Ciągle o tobie myślę.
O tym, jak siedziałyśmy na polanie do świtu i robiłaś szczegółowe ujęcia konikom polnym. Jak składałyśmy na swoich ciałach subtelne pocałunki o smaku taniej, brzoskwiniowej pomadki. Palę wszystkie nasze listy, z wyjątkiem tych, których nigdy nie wysłałam, choć stale się do tego przymierzałam. Palę chustę, którą wręczyłaś mi na urodziny, ale nie dlatego, że czegokolwiek żałuję. Nigdy nie potrafiłam się bawić, tak jak ty byś chciała, żebym się bawiła. Nie zjawiłam się na kolacji z choćby pięciominutowym opóźnieniem, tobie zaś zdarzyło się nie przyjść na nią w ogóle. Nie wyznawałaś większości zasad savoir vivre'u. Jako jedyna potrafiłaś mnie zrozumieć i się ze mną dogadać. I może zabrzmi to bardzo melodramatycznie, ale nauczyłaś mnie, jak to jest żyć. Porównywałaś nas do mgły, do kropli wody zawieszonych w powietrzu. Nauczyłaś mnie, jak tańczyć w deszczu, nie czekać, aż burza minie. Chowam ten list między kartkami naszego ulubionego tomiku poezji i wiem, że byłaś jedyną osobą, którą byłam zdolna pokochać.
Rzuciłam okiem na barwny szyld Cafe Babalu - kawiarni, do której właśnie się wybierałam, zawieszony kilka metrów nad moją głową. Intensywna żółć neonów kontrastowała z szarością tego poranka. Na zewnątrz wciąż było chłodno, a nad uliczką unosiła się gęsta mgła. Przeciągnęłam się porządnie, mocno wysuwając ręce do przodu, aby później wyłamać sobie palce tym paskudnym nawykiem. Przeszedł mnie dreszcz, nie miałam na sobie zbyt szczelnej kurtki, dlatego szybkim krokiem weszłam do kawiarni.
Już po otworzeniu drewnianych drzwi można było poczuć wspaniałą atmosferę tego miejsca. W środku panowały stonowane barwy, fotele zostały obite miłą dla oka i dotyku brązową skórą, a na parapetach poustawiano rzędy pięknych kwiatów, doniczkowych kaktusów i innych roślin. Dziewczyna o prostych, rudych włosach, która na oko miała dwadzieścia lub dwadzieścia pięć lat, siedziała przy stoliku osiemnastym, umieszczonym przy ceglanej ścianie popisanej kredą imionami przyjezdnych. Pisała coś na białym laptopie, jednocześnie popijając gorącą czekoladę. Przyciągała wzrok, aż chciało się być na jej miejscu. Wyglądała tak spokojnie, jakby całe życie miała pod kontrolą. Nie była tam sama, przy jednym z okien siedział staruszek w czapce, który wyglądał dziwnie znajomo. Miał miły wyraz twarzy, na pewno codziennie witał swoich sąsiadów i życzył im dobrego dnia. O ladę opierał się mężczyzna z bujnym zarostem przypominający filmowego czarnoksiężnika. Usiadłam przy oknie z widokiem na ulicę zwykle wypełnioną samochodami, teraz jednak była pusta.
– Dzień dobry, co podać? – Wyciągnął notes.
Miał potargane, blond włosy, intensywnie brązowe oczy i sympatyczny głos. Nosił zwykłą, znoszoną bluzę z nadrukiem logo jakiejś drużyny koszykarskiej, przetarte dżinsy i niebieskie trampki.
– To tak, poproszę szarlotkę i... lampkę wina – Zaśmiałam się delikatnie.
– W porządku, szarlotka, wino... – Zanotował. – Już zaraz przyniosę.
Odprowadziłam kelnera wzrokiem i zaczęłam bawić się saszetką cukru położoną na stoliku. Usłyszałam dźwięk powiadomienia o nowej wiadomości, bez większego zapału sięgnęłam do lewej kieszeni kurtki zawieszonej na oparciu krzesła i wyciągnęłam z niej telefon. Zręcznym ruchem palca odblokowałam komórkę, a moim oczom okazał się jeden list w skrzynce, na której od dawien dawna nie pojawiały się żadne nowości, oczywiście pomijając reklamy i spam, którego nigdy nie dość. Otworzyłam wiadomość z nieco większym zaciekawieniem. Sprawdziłam tytuł oraz nadawcę, w międzyczasie miły kelner podał moje zamówienie, a ja podziękowałam mu z uśmiechem.
To nie była Reidun. Nie odzywa się do mnie, unika mnie w moim własnym domu i tak to już trwa od kilku dni, więc na co ja liczyłam?
Westchnęłam cicho. Napisał do mnie Agnar, mój starszy brat, z propozycją wyjścia na nockę filmową, jak to w każdą środę. Oglądamy razem filmy od kiedy pamiętam. Zawsze byliśmy blisko. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby mnie nie zaakceptował. Mój brat jest dla mnie bardzo ważny, nawet nie muszę pytać Reidun o zgodę na wyjście - i tak wie, że nawet gdyby miała coś przeciwko i tak bym do niego przyszła. Uśmiechnęłam się z goryczą i pokręciłam głową. Sprawy nieco się skomplikowały, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Mimo wszystko zgodziłam się przyjść, ale dopiero dzień później. Głośny, pikający dźwięk zasygnalizował, że bateria w telefonie zaczęła się rozładowywać. Dokończyłam w spokoju posiłek, wypiłam z uwagą różowe półsłodkie, zapłaciłam kelnerowi i odeszłam.
