On wcale nie uciekł. Może trochę. Nico nie był tchórzem. Był po prostu wrażliwy i nieco prostolinijny. Wybierał łatwiejsze ścieżki i wcale się tego nie wstydził. Jedynie może o powodach tych wyborów nie lubił mówić. Choć starał się zostać w Obozie, to naprawdę nie mógł. Nie chciał, tym razem tylko z jednego, jakże podobnego do poprzedniego uzasadnienia. Już nie w kolorze morza.
I zniknął. Nikt nie wiedział, gdzie jest, a może tylko nie chcieli tego powiedzieć. Hazel twierdziła, że żyje i nic mu nie zagraża, że nie czuje, by jej brat umierał. To musiało mu wystarczyć.
Will na początku zdawał się wściekły, mówiąc delikatnie. Ale potem wszystko zaczęło mu się mieszać. Po pierwszym miesiącu wypracował 117 teorii, dlaczego Nico odszedł z Obozu, każdą gorszą i bardziej zagmatwaną od poprzedniej. Obiecał, że jak tylko wróci, nawrzeszczy na niego najbardziej jak potrafi, przeklnie, żeby mówił rymami co najmniej przez tydzień, i nie odezwie się do niego, dopóki brunet odpowiednio go nie przeprosi.
Kiedy zaczął się drugi miesiąc, brak wiadomości doprowadzał go na skraj wytrzymania. On, syn boga słońca, nie mógł spać po nocach. Sprawdzał infirmerię, jakby lada moment w którymś z łóżek Nico miał się znowu pojawić, jakby jego trzy dni obowiązkowego odpoczynku nigdy się nie skończyły. Nikt nie słyszał nic o Nico. Nikt nie wiedział, gdzie może być. Satyry przyprowadzający herosów z całego świata nie wyczuli go ani razu. Hazel przeszukała Podziemie i pałac. Mógł być gdziekolwiek, sam, bez wsparcia, niedbający o siebie, zagrożony licznymi potworami.
W którymś momencie blondyn stwierdził, iż mógł sobie nie wracać, ale chociaż się odezwać. Wystarczyło, że wysłałby wiadomość iryfonem. Posłał jeden ze swoich szkieletów. Cokolwiek. Byleby tylko Will wiedział, że jest bezpieczny.
Po czterech miesiącach przestał rozpoznawać swoje emocje. Nie wiedział, czy to, co czuje, widząc pusty domek 13, to smutek, złość, żal czy troska. Za każdym razem coś ściskało go za serce.
Czasami wydawało mu się, że widzi bruneta, który siada w cieniu na werandzie trzynastki i czyta. Tak jak kiedyś. Czasami budził się rano z myślą, że Nico musi dzisiaj zjeść śniadanie. Tak jak kiedyś. Czasami widział go w drzwiach infirmerii z tym półuśmiechem, kubkiem kawy zbożowej i kartami pacjentów pod pachą. Tak jak kiedyś. A potem boleśnie przypominał sobie, że Nico już tu nie ma.
Miał ochotę płakać z bezsilności. W jakiś dziwny sposób brakowało mu jego min, sarkastycznych uwag i depresyjnego charakteru, z którym walczył. Brakowało mu jego oliwkowej cery, podkrążonych oczu i czarnych ubrań (Will czasem bywał próżny). Po prostu mu go brakowało.
I nie mógł nic z tym zrobić. Nie mógł wyruszyć, by go odnaleźć, skontaktować się przez Iris czy chociażby zgłosić jego zaginięcia na policji. Nico rozpłynął się w powietrzu jak poranna mgła. I tyle. Will musiał czekać.
Zaraz po śniadaniu zagadał niemrawo do Austina, by zerwał się z lekcji łucznictwa z paroma braćmi i pomógł mu przenieść zaopatrzenie do infirmerii. Stół domku 7. był jednym z pełniejszych ze względu na wczesny ranek.
Mieli maj i powoli napływali obozowicze. Dzieci Apollo znów musiały wznowić stałe dyżury, bo coraz więcej osób raniło się przy treningach i kłótniach. Chejron zdecydował, że lepiej uzupełnić zapasy leków przed czerwcową falą.
Kayla przez cały ranek przyglądała mu się, jak co dzień. Patrzyła, czy zjadł wartościowe śniadanie lub nawet jakiekolwiek śniadanie. Odkąd stracił nadzieję, miał jakąś taką niezrozumiałość przejmowania całkowitej odpowiedzialności za infirmerię i nie dbania o siebie. Jakby charakter Nico przeszedł na niego.
CZYTASZ
Non parlo inglese
FanfictionSpoilery do Krwi Olimpu. Pisane przed Apollem. Nico dotrzymał obietnicy - nie wybył zaraz po tym, jak kompletnie go wyleczyli. Wybył 2 miesiące później i zaszył się nie wiadomo gdzie. Powiedzmy tylko, że Willowi się to nie spodobało. ...