Rozdział 1: Banan ✓

1.9K 62 50
                                    

Słońce wpadało do pokoju, wybudzając mnie ze snu. Akurat śniłam o pięknym księciu na białym koniu. Czasem się śmiałam z moich snów, ale słyszałam, że sny są naszymi pragnieniami. Może ja marzę o takim księciu? Chciałabym, jednak nie szukam chłopaka na siłę. Jeśli spotkam swojego jedynego, to wtedy będę wiedziała, że to on. Ja aktualnie nie chciałam wstawać ze swojego wygodnego łóżka, trochę przerażała mnie nowa sytuacja. To już dzisiaj miałam iść pierwszy raz do szkoły. Zawsze uczyłam się w domu, ale teraz zapragnęłam nowego doświadczenia, którego teraz się boję. Po chwili usłyszałam, jak do pomieszczenia ktoś wszedł, jednak nadal nie otwierałam moich oczów. Domyślałam się nawet, kto do mnie przybył. Chciałam spać, ale nie dane mi to było.

– Kochanie, czas wstawać – oznajmiła moje rodzicielka. Jęknęła, ale otworzyłam swoje oczy z niechęcią. Od razu zobaczyłam moją mamę, tak jak się domyśliłam wcześniej. – Dzisiaj jest twój pierwszy dzień w nowej szkole – powiedziała.

Dzisiaj zaczynam naukę w polskiej szkole. Tego języka uczyłam się od małego, moja mama chciała, żebym razem z bratem znała swoje korzenia. Jestem pół Polką i pół Argentynką. Od zawsze rodzice wpajali mi do głowy języki obce, jednak najlepiej potrafiłam Hiszpański, Angielski, Włoszki oraz Polski. Uczyłam się też chińskiego, jednak ten język był za trudny, więc zrezygnowałam z niego.

– Ubierz się. Śniadanie czeka w jadalni – odparła blondynka i pocałowała mnie w czoło, a po chwili opuściła pomieszczenie. Wstałam z łóżka i udałam się do swojej garderoby. Drzwi były ukryte w ścianie i ciężko było je zobaczyć gołym okiem. Miałam do nich specjalny pilot, że jednym guzikiem mogę je otworzyć. Akurat w tym mnie rozpieścili rodzice, jednak nie mam co żałować, bo garderoba mi się podobała. Weszłam do środka w poszukiwaniu ubrań, niestety miałam ich za dużo. To pomieszczenie było ogromne. Musiałam znaleźć coś, co nie będzie zwracać uwagi, ale też coś, w czym nie będę źle wyglądać. Założyłam na siebie błękitną koszulę, czarną skórzaną kurtkę oraz białe rurki opinające moje chude nogi, oraz ubrałam na stopy czarne trampki. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a na twarz nałożyłam delikatny makijaż. Myślę, że tak mogę wyjść do szkoły. Kiedy byłam już gotowa, to zeszłam na dół, gdzie czekał na mnie posiłek. Dosiadłam się do rodziców i przywitałam się z ojcem, który czytał gazetę, albo próbował, bo była po polsku. Mój ojciec nie znał za dobrze tego języka, w pracy posługiwał się angielskim, jednak starał się uczyć języka, którym posługuje się jego małżonka.

– Cześć tatusiu – przywitałam się z ojcem, całując go w policzek. Uśmiechnął się w moją stronę i wrócił do czytania gazety. Mój ojciec nazywał się William Stoessel i był biznesmenem. Miał brązowe włosy tak samo, jak ja i miał błękitne oczy, nie tak samo, jak ja. Byłam mieszanką z obydwu rodziców.

– Denerwujesz się nową szkołą? – zapytała się moja rodzicielka.

– Trochę – oznajmiłam, ale w środku krzyczałam ze zdenerwowania. Miałam ochotę wsiąść w pierwszy samolot i wrócić do Argentyny, jednak nie mogłam. Strach nade mną nie wygra.

– Nie masz czym się denerwować, córeczko. Podbiłaś serce milionom ludzi, a stresujesz się zwykłą szkołą. Dasz radę Tini – powiedział ojciec, na co się uśmiechnęłam. Tylko był jeden dodatkowy dodatek, że ja dochodzę do szkoły w październiku. Czyli będę sensacją. Już dawno zaczął się semestr, a ja w połowie dochodzę do szkoły.

Kiedy zjadłam śniadanie, zabrałam swoją czarną torbę z pumy i pojechałam z ojcem do szkoły. Podjeżdżając pod budynek, myślałam, że zaraz moje śniadanie zwrócę od stresu. Tyle nowych twarzy.

– Powodzenia. – Uśmiechnął się życzliwie mój staruszek.

– Może jednak będę mogła się uczyć w domu? – zapytałam się.

Listen to your heart | JortiniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz