Magiczne orchidee. Te wysokie kwiaty przyciągały każdego swym wyglądem i zapachem. Dla każdego przyjmowały inny kolor; w zależności od myśli i uczuć. Za dnia roznosiły wokół siebie lekko błyszczący pył, który z wdziękiem i gracją osiadał na wszystkim, co spotkał na swej drodze. Nocą promieniały niczym gwiazdy oświetlając siebie nawzajem. Ich piękno nie było zdradliwe. Było czyste i dziewicze, nie zaciągało w pułapkę, ani nie raniło. Zapach zwabiał strudzonych wędrowców, by dać im chwilę wytchnienia. By pozwolić im... marzyć. Bo trzeba wiedzieć, że magia orchidei nie polegała na zmiennym wyglądzie, czy odurzającej woni. Każdy kto postawił stopę na polu tych pięknych kwiatów i pozwolił sobie upoić się ich zapachem, przymykając zmęczone powieki, widział przed oczyma wizualizację wszystkich swych marzeń. Magiczne orchidee wydobywały z podświadomości człowieka to, czego pragnął. Może było to coś, o czym nigdy nie wiedział. Może coś, o czym nie myślał. Ale gdy tylko poddawał się tej narkotycznej woni, tonął w marzeniach tak, jakby znał je od zawsze. Co ważne; moc kwiatów nigdy nie przenosiła obserwatora do tego, co niemożliwe. Nigdy nie pokazywała pragnień, których nie da się zrealizować. Te kwiaty były najlepszym narkotykiem, lecz nie każdy o nich wiedział. Ukryte po drugiej stronie jeziora, przy skraju Zakazanego Lasu, emanowały pięknem, nocą jawiąc się, niczym latarnia morska gdzieś w oddali. Rozkojarzony wędrowiec mógł podążać za nimi do skutku, lecz większość uznawała je za przywidzenie. A magiczne orchidee czekały, by ukoić każdą duszę.
Teraz były szare. Może symbolizowały niewinność zbrudzoną grzechem, albo pokazywały dobitnie, że nie wszystko jest czarne lub białe. W każdym razie były piękne. Pospolita szarość zdawała się tchnąć magią i świecić jaśniej niż srebro. Brunet zamknął oczy pozwalając, by niebiański pył osiadł na jego rzęsach, niczym poranna rosa. Jego oddech nagle stał się spokojny, miarowy. Zupełnie tak, jak podczas głębokiego snu. Biała koszula falowała lekko na poruszającej się wolno klatce piersiowej. Dłonie sunęły po trawie, jak po najdelikatniejszej z kochanek. Cały ten obrazek stanowiłby wyjątkową inspirację dla impresjonistów, lecz szczęśliwym trafem żadnego nie było w pobliżu. Szare pąki przykrywały twarz mężczyzny czyniąc go niewidocznym dla otoczenia. Poruszył się lekko, słysząc szelest roślinności. Mógł żyć.
Nowymi oczyma ujrzał rozległą łąkę, nad którą widniało błękitne niebo. Mały chłopiec w krótkich spodenkach biegł wśród kwiatów, trzymając stokrotkę w zaciśniętej rączce. Co jakiś czas nad jego głową przelatywał ogromny ptak... Albo może smok? Wtedy dziecko zatrzymywało się i obserwowało zwierzę dużymi oczyma, w których majaczyło podniecenie. Nie upuszczając białego kwiatka, biegł w kierunku, gdzie leciało stworzenie, aż nagle zatrzymał się gwałtownie. Był na szczycie niewielkiej góry, z której widział w swoim mniemaniu cały świat. Na dole było jezioro, a po jego drugiej stronie wznosił się potężny zamek, porażając swym majestatem. Było widać zaświecone w zamku światła, lecz nie dochodził stamtąd żaden niepokojący dźwięk. U stóp jeziora było małe miasteczko zwane Hogsmeade. Starszy pan chodził z różdżką i rozświetlał kolejne pochodnie; chłopiec nie zauważył, kiedy niebo zaczęło ciemnieć. Mimo ciemności, nikt nie siedział w domu. Czarodzieje chodzili po ulicach i wstępowali do pubów na kremowe piwo. Z niewielkiego podwórka przy kamiennym domu pomachała do niego mama. Była mugolką, ale jakoś radziła sobie w czarodziejskim świecie dzięki tacie, który miał do niej bardzo dużą cierpliwość. Kupił jej nawet taką specjalną różdżkę, którą mogła czarować naczynia, by się umyły. Mieszkała w magicznej wiosce i była jej częścią. Nikt nie robił z tego powodu problemu. Nikt nie nazywał jej brzydko. Jej koleżanka - zdolna czarownica uczyła ją latać na miotle! Chłopiec uważał, że jego mama wygląda bardzo ładnie lecąc na miotle. Biegnąc do mamy przypomniał sobie słowa taty, który mówił, że kilkanaście lat wcześniej był czarodziej, który nienawidził mugoli i chciał ich zabijać. I miał przyjaciół, którzy go popierali. Byli bardzo groźni. Ludzie bali się wychodzić z domu, nawet czarodzieje. Szybko cały świat stanął na głowie, lecz po jakimś czasie zły czarodziej został pokonany. I znów słońce rozbłysło nad światem czarów sprawiając, że coś, co tata nazywał czystą krwią przestało mieć znaczenie. Chłopiec cieszył się, że czarnoksiężnika już nie ma. Bo gdyby wciąż istniał, to gdzie by była jego mamusia?
CZYTASZ
Przenikanie
FanfictionNadchodzi siódmy rok nauki w Hogwarcie, a Harry Potter mierzy się z własną porażką. Oto on, zbawca czarodziejskiego świata pomylił się i źle ocenił Draco Malfoy'a, który - jak się okazało - wcale nie był Śmierciożercą. Obsesja Pottera, widoczna najb...