Fotografia.
Ah, cudowny wynalazek, prawda?
Ten moment, gdy siedzisz w salonie z rodziną i przeglądacie zdjęcia.
Bierzesz jedno z nich i zauważasz postać w tle.
Pytasz rodziców kto to.
Odpowiedź jest identyczna od obojga.
"Nie ma tam nikogo"
Ale Ty nadal kogoś widzisz.
Sprostujmy to.
Nie Ty kogoś widzisz na tym lekko wyblakłym kawałku papieru, tylko ja.
Postać wygląda dość dziwnie.
Nowocześnie.
Ma czarne spodnie i szary sweter, chociaż wszyscy ubrani się staroświecko.
A może sweter był kolorowy?
Zdjęcie jest bez koloru.
Chłopak ma obojętny wyraz twarzy, choć się uśmiecha.
Uśmiech jest beznamiętny, a wzrok postaci skupia się na obiektywie.
Nie, nie na obiektywie.
Patrzy prosto na mnie.
Zaczynam się czuć dziwnie, gdy wpatruje się w jego oczy.
Zabawne.
One są niebieskie, chociaż zdjęcie jest czarno-białe.
Sweter jest żółty.
Spodnie są granatowe.
Ktoś przykłada mi jakąś szmate do ust i nosa.
Przypominam sobie.
Ja nie mam rodziny.
Czuje dziwny zapach.
Ostatnie co widzę , to żółty sweter.
Uśmiecham się.
Moją powieki opadają,a ja nie stawiam oporu.
Zapada ciemność.
...
...
...
Budzę się w białym pokoju.
Nie widzę drzwi na żadnej ze ścian.
Wszystko jest miękkie jakby zrobione z puchu.
Kiedy się tu znalazłem?
Przecież nie jestem chory!
Szarpie się, ale zamknęli mnie w kaftanie.
Jego kolor stapia się ze ścianami i podłogą.
Śmieję się.
Ja nie jestem chory!
ha ha ha