21 Mosfellsbaer Road. Jedno z wielu niedokończonych mieszkań na północy Reykjavik. Ruszyłam przez ciasną klatkę schodową. Coś wisiało w powietrzu. Nie, nie był to znany zapach stęchlizny i omletów starszych pań z czwórki. Nigdy nie przepadałam za tym miejscem. I chociaż sąsiedzi byli raczej mało chałaśliwi, najbardziej irytowało mnie to ogromne lustro na samym środku korytarza, tuż przy wiecznie nienaoliwionych drzwiach mojego mieszkania. Codziennie rano i wieczorem stawałam przy nim i przyglądałam się mojej pobladłej, suchej twarzy i włosom ściętym aż do linii podkrążonych, szarych oczu. Dotarłam do drzwi i złapałam za chłodną, metalową klamkę.
Jedyne, czego pragnęłam, to zobaczyć moją miłość śpiącą spokojnie pod grubą warstwą kołder, a na etażerce obok łóżka duże, okrągłe okulary oświetlone nocną lampą, włączoną każdej nocy. Reidun od dziecka bała się ciemności, uważałam to za urocze. Mogłam usypiać ją moimi historiami z dzieciństwa i przytulać, dopóki nie zaśnie, a potem całować ją w czoło i sama odpłynąć.
Ale niczego takiego nie zastałam.
Wszystko było tak uporządkowane i czyste, jakby Reidun nigdy tam nie zamieszkała. Nigdy jej nie było. Z początku pomyślałam, że to tylko głupi żart, z których dziewczyna wręcz słynęła. Że za chwilę wyskoczy z szafy krzycząc ,,Nabrałaś się, Frido Adalbjorg!'' Może już przestała się na mnie gniewać?
Zaczęłam klaskać i się śmiać.
- Brawo, Reidun, udało ci się. A teraz już wyłaź, mam dla ciebie propozycję. - Podeszłam powoli do czarnej, rozsuwanej szafy i ostrożnie otwierałam drzwi - Może tym razem pójdziesz ze mną... do... Agnara...
W środku nikogo nie było.
- Reidun?
Zamknęłam szafę i opadłam bezwiednie na łóżko. Mimowolnie zaszkliły mi się oczy.
- Och, Reidun, ty głuptasie. Przecież wiesz, że beze mnie nie zaśniesz. - Uśmiechnęłam się przez łzy.
Budzę się dziś, druga nad ranem, w towarzystwie przybijającej atmosfery i zimnej pościeli obok. Zastanawiam się chwilę, czy warto się poruszyć, następnie wstaję ociężale.
Czy jesteś z siebie zadowolona?
Zrzucam z siebie wczorajsze ubrania. Zielony sweter, czarna spódnica. Co ja miałam w głowie, żeby na taki mróz założyć spódnicę? Gładzę podłużną, chropowatą bliznę na udzie, przechodzi mnie ponura myśl, którą po chwili odrzucam. Od zdjęcia szwów minęły już trzy tygodnie, a blizna nadal jest fioletowo-czerwona i wypukła. Czy muszę to komuś zgłosić? Nie, nie mam potrzeby. Chcę zostać tutaj. Albo nie, chcę wyjść. Wyjechać. Polecieć do Atlanty. Teraz. Żeby zdobyć bilet musiałabym sporo wydać. Trudno, sprzedam fortepian. I może jeszcze tę szafę. I tak nie mam zbyt wielu ciuchów, porozstawiam je na blatach. Sięgam prędko po zegarek rzucony na szklany stół, który wybrałam razem z dziewczyną. No proszę, lot jest za czterdzieści trzy minuty i dwanaście sekund. Zdążę tam dotrzeć. Pożyczę wóz od Reidun. Moment, gdzie on stał? A gdzie jest ona? No nic, biorę autostopa. Niegłupi pomysł. A może nigdzie nie jechać? Chyba muszę coś zrobić. Ale nie pamiętam już co. Zostaję w białych podkolanówkach i kremowej bieliźnie.
Zgłodniałam. Co mam w lodówce? Biorę przesłodzoną kawę z mlekiem, której tak nienawidzę, ale ona ją kochała. Stoi tam, w lewym rogu, w tej śmiesznej puszce. To chyba panda? O, a tutaj dziewczynka. Przypomina mi ją. To chyba ostatnia rzecz, którą po sobie pozostawiła. Biorę łyk, który po chwili wypluwam do zlewu. Przeterminowana. Dwa miesiące. Łza spływa mi po policzku, ale zbieram ją szybkim ruchem na wierzch dłoni.
O co mi chodzi?
Źle się czuję. Podchodzę do encyklopedii. Wiedziała, że rzadko tam zaglądam. Napisała tylko jedno słowo. I datę. Tę okropną datę.
,,Pamiętać: 12.01.2014''
Dwunasty stycznia dwa tysiące czternastego roku. Dokładnie dwa miesiące temu. To był dzień wycieczki do Parku Narodowego Thingvellir. Dzień wypadku samochodowego, podczas którego Reidun zmarła.
A na zewnątrz wciąż unosiła się mgła.