Rozdział VI - Walcz i nigdy się nie poddawaj.

42 3 2
                                    

Wyszliśmy niezauważalnie z pałacu, tak aby nawet strażnicy nie wiedzieli o naszym zniknięciu, przynajmniej przez jakiś czas. Po ulicach wcześniej zatłoczonego miasteczka teraz przechadzała się wyłącznie policja i straż miejsca oraz różnego typu sanitariusze, pomoc medyczna.


- Po pierwsze. Powinniśmy wydostać się poza mur miasta, tak by nikt nas nie zobaczył. Właściwie musimy uniknąć problemów i odnaleźć pozostałych dopóki mamy na to czas. Nie możemy mieć pewności, w którym momencie nasz wróg zaatakuje. - Wyjaśnił Teox.


Poprowadził, więc nas do bocznych wejść, poruszaliśmy się wolno, ale niesamowicie ostrożnie, ponieważ nie było to łatwe zadanie, ze względu na tych wszystkich strażników. Teo na szczęście znał tajemne przejścia, spędził dużo czasu w tym świecie, dzięki czemu znał większość miast. Ułatwiło to nam poszukiwania. Oczywiście jak się domyślacie przy bocznej bramie na obrzeżach nie było już nikogo, łącznie ze stróżami. Zwyczajnie zapomnieli o jej istnieniu, co było na naszą korzyść, bez ukrywania. Zostało nam teraz dojść do 'Pancake', przyznaję, nie wiem jaka to będzie droga, ponieważ nie wiadomo co zastaniemy. Odnaleźliśmy dosłownie małą część z nas, więc jeszcze długa droga przed nami.


Z początku trasa wydawała się prosta, a co więcej, po prostu taka była. Szliśmy po prostej ścieżynce, właściwie wcześniej tego nie mówiłam, ale wszystkie te miasta łączył jeden fakt. Droga między nimi, dosłownie każda ze ścieżek była budowana na ten sam wzór, co sprowadzało ten świat do bardziej bajkowego niż realistycznego jakim był. Chociaż... trudno stwierdzić czy to jest realizm czy jednak fikcja, wszystko co się dzieje w około. Doszliśmy w końcu do elementu drogi, który otoczony był wysokim lasem wielobarwnych drzew. Nie takich zwykłych, ponieważ ich liście przybierały barwy fioletu, różu, błękitu..., a ścieżka zaczynała zanikać pod gęstym dywanem liści.


- Spójrzcie na to drzewo. - Angela wskazała niewysokie z nich, jednak o dość znacznych gałęziach i zachichotała pod nosem.


Oczywiście wszyscy odwrócili się w mgnieniu oka. Na jednej z gałęzi siedziały dwie wiewiórki, jedna z nich była granatowa, natomiast druga fioletowa, a może bardziej liliowa? W każdym razie czy to ważne? Miały nadzwyczajne kolory, a co więcej, wyglądały uroczo! Jedna z nich, możliwe, że był to pan wiewiórka, dała buziaka drugiej z nich, co było dość rozczulające.
Po chwili znowu skupiliśmy się na drodze i w milczeniu szliśmy dalej, w końcu nie mamy całego dnia, a powinniśmy dojść do 'Pancake' o jakiejś przyzwoitej porze, by mieć jeszcze czas na cokolwiek, chociażby znalezienie głupiego noclegu.
Usłyszałam cichy szelest, a następnie zgrzyt. Gdyby to był mój świat to olałabym to, jednak tutaj nic nie było pewne, nie można było wiedzieć czego się spodziewać. W każdym razie, zdecydowanie coś mi nie pasowało. Zaczęłam się rozglądać nerwowo, gdy złe przeczucia zaczęły bić mnie w myślach.


- UWAGA! - W ostatniej chwili krzyknęła Fasola, a wszyscy padliśmy na ziemię. No... prawie wszyscy. Teo był niesamowicie rozkojarzony w tamtym momencie, nie wiedział co właściwie się dzieje w około niego. Nie zdążył zrobić uniku, a strzała przebiła jego udo. Syknął z bólu, a ja próbowałam wychwycić jakieś dźwięki, by dowiedzieć się kim jest nasz wróg. Znów pojawiły się wyraźne szelestu wśród koron drzew. Angela już zajęła się opatrywaniem ran Teoxa poświęcając przy tym swoją ulubioną bandanę.


- Musimy uciekać! - Stwierdził Dziuek.


