"Płonie ognisko i szumią knieje"

180 29 11
                                    

- Co ty robisz?! -wykrzyknąłem.

  Mężczyzna siedział skulony w kącie starając się wtopić w ścianę i zostać niewidocznym. Możliwe, że pasjonuje się kameleonami lub jest zwyczajnym tchórzem. Spojrzał na mnie jak na wybawcę. Jak bardzo on się myli... Sprawdziłem, czy w pobliżu przypadkiem nie przebywała matka. Żadnej żywej duszy prócz naszej trójki. Niebawem ten skład ulegnie zmianie. Brat nadal trzymał w dłoni narzędzie zbrodni, gdy ciecz pokryła jego ubrania widocznie pobladł, a swój wzrok skierował na mnie. Zbliżyłem się do niego i zabrałem mu nóż. Moja kolej.

- Czyli co, wygrałem? - rzuciłem z uśmiechem.

  Jim schował się za szafą przez co ledwo mogłem go dostrzec. Jednak widziałem, że skinął głową na znak potwierdzenia. Przejrzałem się ponownie mojej ofierze. Czy go znam? Aż za dobrze. Będę tego żałować? Raczej nie. 

Współczucie, a co to takiego?

 Nie posiadam go. Poszerzyłem swój uśmiech. Kochanek matki był coraz bardziej przerażony. Nie ma się czego bać! To tylko śmierć! Nie gwarantuję, że bezbolesna. Już cierpi przez mojego nieumiejętnego braciszka.

- Wszystko zawsze muszę robić sam. - powiedziałem.

 Nie odbiło się to echem, ale zawsze. Obserwatorzy sparaliżowani. Zostałem sam.

- Lubisz znamiona i tatuaże prawda? - spytałem blondyna.

   Skinął głową na potwierdzenie. Dziwne by było gdyby zaprzeczył. Praktycznie całe jego ciało jest nimi pokryte. Przykucnąłem by dorównać mu wzrostem. Przyjrzałem się jeszcze ostrzu po czym szybkim ruchem uwieczniłem na jego twarzy napis "zemsta". Stękał niemiłosiernie. Pamiątka na całe życie. Jakże krótkie. Chociaż nie... To długo w porównaniu do Hinson'a. Delikatnie przejechałem nożem po jego szyi. Wpatrywał się we mnie ze strachem. Utrzymywałem z nim stały kontakt wzrokowy. Bał się nieletniego zabójcy. No cóż... Jego problem. Osobiście mam inne zmartwienia. Docisnąłem narzędzie, a po chwili  moja ręka wraz z odzieniem oraz komoda przybrały odcień intensywnej czerwieni. Cofnąłem się o krok by przyjrzeć się stanowi obecnej sytuacji. Nie jest źle, zawsze matka mogła być tutaj. Moje szczęście, że akurat się z kimś umówiła. Nigdy nie nadążę za istotami płci przeciwnej. Dobra koniec tego użalania się nad sobą. Jim nadal stoi w kącie bez zamiaru zrobienia czegokolwiek. Mężczyzna się wykrwawia, rzecz jasna o ile już tego nie zrobił. Zostało nas dwóch ma pokładzie.

 Tiaaa, kłania się maraton horrorów z zeszłego roku. Nie mogłem się powstrzymać... Podobna sytuacja tyle, że tu nie ma seryjnego mordercy psychopaty, który czatuje na ciebie tylko po to by się tobą zabawić. Ups, to ja go chyba zastąpiłem... Zmiana w scenariuszu? Być może. Ale to nie zmienia faktu, iż nieco tutaj brudno. Chyba nikt tego nie przewidział, prawda? Wszystko zawsze muszę robić sam. No świetnie.

- Jim rusz się. Chyba nie zamierzasz tak sobie tu po prostu stać niczym słup soli? - rzuciłem w jego kierunku.

  Nóż wcisnąłem do dłoni truchła, której palce zacisnąłem na rączce. O dziwo się trzyma! Ostrze zatopiłem ponownie w to samo miejsce. Wstałem i po kilku krokach znajdowałem się naprzeciwko brata. Trząsł się jak galareta. Chętnie by stąd uciekł, gdyby nie ściana za jego plecami jest możliwe, że doszłoby to do skutku. Cofnął się. Czyżby odczuwał strach przed własnym bratem? No cóż... Sam się tego podjął, a nie musiał tego robić prawda? Chyba, że on naprawdę myśli, iż wybór kariery zawodowej może podlegać jakiemukolwiek zakładowi. Bzdura! Niech sam decyduje. Chwila na trumf... Nie, nie teraz. Muszę się teraz pozbyć dowodów.

- No rusz się! - warknąłem.

 Zamrugał kilkukrotnie i potrząsnął głową.

- D-do czego ty zmierzasz? - zapytał.

  Miałem ochotę wykonać pewien ruch dłonią w kierunku jego twarzy.  Jednak coś mnie powstrzymało. Tym czymś był czas, który pędził nieubłaganie w kierunku 1:30. Zawsze zastanawiałem się dlaczego ludzie są przesądni, a nie zwróciłem uwagi na zegar. On nigdy nie wybija 13. Słońce nadal ozdabia horyzont. Koniec o przyjemnościach, muszę się zabrać do konkretnej roboty.

- Jim ruszaj w te pędy na górę, zmień ubrania, a te brudne przynieś tu z powrotem. Zabierz najpotrzebniejsze rzeczy. - rzuciłem, a sam ruszyłem w stronę łazienki.

  Słyszałem skrzypienie schodów. Idzie na górę to dobrze. Pospiesznie zmyłem z siebie krew, po czym ruszyłem do pokoju na piętrze. Z szafy wyciągnąłem pierwsze lepsze spodnie, koszulkę, itd. Po chwili znalazłem się przebrany, a pobrudzona odzież leżała aktualnie obok ciała. Jestem w kuchni. Po co? Trzeba zniszczyć dowody. Och, znalazłem! Tylko, czy w opakowaniu została choć jedna... Jest! Nawet kilka. Całe szczęście. Inaczej mój niewykonany pomysł mógłby ponieść za sobą konsekwencję. Pojawił się i mój braciszek. Ubrania zostawił w tym samym miejscu co ja. Teraz nastąpił ten moment kiedy znowu ja muszę robić wszystko sam. Ale to nie jest raczej jakaś wielka nowość prawda?

- Co teraz? - spytał.

 Starał się być opanowanym, ale chyba coś mu nie wyszło.

- Idź stąd. Normalnie przejdź się na przykład na najbliższe skrzyżowanie. Po prostu nie ma cię tu być. Zrozumiano? - rzuciłem.

 Skinął głową na znak potwierdzenia i opuścił budynek. Co się łatwo pali? Gazety, papier! No tak to nie problem. W całym domu można się natknąć na nie. Zebrałem je w kilku miejscach po czym podpaliłem. Wybiegłem z domu zostawiając praktycznie wszystko w ogniu. To co się teraz wydarzy będzie stanowiło oddzielną historię...

Zdążyłam! Tak jak uprzedziłam po poprzednim rozdziałem jeszcze przed świętami wstawiłam następny. Zacznę od podziękowania za ponad 1 tyś. wyświetleń, dziękuję wam <3
Oraz druga kwestia, jeszcze raz chciałabym życzyć wszystkim zdrowych, wesołych świąt i szczęśliwego Nowego Roku. Do następnego rozdziału, który będzie w innym wydaniu ale  szczegóły przemilczę.        AM

PS. DoktorFelicja z pewnością wiesz dlaczego zostałaś tutaj wspomniana kochana. <3 AM

Perfect WeaponOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz