Sherlock wyszedł przed budynek szpitala. Lodowaty wiatr kręcił pojedynczymi płatkami śniegu. Poprawił kołnierz płaszcza i ruszył przed siebie, byle z dala od tego miejsca. W głowie wciąż rozbrzmiewał mu wściekły głos Johna.
– Panie Holmes! – zawołał jakiś mężczyzna w czarnym płaszczu. Teraz dostrzegł stojącą po drugiej stronie ulicy limuzynę. Zacisnął pięści i ruszył w jej kierunku.
Mężczyzna, który go zawołał otworzył tylne drzwi samochodu. Ze środka wyłoniła się sylwetka Mycrofta.– Musimy porozmawiać, bracie – odezwał się ze stoickim spokojem i wskazał miejsce w aucie.
Sherlock zacisnął mocniej pięści, nie zwracając uwagi, że paznokcie boleśnie wbijają się mu w dłonie.– Jak mogłeś?! Obiecałeś mi!
– Przykro mi z powodu tego co się stało, ale zapewniam cię, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby ich chronić. – Mycroft wysiadł z samochodu i podszedł do brata, który oparł się o bagażnik.
– Dlaczego ci zaufałem? Przecież zawsze kończy się to tak samo – mruknął pod nosem.
– Sherlocku, to nie miejsce na taką rozmowę. Byłoby lepiej, gdybyś wsiadł do środka.
– Nigdzie z tobą nie jadę. Dorwę go sam.
– Dobrze wiesz, że to nierozsądne.
– Wiesz co, Mycroft. Mam to kompletnie gdzieś. Nie mam nic do stracenia.
– Doprawdy, braciszku? John jest zły, ale mu przejdzie, a wtedy zmienisz zdanie, ale może być już za późno.
– Nie widziałeś go. Nic nie rozumiesz.
– Rozumiem wystarczająco wiele, żeby wiedzieć, że to się może źle skończyć, jeżeli mnie nie wysłuchasz.
– Znowu masz jakiś genialny plan?
– Możemy? – zapytał wskazując wnętrze samochodu. Sherlock wsiadł niechętnie do auta. Starszy z Holmesów usadowił się naprzeciwko. Pojazd ruszył.
– Za tym co stało się Mary stoi prawa ręka Moriarty'ego. Sebastian Moran. – Mycroft otworzył teczkę i podał ją bratu. Sherlock wpatrywał się w zdjęcie mężczyzny w mundurze. Stopień pułkownika. Szrama na lewym oku, krótkie blond włosy. Przebiegł wzrokiem po informacjach zapisanych poniżej.
– Sądziłem, że już go złapaliście? – zapytał spoglądając na brata.
– Dwa miesiące temu uciekł.
Młodszy z Holmesów przymrużył wściekle oczy.
– Nie poinformowałeś mnie.
– Nie było potrzeby. Nasi agenci mieli go na oku, aż do wczoraj. Wtedy zniknął bez śladu.
– Gdybyś mi powiedział... – Mycroft przerwał mu chłodnym tonem.
– To nic by to nie zmieniło.
– Zatrzymaj się.
– Sherlocku...
– Zatrzymaj się! – Brunet złapał za klamkę i pchnął drzwi. Mycroft dał znak kierowcy, żeby stanął. Sherlock nie czekając aż samochód w pełni się zatrzyma, wyskoczył z auta, zabierając ze sobą akta Morana. Starszy z Holmesów pokręcił tylko głową, patrząc na znikającą za rogiem postać Sherlocka.
Brunet szybkim krokiem przemierzał kolejne ulice Londynu. Porywisty wiatr i coraz mocniej padający śnieg nie umilały drogi. Zatrzymał się w końcu, poprawiając uchwyt zmarzniętych palców na teczce, którą przyciskał do piersi. Postanowił złapać taksówkę, która właśnie przejeżdżała w pobliżu.
CZYTASZ
Sherlock: What if I be wrong...
FanfictionŻycie to pasmo wyborów. A niektóre z nich mogą nieść ze sobą straszne konsekwencje. "...Jeżeli negatywne uczucia przeważają nad poczuciem obowiązku, to łatwiej jest odejść, czyż nie?..." Powrót Moriarty'ego zawraca Sherlocka z misji we wschodniej Eu...