14. Zielarka

50 2 0
                                    

Noc poza też była zimna, cicha i ciemna to była też w pewien sposób piękna. Przerażająca, ale piękna. W ciemnościach widziałam pojedyncze świetliki, które kończyły w paszczach latających wkoło nietoperzy. W taki wieczór, jak ten, można było spotkać alippy. Dusze, które nie mogły zaznać spokoju. Duchy szaleńców, które żywiły się strachem napotkanych osób. Jednak nic nie było o tej porze tak groźne, jak Aslanlapiny. Te oto kreatury wysysały z ciała całą wodę. Napadały na takie grupy, które nie przewyższały ich ilością. Latem samice łączyły się w małe stada, ale poza tym okresem pozostawały samotnikami, tak samo, jak i samce. Dlatego żadna matka o zdrowych zmysłach nie wysłałaby dziecka do lasu, wiedząc, że przyszła pora na ich gody. Co ciekawe tylko w tym okresie interesowały się ludźmi i innymi rasami podobnymi do nich. Zazwyczaj ich łupem padały mniejsze ssaki. Nad morzami było ich więcej, bo w pełni rozwijały się wraz z dostępem do słonej wody.  Nasłuchiwałam się wiele historii na ich temat, jeszcze jako mała wiejska elfka, ale spotkałam przedstawiciela tej rasy tylko jeden raz w życiu. Stało się to parę lat temu w pewien kosinowy wieczór. Kosień był w tym roku wyjątkowo ciepły, ale też deszczowy. Wracałam z ojcem, z miasta. Z tego, co zapamiętałam, byliśmy wcześniej tam na zakupach. Denerwował się, bo nie zdążyliśmy przed zachodem słońca przekroczyć progu wioski, za który brał pierwszą chatę. Zwierzę odpoczywało samotnie na pniu, po jednej z sędziwych jabłoni, którą zniszczyła jedna z letnich burz. Czarne futro zdawało się delikatnie błyszczeć w mroku. Wyglądem przypomniało skrzyżowanie lwa z królikiem. Jego duże cielsko pokrywał delikatny puch. Wymachiwać ogonem nie mógł, bo stanowiło go krótkie coś, przypominające mały pomponik. Łapy z pazurami mogły bezgłośnie poruszać się po ziemi, z tego powodu, że pod spodem pokrywała je ochronna warstwa sierści. Lwi pysk, jednak bez zdobiącej go grzywy kontrastował z długimi oklapniętymi uszami. Gdyby nie jego przenikliwe białe ślepia, kły i pazury, to można by było uznać to stworzenie za urocze. Wydawało dźwięki podobne do świnek morskich, jakie hodował mój dziadek. Podobno samce tego gatunku są większe, ale mając te półtora metra, potwór mógł wzbudzać przerażenie. Na szczęście ten osobnik, którego spotkałam, nie był skłonny do walki. Spojrzał tylko na nas, by po krótkiej ocenie uznać, że nie ma sensu się męczyć dla tych dwóch elfów. Musiał być już najedzony. Mieliśmy, więc spore szczęście. Jednak Większość elfów, która udała się do lasu, podczas tych letnich miesięcy, nie wracała cało. Rozliczne rany zadawały nie tylko Aslapiny, ale trzeba było być na baczności, by ich nie spotkać. Istniało, więc naprawdę duże ryzyko, że natkniemy się na to stworzenie zwane przez miejscowych Lwikiem. Ta nazwa mogła się wydawać absurdalna, ale według mnie pasowała jak ulał. Połączenie słów „lew" i „królik" dało uroczo brzmiące słowo. A takie mogłoby się wydawać stworzenie, jeśli tylko patrzeć na jego uszy i ogon. Szłam z Vex i Sumą, które twierdziły, że zaprowadzą nas do budynku ze służbą oraz Arcymagiem niosącym Le Le, który ewidentnie w to powątpiewał. Przekomarzały się, w którą stronę iść zaraz po tym, jak dojdą do jakiegoś „złotego drzewa". Nie miałam pojęcia, o co może chodzić, ale żadna z nich nie dała mi dojść do głosu, gdy chciałam o to je zapytać. Informatorka najwyraźniej musiała coś powiedzieć na ten temat. Zdenerwowałam się, słysząc ich coraz bardziej podniesione głosy. Tę sprawę nie chciały przedyskutować. One chciały się, jak to mają najwidoczniej w zwyczaju, przekrzyczeć. Nagle stanęły, a przede mną ukazało się wspomniane już przez nie drzewo. Jego rozległa korona górowała nad rozmieszczonymi nieregularnie roślinami nieśmiało próbującymi sięgnąć, choć promyka słońca, a raczej księżyca. Ten przypominał sierp dawniej używany podczas żniw. Liście skąpane w jego świetle były koloru tak żółtego, że przypominały mi o tym, jak dawno nie miałam w ustach żadnego jedzenia zawierającego ser. Wydałam z siebie głośne westchnienie. Znowu nabrałam na coś smak. Jeszcze poziomek bym zjadła. Zaraz, któryś już raz odpłynęłam myślami, gdy coś się działo. Muszę przestać tak robić. Drzewo było naprawdę zjawiskowe. Dziupla, która była zamieszkana przez sowę, o skrzydłach białych niczym śnieg sprawiła, że straciłam resztki swojej czujności. Gdyby nie ona pewnie zauważyłabym czającego się w zaroślach potwora. Udało, by mi się ostrzec Lwicę i Matematyczkę przed czyimiś strasznymi ślepiami kryjącymi się w ciemności. Wiedziało, kiedy zaatakować. Rzuciło się w naszym kierunku w tym samym momencie, gdy odwróciłam wzrok od odlatującego w półmrok ptaka. Dziewczyny też mniej więcej wtedy zdały sobie sprawę z jego obecności. Arcymag wraz z nastolatką na jego plecach znajdowali się tyłem do stworzenia. Świat dla mnie zamarł. Potwór miał może cztery metry. Był jednak ogromny w porównaniu do skulonego z powodu wysiłku chłopaka. Nie mógł zdawać sobie sprawy, że wygłodniała bestia właśnie otwiera pysk. Tego, że pokazuje swój rząd białych zębów, które zazwyczaj wbijała w brzuch, by wyssać życiodajny płyn. Przerażona wpatrywałam się w monsturm, niepewna dalszego ciągu wydarzeń. Czy zdążę zareagować swoją bronią? Taka myśl przebiegła mi szybko, gdy niespodziewanie Lwik padł na ziemię. Wydając swoje ostatnie tchnienie, zdawał się, spoglądać w moim kierunku. Trudno mi było do końca to stwierdzić, skoro jego przepastne oczy były równie białe co papier, którego używałam do pisania zaproszeń na święta. Ten, który używałam do notatek, był wyblakły i momentami pożółkły. Jednak ważniejsze było to, kto zdołał rozprawić się ze stworem. Elfka, widząc, że to nie byłam ja, najpierw podeszła bliżej martwego stwora, a potem krzyknęła w ciemność:

Czerwień i biel wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz