Rano obudziłam się o dziewiątej. Reszta chyba jeszcze spała, bo było bardzo cicho. Wstałam i ruszyłam do kuchni. Akurat wychodziła z niej Eleonor. Spojrzała na mnie spode łba.
-Chodź no. Mam ci coś do powiedzenia-powiedziała i wyciągnęła mnie na zewnątrz-Wara od Louisa. Rozumiesz?
-Co!?-krzyknęłam na nią.
-Masz się od niego trzymać z daleka.
-O co ci chodzi?-spytałam ponownie.
-Aleś ty jesteś tępa-westchnęła-On nie jest dla ciebie.
-Dla mnie?-prychnęłam-Ja go nawet nie lubię.
-Właśnie wczoraj widziałam.
-Odwal się ode mnie kobieto. Chyba reszta ma racje, że lecisz tylko na jego kasę.
-A co ci do tego smarkulo?
-Czyli tak. Ale ty jesteś głupia. Masz chłopaka, który cię kocha i tak go wykorzystujesz. Bądź pewna, że to kiedyś wyjdzie na jaw. I nie wydzieraj się na mnie, bo on mnie nie interesuje. Mam innego na oku-weszłam do środka.
Nathan! Zupełnie o nim zapomniałam. Gdzie mój telefon? Oj tam. Później do niego napiszę. Weszłam do kuchni, ponieważ byłam strasznie głodna. Na stole stał talerz z kanapkami. Usiadłam nad nim i zaczęłam jeść. Chyba ten ktoś się nie pogniewa, że sobie kilka zjem. No dobra, że sobie zjem wszystkie.
-Ej. Moje kanapki!-usłyszałam głos Louisa-Wiesz ile je robiłem?
-Nie-odpowiedziałam na jego pytanie.
-Oddawaj-wyrwał mi kanapkę z rąk z miną oburzonego dziecka i wsadził do buzi.
-Ej. Ja to jadłam-warknęłam na niego.
-Właśnie. Jadłaś-podniósł palec do góry.
-Proszę-zrobiłam smutną minkę.
-Wow-wytrzeszczył oczy.
-No co?-powróciłam do poprzedniej.
-Normalnie wyglądasz jak pies Liama, kiedy musi wyjść za potrzebą-uśmiechnął się.
-No weź, daj mi.
-Zrób se-wziął się za jedzenie następnej.
-No proszę-złożyłam ręce przed sobą-Bo umrę z głodu. I co wtedy zrobisz?
-Zakopię cię, a pózniej żeżlą cię lobaki. Takie oglomne-zaczął seplenić i pokazywać rękami ich wielkość.
-Lou-spojrzałam na niego prosząco-proszę.
-Oj. No dobra-zmiękł. Czyżby od tego ,,Lou". Muszę tego używać częściej-Tylko nie zjedz mi wszystkiego.
-Dziękuję-rzuciłam się na niego przez stół. Nie wiem dlaczego. Dzisiaj był jakiś inny. Był sobą. Mógłby być taki cały czas-Uratowałeś mnie od śmierci głodowej.
-Dobra, dobra, to że daję ci kanapki, to nie znaczy, że zacząłem cię lubić-odsunęłam się od niego.
-Nie szkodzi. Ważne, że mam co jeść-wzięłam kanapkę i zaczęłam szybko jeść. Jeszcze się rozmyśli. On tylko zaczął się śmiać. Spojrzałam na niego.
-Z czego się śmiejesz?-spytałam z pełną buzią.
-Nie bój się, nie zabiorę ci ich.