Rozdział 5.

439 51 44
                                    

- Och, Komendant Sił Zbrojnych Inkwizycji zaszczycił mnie swoją obecnością. Czym tevinterczyk zasłużył sobie...

- Dorian - rzucił Cullen z groźbą w głosie.

Wymuszony uśmiech zszedł z ust maga równie szybko, jak się pojawił. Już chciał zakręcić wąsik na palec, jednak zreflektował się i gestem zaprosił mężczyznę, żeby usiadł w jednym z zawalonych książkami foteli. Żołnierz zdjął z niego woluminy i ostrożnie odłożył na stojący obok stolik. Usiadł na samym brzegu, wyprostowany, opierając dłonie o kolana, najwyraźniej czując się nieswojo. Rzucił szybkie, nieufne spojrzenie w stronę opartego o ścianę kostura, zakończonego ludzką czaszką. Oprócz chwilowego grymasu, Tevinterczyk nie mógł nie zauważyć zmęczenia znamionującego każdy ruch Komendanta. I cieni pod oczami.

- Chodzi o Eli - stwierdził wprost.

Żołnierz przez chwilę intensywnie patrzył na mężczyznę, jakby zastanawiając się czy dobrze zrobił, przychodząc do niego. Nie rozmawiali ze sobą prawie wcale, byli od siebie różni pod każdym właściwie względem i jedyne, co ich łączyło, to Inkwizycja. Zdecydowanie nie byli przyjaciółmi.

- Wiesz, próbuję zrozumieć - zaczął w końcu powoli, ostrożnie. - Byłem templariuszem, wiem całkiem sporo o magach. Ale... Ta pieprzona Szczelina... - Przeczesał palcami jasne, lekko potargane włosy w nerwowym geście. - Co tam mogło się wydarzyć?

Dorian nie lubił niewiedzy. Odkąd dwa dni temu wpadł do sali narad, próbował znaleźć informacje, które pozwoliłyby zrozumieć, przygotować się na każdą ewentualność... Albo na najgorsze.

Nic.

Nie znalazł absolutnie nic.

Usiadł naprzeciw byłego templariusza i przez chwilę wpatrywał się w okno, bezwiednie zakręcając na palec swój charakterystyczny wąsik. Promienie słoneczne przedzierały się przez wąską szybę i padały na oczy maga, uwydatniając złociste refleksy w jasnobrązowych tęczówkach.

- Szczerze? Nie wiem... - powiedział w końcu w zamyśleniu, nie przerywając czynności. - Znamię to zagadka. Jeśli Lavellan rozerwała Zasłonę PO TYM jak rozpętała piekło i o mało co nie wybiła połowy miasta...

- Myślisz, że to była ona? Otworzyła szczelinę?

W końcu spojrzał na byłego templariusza.

- A czemu by nie? Skoro może je zamykać, to niewykluczone, że otwierać także. Jakby o tym pomyśleć... Teraz wydaje się to dość oczywiste, czyż nie? Tylko to wymagałoby zapewne ogromnej ilości mocy i skupienia... - Nagle otworzył szeroko oczy. – No oczywiście! Eli pobiera moc z natury, z sił życiowych, energii pierwotnej...

- W końcu jest dalijską elfką... Ale raporty mówią, że wszystko dookoła umarło, więc coś musiało się wydarzyć. Ona nigdy nie naraziłaby natury.

- Nie tylko naraziła naturę, ale posunęła się jeszcze dalej... Skoro moc z natury dookoła nie wystarczyła, musiała znaleźć inne źródło...

Nie dokończył, zrozumienie przyszło zbyt nagle i niosło ze sobą zbyt straszliwe konsekwencje. Zapadła chwila ciszy, w której obaj mężczyźni oswajali się z grozą tego co zawisło nad całą Inkwizycją... i całym światem.

- Niech to plaga pochłonie! – jęknął Cullen, na chwilę chowając twarz w dłoniach. Mimo płytowej zbroi, którą nosił, i zarzuconego na ramiona futra wydawało się, jakby postawny mężczyzna zapadł się w sobie. - Przeżyje? Jak myślisz?

Dorian przez dłuższą chwilę przyglądał się gościowi. Zawsze uważał go za służbistę, surowego dowódcę, który nie wybacza błędów. Widział, jak trenował z rekrutami i starszymi żołnierzami. Z surowym wyrazem twarzy wytykał im każdy błąd, nie szczędził czasu i niejednokrotnie ostrych słów na ich treningi. A oni nigdy się nie skarżyli. Do tej pory mag myślał, że nie mieli śmiałości, wręcz bali się go... A może to był respekt? Może on rzeczywiście dbał o żołnierzy, którzy nie stanowili dla niego jedynie środka do zwycięstwa. Może szkolił ich tak intensywnie, bo dbał o ich życie?

[Dragon Age Inkwizycja] W cieniu szaleństwa ✔︎Where stories live. Discover now