Rozdział 30

6.9K 316 13
                                    

*Justin*

Przyśpieszyłem wymijając kolejne auto ale mimo to po raz kolejny stanęliśmy na czerwonym świetle. Czemu rodzice Lau mieszkają aż tak daleko od centrum?

- Kiedy w liceum Sky rozważała pójście do zakonu to ja się z niej śmiałam. Głupia ja, teraz nie musiałabym tak cierpieć i jechać do szpitala- warczała pod nosem brunetka, najchętniej wysadziłbym ją z tego auta. 

- Sky?- zdziwiłem się- To ta co w liceum przespała się z prawie każdym studentem i profesorem?- zapytałem

- A co cię to interesuje?- jęknęła masując brzuch- Wolniej się nie da jechać? Szybciej dojechałabym hulajnogą.- wybuchłem śmiechem na jej słowa mimo, że to nie było odpowiednie w tej sytuacji. Powinienem być poważny, Justin- powaga.- Z czego się śmiejesz?

- Z niczego skarbie- powiedziałem gryząc się w język. Ona jeszcze mi nie wybaczyła więc chyba nie powinienem jej tak nazywać.

- Ja ci dam skarbie! Przyśpiesz bo urodzę w tym aucie!- powiedziała oddychając głęboko. Na szczęście już znajdowaliśmy się obok szpitala, podjechałem pod same drzwi prowadzące do środka. Wyskoczyłem z auta jak oparzony biegnąc do recepcji i krzycząc, że moja żona rodzi. Za mną szybkim krokiem podążał lekarz oraz pielęgniarka z wózkiem. 

- Już spokojnie Lau- powiedziałem biorąc ją pod rękę razem z tym młodym lekarzem.

- Nie dotykaj mnie idioto- strzepnęła moją rękę siadając na wózku. - To dziecko jeszcze się nie urodziło a już zostało pokrzywdzone przez los mając takiego ojca- mruknęła kiedy jechała korytarzem na salę porodową. 

- Niech pan wypełni kartę, którą za chwilę dostarczy pielęgniarka- zwrócił się do mnie lekarz- Jak pan ją wypełni może być pan obecny podczas porodu.

- Oczywiście- uśmiechnąłem się zestresowany. Kiedy Laura razem z lekarzem zniknęli za wielkimi drzwiami wyciągnąłem telefon dzwoniąc do jej rodziców i informując ich o zaistniałej sytuacji. Kiedy wypełniłem kartki danymi Laury, starsza kobieta wręczyła mi niebieski fartuch, buty i maskę, którą zazwyczaj dają w szpitalach po czym zaprowadziła mnie na salę gdzie leżała Laura. Wokół brunetki stały trzy pielęgniarki i dwóch lekarzy, czułem się dziwnie ale taka rola męża ciężarnej kobiety. 

- Dobrze, że pan już jest- powiedziała jedna z kobiet- proszę stanąć obok żony i złapać ją za rękę- zrobiłem jak powiedziała i od razu poczułem mocny ucisk na dłoni. 

*parę godzin później* 

- Jeszcze trochę!- krzyknął lekarz- Niech się pani postara!- Laura jeszcze mocniej ścisnęła moją rękę, że jestem pewien, że wszystkie kości są pokruszone. Jęknęła głośno przyciągając mnie do siebie bliżej, tak, ze się nad nią pochylałem.

- Już nigdy nie pozwolę ci się do mnie zbliżyć- wycedziła przez zęby.

- Jeszcze nad tym pomyślisz, prawda?- zapytałem na co tak jeszcze głośniej jęknęła i jeszcze mocniej ścisnęła dłoń o ile to możliwe. Ile siły kryję się w tak niskiej i kruchej dziewczynie?  


Uśmiechnąłem się najszerzej jak potrafiłem patrząc na małe  dzieciątko w moich rękach, które spokojnie oddychało mając zamknięte oczy. Niedawno na świat przyszedł mój syn, MÓJ Syn. nie mogę w to uwierzyć, odebrało mi mowę i jedyne co mogłem robić to wpatrywać się w tą kruszynkę owiniętą w niebieski kocyk. Kiedyś będzie taki jak tata, ale jednak lepszy pod każdym względem w końcu ma też cudowną mamę nieprawdaż?

- Oddaj mi wreszcie dziecko- usłyszałem szept Laury przez co podniosłem zdziwiony głowę.

- Nie śpisz? Przecież miałaś odpoczywać- skarciłem ją spojrzeniem na co wywróciła oczami.

- Nie mogę spać- odpowiedziała

- Jak się czujesz?

- Lepiej ale nadal dziwnie- mruknęła a ja zmarszczyłem brwi- Ty byś nie czuł się dziwnie gdyby tak wiele osób... no wiesz- sapnęła- Jednak szkoda, że porodu nie mogła odebrać pani doktor- pokręciłem głową na boki powoli wstając z krzesełka i podchodząc do brunetki. Najdelikatniej jak tylko potrafiłem podałem jej Martina, bo właśnie na takie imię się zdecydowaliśmy lecz za nim to się stało stoczyliśmy spór o to, że Martin pasuję bardziej niż Harry. Nie chciałem nazwać swojego syna Harry i wolałem nie zagłębiać się w szczegóły dlaczego. - Chyba musimy porozmawiać- szepnąłem siadając na skraju łóżka i łapiąc w dłoń Laury. 

- Chyba tak- odpowiedziała cicho podciągając się na łóżku i odtrącając moją dłoń przez co poruszyłem się niespokojnie. Teraz wszystko zależy od niej. - To co powiedziałeś wtedy w domu..

- Było szczerą prawdą- przerwałem jej- Naprawdę cię kocham i chce spróbować z Toba tak naprawdę, prawdziwie. 

- Wiem- westchnęła a ja spuściłem głowę- Jesteś dupkiem, idiotą, kretynem i znajdzie się jeszcze wiele bardziej obraźliwych słów do opisania twojej osoby. Mimo, że przeprosiłeś i zebrałeś się na odwagę aby wyjawić całą prawdę o tym gównianym układzie naszym rodzicom nadal nie zasługujesz na wybaczenie.- powiedziała poważnie a mnie w środku całego skręciło, miałem ochotę skoczyć z okna albo wcześniej utopić swoje smutki w alkoholu.

- Rozumiem..- przerwała mi łapiąc moja dłoń i delikatnie pocierając jej wierzch kciukiem. Nawet nie zauważyłem kiedy odłożyła Martina do czegoś w podobne łóżeczka ale to które  ja sam skręciłem było zdecydowanie lepsze. 

- Ale wybaczam ci- uśmiechnęła się lekko przez co na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech a w oczach łzy. No tak, prawdziwy ze mnie facet...- Kocham cię mimo wszystko i wiem, że teraz będzie lepiej.- przybliżyłem się do niej kładąc swoje obie dłonie na jej twarzy przyciągając ją w czułym pocałunku. 

- Kocham cię, kocham cię, kocham cię- wymamrotałem opierajac woje czoło o jej i głęboko spoglądając w jej oczy- Dziękuję- wyszeptałem i w tym samym momencie do sali wlecieli nasi rodzice. 

- O boże kochanie jak się czujesz!- krzyknęła jej matka dolatując do niej i spychając mnie z łóżka. 

- Mamo ciszej- warknęła dziewczyna wskazując na znajdujące się po drugiej stronie łóżka dziecko. Po chwili wszyscy zaczęli nam gratulować dziecka i tego, że się pogodziliśmy i postanowiliśmy spróbować naprawdę. Kiedy wszyscy z uśmiechami w dobrych nastrojach wpatrywaliśmy się w śpiącego na rękach Laury chłopca jej ojciec postanowił się odezwać.

- Córcia- zaczął ze skruchą- Bo my ci z mamą tę pizzę kupiliśmy ale byłem tak głodny a na tej kolacji nic nie zjadłem bo ten oto tutaj - wskazał na mnie palcem mało dyskretnie- tak mnie zdenerwował, że nie mogłem nic przełknąć! Wiesz po za tym tak długo rodziłaś a ja nie wytrzymałem i ją z twoim teściem zjadłem- miał ochotę zacząć śmiać się na cały szpital ale postanowiłem zachować powagę.

- C-co?- wydusiła rozbawiona

- Ale to wina twojego męża- burknął- ten to wie kiedy psuć moment jakby nie mógł poczekać aż będziemy jeść deser ale nie! Musiał powiedzieć kiedy jeszcze nie zaczęliśmy jeść przystawek!

- To okrutne- zaśmiała się a wszyscy cicho jej zawtórowali. Teraz będzie tylko lepiej...


I został tylko epilog :/ Długo zastanawiałam się na druga częścią ale jednak jej nie będzie nie mam na nią pomysłu i sądzę, że jedna część wystarczy. Przepraszam was za ten rozdział ale wiem, że na niego czekacie a ja pisałam go trochę na siłę. Wybaczcie jeżeli nie wyszedł. Po za tym dziękuję, że ze mną jesteście, uwielbiam was. xx

To co do epilogu? ;)



Udawany związekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz