Prolog

209 25 15
                                    


Nazywano ją Zagubioną.


Rude loki podskakują wesoło na głowie nastolatki biegnącej przez ogród wraz z trójką swoich braci. Plastikowe strzały błyszczą w słońcu, mokra trawa ulega stopom dzieci, ich różowe twarze promieniują szczęściem. Dwójka dorosłych odpoczywa na tarasie, słuchając starych, radiowych przebojów.

- Przerywamy audycję, by nadać specjalny komunikat – odrobinę zdenerwowany głos prezentera przerywa kawałek Paula Mccartney'a. - Policja informuje, że z miejscowego szpitala psychiatrycznego uciekła grupa osobników. Nie ma powodów do paniki, lecz osoby mogą przejawiać agresję i zaleca się zostanie w domach oraz zamykanie drzwi. Prosimy uważać na dzieci. Dziękuję.

Twarze rodziców bledną. Patrzą na siebie.

- A już zaraz na antenie Bee Gees i Bon Jovi. Zostańcie z nami – prezenter znów brzmi energicznie i spokojnie. – I gromadźcie zapasy – dodaje szeptem.

To jest jasny znak dla dwójki dorosłych. Kobietę przeszywa dreszcz. Mężczyzna wstaje.

- Słońce... - kobieta patrzy z niepokojem na męża – Obawiam się, że to nie był zwykły żart.

- Dzieciaki, do domu! – krzyczy, nie spuszczając wzroku z twarzy swojej żony. – Jadę do najbliższego sklepu – rzuca.

- D-dobrze – wstaje i łapie mężczyznę za dłoń. – Bądź ostrożny.

- Nie martw się – całuje żonę w czubek głowy. I odchodzi.


Nazywano ją Wędrowcem.


- Meri, co z rodzicami? – pyta rudowłosy chłopiec, ze zmęczeniem szurając stopami po żwirze. Są niewyspani i głodni, a jakaś nastolatka wlecz ich po mieście.

- Wiesz, młody... po prostu wyjechali – uśmiecha się łagodnie, patrząc na idących z tyłu trójkę młodszych braci.

- Zostawili nas? – drugi chłopiec ma rozpacz wymalowaną na bladej twarzy.

- Nie! Oczywiście, że nie! – przystaje i odwraca się przodem do rodzeństwa z oburzeniem. – Wyjechali w bardzo ważnej sprawie. Będą pomagać prezydentowi w walce z Zarażonymi, wiesz? Jak jacyś super-szpiedzy!

-Wow, ale super! – rozpromienia się trzeci.

- No! A my musimy dotrzeć do cioci, więc musicie się mnie słuchać – dodaje.

Dzieciaki jęczą z niezadowoleniem.

- A to daleko? – pyta jeden.

- Nie wiem – rzuca, wzruszając ramionami i powoli kierując się na przód. Gdzieniegdzie na ulicach wciąż płonie ogień na oleistych kałużach wyciekłych z wywróconych aut. Niepokój wisi w powietrzu.

- A chociaż dobrze idziemy? – dopytuje drugi.

- Hej, zaufajcie mi! – odgarnia szybkim ruchem włosy z twarzy. – Ciocia będzie miała gorącą czekoladę i dużą wannę, mówię wam. Tylko... cierpliwości.

Jej bracia milkną, a przez jej myśli przemyka obraz zakrwawionych ciał rodziców leżących w salonie.


Nazywano ją Błędnym Ognikiem.

Tuła się od jednej osady do drugiej, od obozu do obozu.

Czego szuka?

Dokąd zmierza?

...I kim tak naprawdę jest?

****************

Ghostlight - błędny ognik.

Witam w nowym opowiadaniu! Prawdopodobnie nie będzie wymagało znajomości treści "Disney Zombie Apocalypse", więc jeśli nie przeczytałeś/łaś, to no problem :D

Zapewne opko będzie dość krótkie, heh.

~Sowa

(PS: haha, niespodzianka)

GhostlightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz