Sam nie wiedział, ile czasu spędził w szpitalnej sali, w której jedynym towarzystwem był bukiet herbacianych róż i dźwięki fortepianu wydobywające się z niewielkich głośników. Uśmiechnął się smętnie, z wysiłkiem odwracając twarz do okna. Bezruchu spoglądał na krople spływające po szybie, jednostajnie spadające na świat poza szpitalem. Ich monotonny dźwięk akompaniował muzyce, którą tak bardzo kochał. Każdy kolejny dzień spędzony w tym miejscu był taki sam, nic ich nie odróżniało od siebie. Jedyne co się zmieniało, to kwiaty w wazonie obok łóżka - każdego poranka były świeże. Nawet twarze lekarzy i pielęgniarek były identyczne. Wszystko w około niego było szarą masą. Nawet muzyka, którą kiedyś tak kochał.
A jednak wszystko zdawało ciągnąc się w nieskończoność. Za każdym razem gdy się budził i gdy zasypiał w jego myślach pojawiała się tylko jedna osoba. Osoba, która swoją obecnością pokazała mu piękno świata. Słyszał jej niski, melodyjny głos - nawet teraz, kiedy był zupełnie sam, zamknięty w czterech ścianach przerażająco białej sali. Przypominał sobie wszystkie wspólnie spędzone chwile. Wieczory spędzone przy fortepianie, kiedy uderzał smukłymi dłońmi w klawisze i jego głos roznoszący się w domu. Zwykle byli wtedy sami, nie musieli się martwić, że przeszkadzają któremukolwiek z innych domowników. Noce podczas których męczyły go koszmary i po obudzeniu się przemykał cicho do jego pokoju, aby wtulić się w ciepłe ramiona. Wspólne wygłupy podczas koncertów i później dłonie przesuwające się po zmęczonym ciele. Usta, które z każdym pocałunkiem pozostawiały po sobie uczucie gorąca, gdy błądziły po jego ciele. Głos, w którym zakochał się już na samym początku, szepczący mu wyznania miłości.
A teraz? Spędza kolejne godziny w samotności. Choroba, która zabrała mu wszystko co kochał z każdą minutą tryumfowała. Nie miał już w tej chwili nic, nie miał dla kogo walczyć. Kiedy tylko wytwórnia dowiedziała się o chorobie usunęli go z zespołu, zabronili kontaktować z którymkolwiek z członków. Zabronili mu się kontaktować z nim. To bolało najbardziej. Oddałby wszystko, żeby tylko jeszcze jeden raz, ostatni mógł zobaczyć Jongdae. Jeszcze raz poczuć jego usta na swoim. Ostatni raz ujrzeć świat w kolorze. Samotna łza spłynęła po jego policzku, kiedy spojrzał na kwiaty - tylko jedna osoba wiedziała, że uwielbia właśnie herbaciane róże. Zamknął oczy oddając się w objęcia Morfeusza.
Kiedy się obudził, czuł, że coś było nie tak. Nie otwierał jeszcze oczu, czuł, że ktoś był z nim w sali. W jego więzieniu. I wtedy to do niego dotarło - ten zapach. Powoli otworzył oczy i zaczął się zastanawiać czy to się dzieje naprawdę, czy po prostu jego wyobraźnia płata mu figle.
- Dae? - Jego głos był cichy i mocno zachrypnięty.
Mężczyzna siedzący koło jego łóżka gwałtownie podniósł głowę patrząc na niego z przerażeniem. Wiedział, że nie powinno go tu być, a mimo to codziennie o świcie wymykał się z dormu i przyjeżdżał do szpitala, aby choć przez chwilę pobyć z niczego nieświadomym Baekhyunem. Powoli wstał przysuwając się bliżej chłopaka i dotykając jego dłoni swoją. Łzy spłynęły po policzkach znikając w białej pościeli. Widział puste spojrzenie kochanka, które sprawiało, że jego serce coraz bardziej krwawiło.
- Przepraszam, zabronili mi. Wymykałem się co rano, ale nie mogłem zostawać na dłużej.
Baekhyun zacisnął swoją dłoń na tej należącej do Jongdae. Słowa nie były mu potrzebne, wiedział. Uśmiechnął się delikatnie, prawie zwycięsko, jakby chciał pokazać, że mimo wszystko rak płuc nie zdołał mu zabrać wszystkiego. Zamknął oczy czując usta na swoim czole. Było mu tak dobrze, tak błogo. Miał przy sobie ukochaną osobę, nie mogło być lepiej.
Tego dnia muzyka nie rozbrzmiewała w szpitalnym pokoju. Było cicho, nie licząc szlochu brązowowłosego mężczyzny pochylonego nad zmarłym ukochanym i deszczu monotonnie uderzającego w okna.