Paili nie czuła się komfortowo obok Merle'a, który skupiony na kierowaniu, nie zwracał na nią uwagi.
Sztywni, którzy co chwilę pojawiali się na drodze zwabieni hałasem silnika, zostawali rozjechani albo zepchnięci na pobocze, gdzie z powykręcanymi członkami szli w ślad za oddalającym się autem, włócząc stopami po asfalcie.
- Zatrzymamy się w Yonach, a potem ruszymy dalej.
- Jak to? To nie ma tam Daryla? Miał przecież uzupełnić zapasy w najbliższym miasteczku.
- Zmienił zdanie. Pojechał dalej, do kolejnego.
- I nic mi nie powiedziałeś?
- A co to ciebie interesuje? - palnął oschle.
- Chyba tworzymy coś na kształt grupy i powinnyśmy sobie mówić o takich rzeczach, tak? Gdyby w obozie coś ci się stało i zostałabym sama, to skąd bym wiedziała, że Daryl nie jest w Yonach?
- Nie gdybaj, smarku. Wysiadaj - Rozkazał, zatrzymując się na zdewastowanym małym parkingu. Kilka aut stało pod drzwiami sklepu, a ze środka wydobywało się charczenie.
Na ich szczęście w pobliżu nie było żadnych innych trupów oprócz tych uwięzionych wewnątrz aut.
- Czemu stoimy? Przecież mamy wszystko.
- Nie, nie mamy. Robimy małe zakupy i spadamy. - Pchnął ją w plecy i wyjął zza skórzanego paska pistolet. - Wyjmij nóż i bądź gotowa. Tak w razie czego. Zgarnij trochę żarcia, a ja skoczę do działu samochodowego.
- No pewnie, zostaw mnie samą - mruknęła kąśliwie, ale Merle pchnął ostrożnie drzwi i zniknął w środku.
Tydzień temu oczyścili sklep, ale przez ten czas dwóch cuchnących martwych znalazło sposób, by zaszyć się w nieoświetlonym markecie. Dixon szybko uporał się z brudną robotą i znów zniknął jej z oczu. Słyszała tylko oddalające się w pośpiechu kroki.
Chociaż większość półek świeciła pustkami, a pożółkła podłoga w niektórych miejscach zabarwiła się na czerwono, Paili znalazła w zatrzaśniętym na skobel magazynie zapas puszkowanego jedzenia.
Nie obyło się bez szarpania z głodnym Sztywnym, który pojawił się za jej plecami w momencie, kiedy czytała datę na opakowaniach groszku.
Miał wyłupiaste oczy pokryte bielmem i czarną ślinę, która obryzgała jej przód koszulki, ale oprócz początkowej paniki, udało jej się pchnąć potwora i zatopić ostrzę noża w jego głowie.
- Merle! - szepnęła, ale po pustym sklepie brzmiało to, jak nawoływanie. Pojawił się dosłownie kilka sekund później z linką na ramieniu i opakowaniem małych części do auta. Nie znała się na tym, więc nie pytała, a on skinął jej brodą, lustrując czerwony koszyk.
- Czego chciałaś? Masz wszystko, nie?
- No mam. Tylko tyle zostało. Spotkałam kolegę - nakreśliła palcami cudzysłów, obracając się i pokazała na nieruchome ciało w beżowych spodenkach do kolan i białej koszuli z krótkim rękawem.
- Nie ruchliwych masz kumpli, jak widzę. Spadamy.
- Mogę się chociaż pożegnać? Powiem mu, że wpadnę innym razem - parsknęła, taszcząc za sobą pełen koszyk jedzenia i wody. Merle popatrzył na nią bezradnie, a jego noga wystrzeliła do przodu, otwierając na oścież drzwi.