- Nie możemy. Teo jest ranny, nie będzie teraz mógł iść szybko, a tym bardziej biec. Nie ma nawet mowy byśmy go zostawili tutaj. - Zacisnęłam zęby i powstrzymałam łzy, które miałam już w oczach. - Nie zostawię nikogo... Już nigdy więcej. - Wydusiłam w końcu i odetchnęłam.


- Nuta, idźcie przodem i znajdźcie wszystkich, odbudujcie złotą siódemkę, odnajdźcie rodzinę swoją. Wiesz o tym, że ja nie umrę... Nic mi nie będzie. - Uśmiechnął się krzywo. Widziałam doskonale, że zmusza się do powiedzenia tego wszystkiego, nie chciał tego, ale nie chciał też nas spowalniać.


- Jeśli coś się stanie, coś co nie powinno to wezmę odpowiedzialność za swoje czyny, wyląduje w piekle, ale nie mogę ciebie zostawić, bo to nie jest postawa przyjacielska. Bo jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie? - Uśmiechnęłam się delikatnie i wyciągnęłam pistolet. - Wyciągnijcie broń. Tak jak wcześniej już powiedzieliśmy. Wojna się zaczęła. - Próbowałam się skupić i zachować spokój, wytężyć umysł i dostrzec cokolwiek w tej szarówce.
Wszyscy uczyniliśmy co należy i ustawiliśmy się tak by chronić każdą ze stron. Próbowaliśmy dostrzec naszego wroga, ale w koronach drzew nie było to łatwe zadanie.


- Pokażcie się w końcu! Tchórze. - Warknęła Fasola, ale na tyle głośno by mogli usłyszeć jej krzyk. Niemal od razu z góry zeskoczyły cztery? Może nawet pięć myszek (ciężko liczyć w stresie..). Miały one na sobie kaptury oraz maski, a każda z nich była uzbrojona, to nie mogło mieć dobrego zakończenia, ale jednocześnie nie mieliśmy wyjścia. Wiele już przetrwaliśmy, więc damy radę i to. Uformowaliśmy się według wcześniej ustalonego wzoru, oczywiście wszystko wolno, delikatnie by nie zrobić złego ruchu.


- Czego od nas chcecie? - Fuknęłam lekko nieuprzejmie, nie mieliśmy czasu na debili, którzy chcieli z nami powalczyć, w końcu mieliśmy misję do wykonania.


- Możecie nam mówić 'Black Squad'. Oddajcie nam kogoś z was, przydadzą nam się myszy. - Jeden z nich uśmiechnął się krzywo i wtedy można było dostrzec, iż nie ma jednego z przednich zębów. - Chyba, że wolicie ucierpieć wszyscy. - Warknął w końcu, jakby nagle tracąc cierpliwość.


W tym momencie właśnie przypomniała mi się sytuacja z poprzedniego świata, owa z fabryką. Wzięli mnie na zakładnika i w zasadzie to ledwo z tego wyszliśmy. Nigdy więcej. Nie możemy pozwolić by zabrano kogoś z nas, jeśli chcemy odnaleźć wszystkich. - Otóż... nie mamy na to czasu. - Wyszczerzyłam zęby w lekkim uśmiechu i wyciągnęłam szybkim ruchem pistolet strzelając wówczas w głowę jednego z nich. Zanim zrozumieli co się właściwie dzieje to już mieliśmy okazję podjąć się walki. Oczywiście dzięki drobnemu elementowi zaskoczenia udało nam się wygrać, tak więc pociągnęłam wpół przytomnego zakładnika do drzewa i go przywiązała, w końcu potrzebne nam były informacje. Jedna zasada, aczkolwiek ważna. Nigdy nie odwracaj się tyłem do przeciwnika, a już co ważniejsze, nigdy go nie lekceważ. Ubrany w ciemne chusty szczur podniósł się z ziemi i wyciągnął niewielki sztylecik, zanim ktokolwiek zareagował owy sztylet już tkwił w moich plecach kalecząc mnie od środka. Splunęłam tylko krwią, która ociekała po moim futrze, aż w końcu kropiła na ziemię. Upadłam podpierając się delikatnie, sztylet natomiast wypadł i wylądował obok mojego ciała, którego nie byłam w stanie już być władcą. Odpłynęła, a może? Znowu mnie wzywa...


- Nut... NUTA! - Angelika zdążyła wykrzyczeć i rzucić się mi na pomoc.

Transformice - Heaven for MiceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz