- Nie. To znaczy... Tak, ale moi... - odparł Jackson, przeczesując włosy dłonią. Wyraźnie nie mógł dokończyć wypowiadanej przez siebie myśli. Coś go blokowało. Starałem się to uszanować, jednakże z trudem powstrzymywałem się od zalania go gradem pytania. Niepewnie podchodząc do niego mimo bólu, jaki sprawiała mi najpewniej skręcona kostka, uśmiechnąłem się subtelnie do dawnego przyjaciela.
Kiedy było się idolem, plotki występowały zawsze. W końcu czego miał się spodziewać, że niby wszyscy będę zawsze po jego stronie? Znaleźli się w internecie krytycy, którym nie podobała się tworzona przez nas muzyka. Najczęściej były to osoby spoza Korei, chociaż na miejscu również mieliśmy wielu muzycznych smakoszy, którym nie odpowiadały ciągłe kawałki o miłości. Bo to prawdę powiedziawszy wychodziło nam najlepiej.
Jackson podniósł podbródek nieco wyżej, otwierając usta i zamykając je. Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, po czym spuścił wzrok na ziemię, nie bardzo wiedząc, co powinien mówić. Musiałem mu przyznać, że sam zaniemówiłem. Dlatego też między nami nastała kompletna cisza, którą w międzyczasie przerwał Bambam, odchrząkując głośno.
We dwoje zwróciliśmy na niego uwagę, tak jak i na resztę zespołu, do którego należałem. Youngjae rzucił mi zmartwione spojrzenie, a dokładniej mówiąc - mojej kostce. W luce pomiędzy skarpetką i nogawką spodni widział duży, purpurowy siniak. Na samą myśl o tym miałem ochotę głośno zasyczeć lub zacząć drzeć się z bólu, choć póki co nie odczuwałem najmniejszego pieczenia lub niczego w tym stylu. Mimo wszystko nie chciałem poruszać nogą, żeby sprawić jak to się sprawy mają w związku z nią.
- Mark, idziesz? - zapytał BamBam, ciągnąc mnie za rękę w bok. Wyswobodziłem się szybko z jego uścisku, ale posłałem mu szeroki wyszczerz, który miał za zadanie uspokoić jego zdezorientowanie.
- Idziecie przodem, zaraz do was dołączę - odpowiedziałem, kiwając głową na Jacksona, aby chociaż w ten sposób zasygnalizować chłopakom, że chcę chwilę pogadać z przyjacielem. Od wielu miesięcy poświęconych głównie ćwiczeniom, nie mogłem doczekać się tego spotkania. A kiedy w końcu stanąłem z raperem twarzą w twarz, cały mój entuzjazm prysnął. Musiałem w końcu się opamiętać i wziąć się w garść. A uda mi się to dopiero po rozmowie z Chińczykiem. Miałem takie przeświadczenie.
Got six przeszli dalej, znikając za mahoniowymi drzwiami, przed którymi stała ochrona. W końcu rozpętałoby się istne piekło, gdyby jakaś zdesperowana fanka, nieproszona wbiła na backstage.
Wracając do Jacksona, skrzywiłem się delikatnie. Kostka. Chyba dzisiaj nie da mi żyć.
Podejrzewałem, że w tej chwili nic konkretnego sobie nie wyjaśnimy. Przynajmniej ze względu na to, że cały czas od prawej do lewej przechodziła ochrona lub członkowie innych zespołów, którzy uśmiechali się do nas potulnie. Co więcej ściany miały uszy. Nie chciałem zanadto ryzykować tym, że jakieś informacje wypłyną na zewnątrz, czego nie chciał żaden z nas.
Jackson stanowił dla mnie jedną wielką zagadkę. Z jednej strony odszedł z zespołu i miał się całkiem dobrze. Z drugiej strony miał pretensje do osoby, z którą uprzednio rozmawiał, o to że musiał zacząć solową karierę. Natomiast z trzeciej i czwartej strony, bo tylu mogłem się doliczyć chłopak nie przyjął tego całkowicie bez uczuciowo. Gdyby nie czuł z nami jakiejś wewnętrznej więzi, najpewniej podszedłby i powiedział coś w stylu: "Znudziło mi się", "Chcę rozpocząć karierę we własnym zakresie" lub "Nie byłem w humorze, żeby wam o tym mówić" czy też "Mam was wszystkich dość, idźcie w cholerę". Nic podobnego, jednak nie miało miejsca.
- Twoja kostka - zauważył ciemnowłosy, gdy jego błądzący po podłodze wzrok, natknął się na moją fioletową wystającą kosteczkę u nogi. Również zwróciłem na nią uwagę, po czym z grymasem na twarzy, przestąpiłem jeden krok w przód, znajdując się bliżej przyjaciela.
- Kiedy przeszło do akrobacji, trochę się zdekoncentrowałem i źle wylądowałem - wytłumaczyłem szybko, obserwując, jak Jackson kuca przy mnie, muskając moją ciepła skórę, swoimi zimnymi opuszkami palców. Drgnąłem nieznacznie, czując stanowczy kontrast między temperaturą naszych ciał.
- Bardzo boli? - zapytał, unosząc wzrok do góry i krzyżując go z moim. - Mogę ci jakoś pomóc? - dodał po chwili, podnosząc się z klęczek, totalnie tego wcześniej nie przemyślawszy. Widocznie zapomniał, że znajdujemy się tak blisko siebie i przez jego zamaszysty ruch, na odpowiedniej wysokości stykaliśmy się nosami. Z delikatnym rumieńcem, przestąpiłem z nogi na nogę, robiąc dwa kroki w tył. Wang zrobił to samo, przez co znajdowaliśmy się teraz w dużej odległości. Posłał mi niemrawy uśmiech.
- Nie boli - odparłem automatycznie, chcąc pokazać czarnowłosemu, że jest tak jak mówię. Okrężnym ruchem poruszyłem nogą, przyprawiając się o duży ból. Spomiędzy moich ust wydobyło się nieproszone syknięcie, przez co chłopak spojrzał na mnie z politowaniem, kręcąc głową na boki.
- Jesteś niemożliwy - skomentował, a ja wzruszyłem ramionami.
- Chciałbym byś został ze mną na zawsze - odpowiedziałem na jego pytanie. Właśnie w ten sposób, mógłby mi pomóc. Po chwili jednak zdałem sobie sprawę, że to dość dwuznacznie zabrzmiało. Zacisnąłem usta w wąską kreskę, uciekając wzrokiem na boki. Zrobiło się trochę niezręcznie z mojego poglądu na sprawę. - Chociaż wiem, że to niemożliwe - zaśmiałem się, chociaż wcale nie byłem rozbawiony i Jackson doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zbyt dobrze się w końcu znaliśmy, aby mógł uwierzyć, że podchodzę do tego tak beztrosko, jak mogłoby się zdawać.
CZYTASZ
Isolation {wolno pisane}
Novela JuvenilParing: Markson Rodzice Jacksona to naprawdę wymagający ludzie! Aby ich nie stracić chłopak jest zmuszony odejść z zespołu, zostawiając przy tym swojego najlepszego przyjaciela Mark'a.