawił się niemal od razu i ze szczerym uśmiechem przyjął zamówienie. Sanji zdecydował się na odrobinę luksusu i wybrał dla siebie Caffè coretto. Usopp spojrzał na niego wilkiem, po czym zamówił zwykłą czarną kawę. Mimo iż to nie on płacił, wolał nie szastać kasą.
Kiedy już dostali napoje, co o dziwo wcale nie trwało długo, ku zaskoczeniu kucharza, grafik wyraźnie się ożywił. Niemal rzucił się na kawę, parząc sobie przy okazji usta i język. Oraz krzywiąc się niemiłosiernie.
-Nie wiedziałem, że lubisz czarną. - Sanji umoczył usta i pogratulował sobie wyboru. Kawa smakowała znakomicie. Tak po prawdzie to była najlepsza ja pił, odkąd wyjechał z domu
-Bo nie lubię... - Przyjaciel zrobił minę jakby zaraz miał się rozpłakać. - Ale tylko tak jestem w stanie się rozbudzić. - Upił kolejny łyk. - Błeeee! Jak to w ogóle można pić?! Chyba nie znam osoby, która lubiłaby czarną kawę. Ktoś taki po prostu nie istnieje.
-Zoro lubi czarną... - przypomniał sobie już po chwili żałował, że nie ugryzł się w język. Bowiem Usopp wpatrywał się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Serio, wiesz, jakie preferencje kawowe mają twoi uczniowie?
-Nie wszyscy... Tak naprawdę to tylko jego znam... - Żeby ukryć zmieszanie znów zaczął pić, jednak kawa straciła jakby smak. - Wyszło przypadkiem... - Czuł, że musi się wytłumaczyć. Problem w tym, że pewnie coraz bardziej się tylko pogrążał, bo naraz przed oczami stanęły mu gacie w biedronki. Nawet nie chciał wiedzieć, jaki odcień czerwieni miała jego twarz.
-Wiesz... - Bawił się filiżanką, której zawartość była czarna, niczym dusza diabła. - Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że się zakochałeś... Co ty wyrabiasz?! To porządny lokal! Nie! Nie wpuszczą mnie tu więcej przez ciebie! - jęknął załamany i zaczął ścierać z blatu kawę, która przed chwilą wypluł Sanji. Nie szczędził przy tym przekleństw.
Tymczasem kucharz nie przejmował się zbytnio utyskiwaniami kumpla. Cała jego uwaga skupiona była na łapaniu oddechu. Przed chwilą niemal się udusił. Co temu kretynowi wpadło do tego pustego łba, żeby mówić takie rzeczy?! Że niby on?! W Zoro?! Głupszej rzeczy nigdy nie słyszał. Prędzej piekło zamarznie... Jednak serce waliło mu niespokojnie. I to nie na skutek chwilowego braku tlenu. Poczuł się dość... niekomfortowo.
-Przez ze mnie?! - Kiedy już odzyskał oddech postanowił się odgryźć. Głównie po to, żeby nie myśleć o walącym sercu. - Gdybyś nie gadał takich głupot, nic by się nie stało! Wiesz, że interesują mnie tylko kobiety! Piękne kobiety, o pięknych kobiecych kształtach... - Zaczął marzyć, ale szybko wrócił na ziemię. - Faceci to nie moja bajka! A już zwłaszcza tacy bałaganiarze jak ten zakichany glon!
Usopp pomyślał, że reakcja przyjaciela była trochę, żeby nie powiedzieć bardzo, na wyrost. Postanowił jednak o tym nie wspominać. Tak dla własnego dobra. Kelner już i tak patrzył na nich z ukosa, chociaż wyczyścił cały blat, tak dokładnie, że ten był czyściejszy nawet niż wtedy, kiedy tu przyszli. Zamiast tego stwierdził:
-Musicie być blisko.
-Nie bardzo - mruknął a policzki znów go zapiekły. - Po prostu nie da się spędzać z gościem czasu i nie dowiedzieć się o nim paru rzeczy. Zwłaszcza, jeśli przy pierwszej wizycie niemal potykasz się o burdel w jego mieszkaniu...
Uznał, że bezpieczniej będzie nie ciągnąć tematu. Szczególnie, że widział jak ręka przyjaciela, zaciśnięta na szklance, drży, przy każdym wypowiadanym przez niego słowie.
-Powiedz lepiej, czy myślałeś już o kolejnym kursie. Coś wspominałeś ostatnio, że przybywa ci potencjalnych chętnych.
-Niby tak... - Przypomniał sobie zawalona skrzynkę. Nigdy by nie pomyślał, że jego kurs może się cieszyć takim zainteresowaniem. - Tylko nie jestem przekonany, czy dam radę prowadzić dwie grupy jednego dnia...
-A, co to za problem? Drugi kurs wyznacz po prostu na inny dzień. Jak komuś zależy to da radę. Mam takiego znajomego, czasem zleca mi małe robótki, który chodzi na kurs florystyczny. W samym środku tygodnia. I mówi, że sala zawsze jest pełna. Więc widzisz, nie musisz się ograniczać do soboty.
Nic na to nie odpowiedział. Zamiast tego uniósł szklankę z pozostałością kawy i zaczął pić. Niby też o tym myślał... Niestety, każdy kolejny dzień kursu skracałby jego spotkania z Zoro. Które stały się niemal tradycją. Spotykali się tak często, jak tylko pozwalała praca zielonowłosego. I to nie tylko na korepetycje. Ostatnio, coraz częściej, ich spotkania miały charakter stricte przyjacielski. A zaczęło się, jak wszystko z nimi związane, dziwnie.



Kurs gotowaniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz