: prolog :

46 7 6
                                    


Dorosły mężczyzna rasy białej, trzymał za rączkę małą mulatkę. Nie mogła mieć więcej, niż dziesięć lat. Okropnie się trzęsła, ale przecież w pomieszczeniu było diabelsko gorąco. Jej brązowe oczęta były pełne łez, jednak nie uroniła ani jednej. Paul jedną swoją dłonią delikatnie trzymał malutką rączkę, a w drugiej trzymał pistolet, który w świetle lamp LED błyszczał jak srebro w czystej postaci. Frank – szef CIA, będący już w kwiecie wieku, a jego brązowe włosy powoli zjada siwizna – podniósł wzrok znad ekranu laptopa z lekką uniesioną prawą brwią do góry na Franka.

- Jesteś pewny?

- Jak najbardziej.

- Zapamiętaj tylko ty ponosisz odpowiedzialność za jej szkolenie, ale niech ci będzie. Aniołku jak masz na imię? – mężczyzna zwrócił się do dziewczynki.

- M-ay – odpowiedziała, cichutko pociągając nosem.

- May Jackson, spotkałem ją z tym oto pistoletem, kiedy celowała sobie w jakiegoś chłopaka – wskazał broń, którą ciągle posiadał w dłoni – Po zapytaniu czemu to robi, odpowiedziała mi „już nigdy mnie i mamy nie skrzywdzi, kiedy będzie grał w klasy ze Śmiercią". Poprosiłem ją o broń, ale ta zaczęła przede mną uciekać. Musiałem się nieźle namachać zanim ją dogoniłem, a później bez skrupułów zaczęła celować do mnie. Jakimś cudem przekonałem ją do siebie...

Frank ze swoim melancholijnym wyrazem twarzy słuchał dalej tej wypowiedzi, najwyraźniej niezbyt nią poruszoną, a gdy Paul w końcu skończył, podsumował:

- Jeżeli ci tak zależy masz moje pozwolenie, agencie Y. Możesz wyjść.

Brunet skinął głową i wycofał się wraz z małą damą z biura, później kierując ich ku wyjściu z budynku. Mijając długie szare korytarze o wysokich sufitach, pełne pracowników, którzy ciekawsko zerkali na parę powoli przemierzającą drogę do tabliczki z napisem „EXIT". Mężczyzna otworzył ciężkie, szklane drzwi placówki Centralnej Agencji Wywiadowczej i przytrzymał je, aby dziecko mogło spokojnie wyjść. Zaprowadził ją do swojego czerwonego SUV'a i posadził ją na tylnim siedzeniu, dokładnie przypinając pasami bezpieczeństwa.

___- - - - - - ___ 


Mała May z wielkimi oczami patrzyła się na wnętrze ogromnej wilii pana, który obiecał jej bezpieczeństwo i tego, że nikt jej już nie skrzywdzi. Z nadzieją zadarła do góry głowę i ciemnymi oczami obserwowała jak zdejmuje partiami ubrania zimowe. Czapkę, szalik, płaszcz i buty. Ona natomiast stała jak wryta w ziemie w obdartych ubraniach. Pochodziła z slumsowej dzielnicy, nikogo nie było tam stać na porządną garderobę, w szczególności, że głowy rodzin mieszkających tam to bezrobotni, pijacy, narkomani lub nie żyją. Matki często samotnie wychowywały dzieci. A dzieci biły inne dzieci. Z każdym dniem rozprzestrzeniała się tam patologia coraz bardziej. Dziewczynka nigdy nie wybaczy ojcu oraz starszym braciom, że znęcali, a nawet gwałcili ją i jej mamę. Na myśl o mamie mała Jackson znowu się rozpłakała.

- Aniołku, nie płacz, już będzie tylko dobrze – miły pan uklęknął przed nią i pogłaskał, po mokrym od łez policzku – Jesteś w dobrych rękach.

Zdjął z niej podarty kubraczek, brudny szalik oraz porozklejane buciki. Wziął ją w ramiona i zabrał na korytarz piętro wyżej.

- Alex, mamy nową lokatorkę – powiedział do kobiety, która właśnie kończyła wycierać kurze z komody w holu. Na ich widok szeroko rozszerzyła oczy, a ścierka wypadła jej z dłoni. Podeszła do nich wolnym, spokojnym krokiem i przyjrzała się dziewczynce uważnie.

- Witaj, Skarbie – delikatnie uśmiechnęła się.

- Przyda ci się porządna kąpiel, Aniołku – podział Paul bardzo zadowolony z siebie.

���������

witaj, jeżeli to czytasz to okładka chyba mi wyszła, że widocznie się zaciekawiłeś, miło by było gdybyś został do końca

gwiazdkujcie sobie, komentujcie sobie, czy co tam wolicie

 ważne, żeby ktoś to czytał 

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 26, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

:: little mantis ::Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz