- Nie wiedziałem, że miewasz migreny – zauważył współczująco Nitori. Po czym pociągnął nosem tak głośno, że Rin nie mógł już zobaczyć w nim nikogo innego niż kat.
- Ja też nie – stęknął jedynie Matsuoka.
Docenić, że Ai pofatygował się w odwiedziny, ale znienawidzić za to, że po drodze przemarzł i dostał kataru.
Jednak wyrzucić na nasilający się deszcz nie można. To Bogu ducha winne stworzenie, które przyszło tu zupełnie bezinteresownie...
- Rin-senpai – odezwał się Aiichiro, cicho na miarę sytuacji.
I jeszcze uśmiechało się toto tak łagodnie, to bezinteresowne żyjątko.
- Mów, mów. – Matsuoka machnął niezgrabnie lewą ręką – bo prawą musiał uciskać skronie w męce.
Wytrzymasz, Rin. Wytrzymasz w imię...
- Mogę pożyczyć od ciebie...
Nie usłyszał końcówki, jego walące się ideały zagłuszyły. Zgodził się bezmyślnie pomrukiem, byle tylko zatuszować moment słabości.
Ta waląca się wiara w ludzkość narobiła takiego rumoru, że jeszcze bardziej rozbolał go łeb. Bezinteresowność, psia mać.
- To świetnie. – Entuzjastyczne klaśnięcie w porywie odbiło się po cichym pokoju, a szczególnie po czyjejś głowie, głuchym echem. - W takim razie mogę ci zrobić herbatkę z melisą. Nie wiem tego na pewno, ale a nuż ci pomoże.
Nitori jął kręcić się jak w ukropie. Niby jego kroki łagodziła wykładzina, aczkolwiek Rin i tak rychło skończył modląc się o szybką śmierć. Gdy zaś wreszcie zapanowała prawdziwa cisza, bez tuptania, bez dyszenia czajnika, bez monologowania bądź kichania od święta, ze zdumieniem ocalałego wyjrzał spod przeciwdźwiękowego schronu z poduszki.
Przemykający się między zasuniętymi kotarami jeden jedyny promyczek słońca padał na twarz ponad nim, siłą rzeczy w półmroku to ta dobrotliwa facjata zwracała uwagę w pierwszej kolejności i może nawet nienawidziło się jej trochę mniej.
- Ai, błagam, siedź tu i nigdzie nie chodź.
Rozkaz został spełniony, ale i tak zostały jeszcze do soczystego sklęcia jękliwe sprężyny, które wydały głos o jeden raz za wiele, podczas kiedy Aichiiru sadzał swój kuper na materacu.
A raczej na nogach Rina, biorąc go z zaskoczenia, z związku z czym ten poruszył się gwałtownie i przywalił głową w ramę łóżka.
Przynajmniej chęć marudzenia na sprężyny mu minęła – natychmiastowo jak po „głupim Jasiu".
- Po prostu się już nie ruszaj – ryknął wściekle, próbując zakrzyczeć ewentualne próby przepraszania szarowłosego. Nawet skutecznie, tyle że czuł się post factum nieco winny. Zachęcająco klepnął więc materac, Nitori zaś był tak skołowany, iż ułożył się posłusznie.
- Cisza, Ai. Po prostu cisza. Słyszysz? No właśnie. Nic nie słychać – mruczał do siebie i przesuwał kordialnie dłonią, wreszcie odsuniętą od własnej łepetyny, po czole chłopaka. Następnie jednym opuszkiem przebiegł poprzez grzbiet nosa.
I milczenie zdawało się dostatecznie pogłębione.
Aż Aichiiru kichnął i - miast dać się Rinowi, który trzymał się za głowę już obiema dłońmi, pozbierać – zaraz znowu przepraszał co żywo, w gorliwości z przesadnym nasileniem decybeli.
Wkrótce dłużej nie mógł paplać – wkrótce był trzymany przez senpaia nader blisko, mając swe usta bezpardonowo przyciśnięte do jego ust. Dana mu była jedna chwila, że mógłby coś powiedzieć, acz ową przetrwał w oszołomionym milczeniu.
A potem cisza nie była więcej zbędna, zdawała się pasować jak ulał. Matsuoka ponownie pochylał się ku niemu, ażeby wyrównać pocałunek na „cicho siedź" wersją o wiele bardziej galanteryjną.
Jeno Nitori znowu musiał kichnąć.
Przy kolejnym podejściu już się udało to skomplikowane uciszenie rozgadanego szaraka.
I pocałunek też.
CZYTASZ
Tutti frutti || oneshoty z anime || √
FanfictionWszystko zewsząd, a więc wszelkie pairingi i wszelkie fandomy, jakie zdarzyło mi się tknąć, choćby czubkiem palca. Wersja dla anime.