Rozdział 24

470 38 4
                                    

Odwzajemniłam uścisk. Staliśmy tak przez chwilę po czym się od niego odsunęłam i spojrzałam groźnie na Amelię.
- Obiecałaś mi. - powiedziałam i odkaszlnęłam pozostawiając jeszcze więcej krwi na moich rękach. Obie całe się trzęsłyśmy, ja poprzez opadającą adrenalinę, a ona przez jej przyrost. "Teraz chyba jej kolej" - pomyślałam.
- Wiem. - szepnęła.
- Obiecałaś mi tak jak ja obiecałam tobie! - powiedziałam podniesionym głosem.
- Wiem. - rzekła i usiadła na ziemi łapiąc się za głowę - Wiem,wiem,wiem,wiem,wiem,wiem,wiem,wiem,wiem,wiem,wiem,wiem, - Minho pomógł jej wstać. Ruszyliśmy w dalszą drogę.

Mijały dni. Tygodnie. Dwa. Aż w końcu poznałam miejsce gdzie się znajdowaliśmy - wielka równina, spalona Słońcem, bez życia. To tu miał przylecieć po nich Górolot.
- Jesteśmy blisko. Chcieliście tu dojść? Przeprowadziłam was. Dajcie nam odejść. - powiedziałam ponuro.
- Nie! Musisz z nami, musicie z nami wrócić, dostać lek, już go z pewnością opracowali! Będzie dobrze, DRESZCZ nas ... - zaczął Newt.
- Nigdy nie wynajdą leku. NIGDY. - rzekłam. Zapadło milczenie. Minho złapał mnie za ramiona i spojrzał w oczy.
- Bądź co bądź, nadal jesteście naszymi więźniami co? Musicie iść tam gdzie my. - powiedział.
- Dobrze Odporniaku. - rzuciłam ze śmiechem i kontynuowaliśmy wędrówkę. Było strasznie gorąco, nawet uzupełniana co chwilę woda w organizmie przez DRESZCZ nie pomagała. Wychyliłam  się zza wielkiego głazu prowadząc procesję i spostrzegłam wielką chatę materializującą się z Płaskiego Przenosu. Mieliśmy się tam zatrzymać, a reszta moich przyjaciół już tam czekała. Nad naszymi głowami zaczęły się zbierać ciemne chmury. Niedobrze pomyślałam - Szybko! - krzyknęłam i rzuciłam się pędem w tamtą stronę. Reszta pobiegła za mną. Chmury robiły się coraz ciemniejsze i ciemniejsze i większe. W momencie gdy dopadłam do drzwi w ziemię uderzył pierwszy piorun. Otworzyłam je.
- SZYBKO! NIE RUSZAĆ SIĘ ZA DRZWIAMI! - wrzasnęłam. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni, ale posłusznie po przestąpieniu progu zamarli w bezruchu. Zatrzasnęłam drzwi.
- Znasz to miejsce? - zapytał Newt.
- Tak. - odpowiedziałam. Zapaliłam latarkę. Dosłownie milimetry przed moją twarzą szarpał się uwiązany Poparzeniec dziko wyjąc. Moi przyjaciele się wzdrygnęli. Nagle po drugiej stronie zapaliła się lampa gazowa. Dobiegł nas zgrzyt przełączania dźwigni i poprzez powstałą bezpieczną strefę (łańcuchy Poparzeńców przyciągnęły ich bliżej ścian) kroczyła do nas dumnie Brenda. Na początku nas "nie poznała"
- Dajcie mi trzy powody, przez które ... O mój Boże Lili! Ty żyjesz!? - zawołała i mnie wyściskała, w ogóle nie zwracając uwagi na szarpiących się za nią szaleńców - Chodźcie. - zwróciła się do nas i poprowadziła bezpiecznym pasem ziemi. Obok nas, mniej więcej w połowie drogi przywiązany był mężczyzna tylko z dwoma palcami u rąk, który cicho skomlał, jeszcze nie przekroczył Granicy.
- Pomóżmy mu. - powiedział Newt.
- Zostały mi tylko dwa palce. - zaskomlał mężczyzna - Tylko dwa. Zjedliście mi moje palce? Dlaczego? Smakowały wam moje palce? Zawsze myślałem, że to ja je zjem. - spojrzał bezpośrednio na Teresę. Wyraz jego oczu? Wściekłość. Chciał się na nią rzucić, ale nie mógł - TY! PAMIĘTAM CIĘ! - zaryczał wściekłe - ONA JEST ZŁEM THOMAS, NIE UFAJ JEJ!!! Zdradzi was wszystkich, zniszczy, rozszarpie, złamie,zdradzi, wykorzysta... - ostatnie słowa już wyszeptał. Wyszarpnęłam pistolet zza paska. Wycelowałam. Huk.
- Dlaczego!? - zawołał Newt.
- Prosiłeś żebym mu pomogła. Zrobiłam to. - odrzekłam - Obiecasz, że mi też pomożesz?

Pierścienie OgniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz