Diabeł, szatan, lucyfer – świat zna wiele imion dla tej samej osoby. Dla osoby, którą uważa się za ucieleśnienie wszelkiego zła tego świata. Dla osoby, która swoje złowieszcze plany knuje przez wiele lat, a następnie wprowadzając je w życie zbiera żniwo śmierci i nieszczęścia. James Moriarty byłby idealnym ucieleśnieniem wszystkich tych przekonań. Byłby idealnym ucieleśnieniem słowa „Diabeł”.
Kiedy geniusz zbrodni zakończył swój żywot, świat odetchnął z ulgą. Oznaczało to, że nikt nie będzie musiał strzec się przed niespodziewanymi atakami i nagłym zagrożeniem życia. Wszyscy się cieszyli. Wszyscy oprócz Sherlocka Holmesa.
Prawda była taka, że Sherlock po prostu się nudził. Nudził się, bo nie mógł znaleźć równie wymagającego przeciwnika jakim był James Moriarty. Żaden z „geniuszy” zbrodni nie dorastał do pięt przestępcy doradczemu. Żaden choć w najmniejszym stopniu nie mógł równać się z nim intelektem i gotowością do poświęceń. Bo właśnie poprzez własne samobójstwo Moriarty zamierzał ukończyć swój szatański plan.
Sherlock doskonale pamiętał te iskierki szaleństwa błąkające się w ciemnych, niemal czarnych oczach przestępcy doradczego. Pamiętał gładko ulizane, czarne włosy, które już nie długo miały stać się czerwone od krwi. Pamiętał silny uścisk dłoni, ostatnie pożegnanie z tym okrutnym światem. I ostatnie słowa: „Dziękuję Ci”. I najważniejsze, głośny strzał z pistoletu i upadające ciało Moriarty'ego, upadające bezwładnie, bez iskierki życia. Strzał w usta. Przedziurawiona prawa półkula mózgu, zgon na miejscu. Wszystko to co i rusz wymykało się ze szczelnie zamkniętych pokoi pałacu i przenosiło się do przedpokoju, gdzie wspomnienia mogły dręczyć detektywa dowoli.
Pamiętasz ten odgłos? Pamiętasz te oczy? A co by było gdyby...?
Choć Moriarty był jego wrogiem, arcywrogiem, jego nemezis, to Sherlock musiał przyznać przed samym sobą, że pomiędzy nim i Moriarty’im wytworzyła się nić porozumienia. Nareszcie detektyw spotkał na swojej drodze kogoś kto dorównywał mu intelektem. Kogoś kto również nudzili zwykli ludzie i nie okazywał większego przywiązania do jakże nudnych i przyziemnych spraw.
Prawdopodobnie gdyby któryś z nich znalazł się po drugiej strony barykady, możliwe, że zostaliby przyjaciółmi. Możliwe, że siadaliby codziennie rano i prowadząc dynamiczną dyskusję powoli wypiali herbatę. Możliwe, że razem dokonaliby niesamowitego odkrycia, które odmieniłoby świat. Jednak to nie było im dane.
Tak oto złośliwe Moiry splotły nici losu. Tak oto rozdzieliły dwa największe umysły, skazując je na towarzystwo zwykłych śmiertelników. Skazały ich na wieczne niezrozumienie i wytykanie palcami. Tak oto stworzyły na kołowrotku zdarzeń zawiły wzór, lini na rękach. Linia życia, kariery, szczęścia. To wszystko ich zasługa. To wszystko zasługa trzech starych wiedźm, które na dachu szpitala St. Bart's, przecieły złą nitkę kończąc tym samym los przestępcy doradczego.
Większość ludzi nie ma pojęcia, że imię Lucyfer oznacza „niosący światło”. I tym był Moriarty dla Sherlocka. Osobą niosącą światło i przeganiającą mroki nudy.
CZYTASZ
Sherlock BBC - Historie, które trzeba dokończyć
Fiksi PenggemarJak zareagowała Irene Adler na wieść o samobójstwie Sherlocka? Jak Molly Hooper poznała detektywa? Jak Moriarty popełnił swoją pierwszą zbrodnię? I czy Sherlock wreszcie uda się do sklepu po mleko? Jesteś gotowy aby poznać odpowiedzi na te pytania i...