Rozdział 11.

387 13 7
                                    

Scarlett

Gorące kalifornijskie powietrze nigdy nie sprzyjało nauce, dlatego zawsze pierwsze tygodnie szkoły wydawały się być istną męczarnią.

Lekcje wydawały się koszmarnie nudne, a możliwości świata na zewnątrz szkolnego budynku niezwykle kuszące.

Z każdym kolejnym dniem nie chciało mi się coraz bardziej. Jednak ze względu na chore ambicje mojej matki, dzień w dzień wstawałam rano i szłam uczyć się o rzeczach, których najprawdopodobniej nigdy nie będę potrzebować.

Ale to nie jest wystarczający argument dla mojej matki. Dla kobiety idealnej, która zaplanowała swoim dzieciom praktycznie całe życie.

W pewien sposób zazdroszczę Dominic'owi, na uniwersytecie przynajmniej może robić co chce. Chociaż "co chce" to też pojęcie względne.

Ostatnie dwa tygodnie wyglądały więc niemal prawie identycznie, szkoła, dom, szkołą, dom, szkoła, dom, szkoła, dom. I chyba wszyscy wyczuwaliśmy już pewnego rodzaju napięcie wiszące w powietrzu.

Że za długo nic się nie wydarzyło, że na za długi czas popadliśmy w jakąś dziwną rutynę.

Vivianne chcąc unikać Blythe'a po szkole wynajdywała sobie coraz to dziwniejsze zajęcia. Pomijając jej gigantyczne zakupy i przynajmniej dziesięc nowych torebek od Chanel i Prady. 

Kai mówił, że mieli z Blythe'm jakąś spinę, Viv podobno wybiegła od niego pod jakąś byle wymówką. 

No właśnie, Kai. 

Przeprowadził się do swojego mieszkania chyba już na stale, ojciec urobił sobie jakoś jego matkę, a bez dowodów Kai nie mógł udowodnić tego, że ojciec pieprzy jakieś suki na boku. 

Miał cienie pod oczami, wiecznie milczący, pijący zdecydowanie za dużo whisky. 

Brakowało mi jego uśmiechu, tej radości w jego jasnych oczach, idiotycznych pomysłów na spędzenie wolnego czasu. 

Przez to, że i on i Viv byli ostatnio niezbyt dobrymi rozmówcami praktycznie jedyną osobą z którą gdzieś wychodziłam był Francis. 

Chodziliśmy wpsólnie na kawę, a po szkole pokazywałam mu miasto, podobało mi się w jaki sposób nabijał się z tego nadętego trybu życia większości naszych znajomych ze szkoły. 

Nie ma w nim tego manieryzmu, tej chęci pokazania ile to nie ma pieniędzy. Jest...Normalny? 

Tak, to chyba dobre określenie.

Jednak wracając do wszechogarniającej nas rutyny. Blythe postanowił zrobić dzisiaj imprezę, jakby nie było piątek wieczór to idealna okazja. 

Miałam nadzieję, że w końcu wszystko między wszystkimi się wyjaśni. Że Vivianne porozmawia z brunetem, że Kai porozmawia ze mną. Że wszystko będzie jak dawniej.

Blythe

Wokół basenu były tłumy, ciężko było kogokolwiek znaleźć, jedyne rozpoznawalne postaci to kelnerzy w białych frakach roznoszący martini i drobne przekąski. 

Muzyka grała dość głośno, część ludzi nawet tańczyła, częśc pływała w basenie, część już zdążyła się upić. 

Minałem kilka osób witając się z nimi kiedy w końcu natknąłem się na Kaia, siedział na jednym z marmurowych murków i palił papierosa. Wzrok miał utkwiony ponad moim ramieniem, na niczym konkretnym, chyba że po prostu podziwiał mój trawnik.

Usiadłem koło niego, dopiero wtedy mnie zauważył.

-Blythe- skinął głowa i podsunał w moją stronę paczkę fajek.

The Rich Kids: Year of Richness.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz