Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Aż strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Przysiadł na tym kamiennym pustkowiu
By w piersi łkające przytłumić rozpacze
I smutków potwornych płomienne łzy płacze
Światło. Ile by dał, aby znów je ujrzeć! Bo choć słońce wciąż było jasne, ciemność spowijała jego powieki, ciało i duszę. Miał z nią do czynienia na co dzień, lecz teraz była szczególnie przytłaczająca. Spokojna tafla jeziora falowała lekko, będąc zaprzeczeniem dla jego skołatanych myśli. Widział w niej czerwień zachodu, który dziś przyszedł zdecydowanie zbyt szybko. Drzewa Zakazanego Lasu powiewały na wietrze i nic nie wskazywało na to, aby za nimi krył się inny świat, pełen niebezpiecznych stworzeń. Zresztą... Teraz nic nie wydawało się niebezpieczne. Nic, tylko zasnąć. O niczym nie pamiętać. Odejść w spokoju. Zapomnieć.
Nie było to jednak możliwe. On, Wybraniec. Duma czarodziejskiego świata, waleczny gryfon, nie znający słowa porażka. On nie potrafił poradzić sobie z własnymi emocjami. Czekał na spokój, który być może miał nigdy nie nadejść. Jego przyjaciele zostali w zamku, pozwalając mu rzucić wszystko i wybiec na ten spokojny wiatr, kontrastujący z szalejącą w nim burzą.
Prawdą jest, iż Harry Potter wielokrotnie odczuwał wyrzuty sumienia. Kolejni ludzie umierali za niego, chcąc, by on szedł ciągle do przodu. Po trupach swoich najbliższych, ale jednak. Nie dawało mu to spokoju. Kolejne sny były co raz to bardziej okrutne, targały jego duszę na milion małych kawałków. I tak, miał wyrzuty sumienia, lecz nie robił nic, aby je wyplenić. Widział Rona - swojego najlepszego przyjaciela, kompana, niemal brata, który naginał za niego karku już wielokrotnie. Wykazał się ogromną odwagą mając ledwie jedenaście lat, gdy poważnym głosem stwierdził, że wojna jest niczym partia szachów; trzeba umieć ponieść ofiary. On był gotów zostać jedną z nich, nim Harry zdołał wypowiedzieć choć słowo. Widział Hermionę - mózg operacji, inteligentną czarownicę ze wspaniałą przyszłością, która była gotowa tę przyszłość poświęcić, aby świat czarów nie uległ zagładzie. Widział Zakon Feniksa, zaprzysiężony w walce przeciwko złu i chroniący jego nieskalane ciało na każdym kroku. Jakby był porcelanową lalką, którą należy ukryć. Widział Syriusza - jedyną rodzinę, ojca chrzestnego, najbliższego mu mężczyznę, który wstał z martwych, by po dwóch latach umrzeć ponownie. A to wszystko w słusznej sprawie. Widział Molly Weasley - kobietę, która od zawsze miała go za syna, która każdym dniem swej pracy przyczyniała się do ratowania jego nędznego życia. Widział Remusa i Tonks - burzących własną rodzinę i miłość dla pokonania Voldemorta. I wreszcie - widział swoich rodziców, którzy zginęli już dawno tylko po to, aby on jeden mógł żyć.
Trudno było nie mieć wyrzutów sumienia, gdy dziesiątki ludzi stawały w jego obronie. Ci cisi bohaterowie mieli tylko utorować mu drogę, aby on mógł odnieść prawdziwe zwycięstwo. I wiedział, jak to wszystko działa. Wiedział, że żadne pochwalne pieśni nie wspomną o ich poświęceniu. Każda gazeta mówiła tylko o nim. O Chłopcu-Który-Przeżył, o Wybrańcu, o Nadziei Czarodziejskiego Świata. Pierwszoklasistki płoniły się na jego widok marząc, by Harry Potter posłał im jeden niewinny uśmiech. Młodsi uczniowie zabiegali o jego względy pragnąc zawzięcie, by pokazał im jak wyczarowuje Patronusa.
Sława. Oto co miał. Był gwiazdą, choć nigdy tego nie chciał. Wszyscy o nim mówili tak, jak wiele osób pragnie, by o nich mówiono. Nieskazitelny Harry Potter. Cudowny Harry Potter. Jedyny Harry Potter. Nasz Harry Potter!
CZYTASZ
Przenikanie
FanfictionNadchodzi siódmy rok nauki w Hogwarcie, a Harry Potter mierzy się z własną porażką. Oto on, zbawca czarodziejskiego świata pomylił się i źle ocenił Draco Malfoy'a, który - jak się okazało - wcale nie był Śmierciożercą. Obsesja Pottera, widoczna najb...