Czas zatrzymał się w szczelinie na suficie. Umysł Dana odpłynął w stronę świateł zawieszonych w jego głowie. Minuty i godziny przestały istnieć. Tylko spokojny oddech chłopaka odliczał sekundy powoli płynące w rzece jego myśli.
Był zmęczony. Wszystko poszło nie tak. Nie miał ochoty podnosić się z twardego łóżka i stawić czoła codzienności. W swojej głowie czuł się bezpieczniej. Ostrożnie omijał pułapki niewygodnych tematów, żeby leniwie dryfować w przyjemnych obrazach wyobraźni.
- Panie Smith... Panie Smith!
Zamglone spojrzenie spoczęło na pulchnej pielęgniarce, a kobieta mogłaby przysiąc w myślach, że widziała drobne świetliki w błękitnych oczach, zanim zdezorientowany chłopak zamrugał, odganiając sen.
- Mam już pański wypis, może pan iść do domu – kobieta podała brunetowi świstek papieru. – Proszę się u mnie zameldować, gdy będzie pan wychodził.
- Dziękuję – mruknął Dan, wzdychając cierpiętniczo.
***
- Jeszcze raz przepraszam za kłopot...
- Na Boga – westchnęła pielęgniarka, kiedy Smith się z nią żegnał. – To szpital chłopcze. Istnieje dla ludzi w potrzebie. Pomoc innym to nie jest dla nas kłopot.
Kobieta przewróciła ironicznie oczami, na widok skruszonej miny chłopaka.
- No idź, idź – uśmiechnęła się do byłego pacjenta. – Cieszę się, że mogłam cię gościć, ale lepiej, żebyś już do nas nie wracał.
Brunet odwzajemnił uśmiech i wziął z podłogi plecak z rzeczami, które w trakcie pobytu przywiozła Fran. Jeszcze raz podziękował swojej opiekunce i opuścił oddział.
W windzie zjeżdżającej na parter, szare światło oświetliło zmęczoną twarz Dana, a lekko zakrzywione lustro na tylnej ścianie odbiło smutne oczy, otoczone sińcami. Smith czuł, że długo nie wróci do formy.
Na czwartym piętrze do klaustrofobicznego pudełka weszła dziewczyna, pisząca Smsa. Brunet zerknął na nią dyskretnie. Wydawało mu się, że jest podobna do...
Nie. Jego wybawicielka miała włosy ciemne i długie. Tej sięgały ledwie do ramion, chociaż kolor wydawał się podobny.
Nieznajoma podniosła głowę i spojrzała na swojego towarzysza idealnie zielonymi oczami, które rozszerzyły się na jego widok.
- To ty! – wydusiła zaskoczona.
W tym momencie Dan nie miał już wątpliwości, że to samo spojrzenie uratowało go na ciemnej, zalanej deszczem ulicy Londynu. Nieznajoma miała ładny kształt różowych ust, współgrający z małym noskiem i ostrym podbródkiem. Mimo wyraźnego zmęczenia, malującego się na twarzy, była piękna.
- Wybacz, jestem Ellen – podała dłoń brunetowi. – Pewnie mnie nie kojarzysz, ale to ja znalazłam cię po wypadku. Cieszę się, że jesteś cały – uśmiechnęła się lekko.
- Miałaś długie włosy...
Na więcej nie było go stać.
- Tak, wczoraj koleżanka fryzjerka mi je ścięła, miałam dość męczarni. Idę na kawę, może dołączysz?
Chłopak skinął głową. Skąd ona się tu wzięła?
***
- Wybacz, że cię nie odwiedziłam. Mam mnóstwo rzeczy na głowie.
Siedzieli w niewielkiej szpitalnej kawiarence, ozdobionej obrzydliwie różowymi i niebieskimi wzorkami oraz zbyt słodko napisanym menu, oferującym słodycze oraz szybkie, proste dania.
- Nic nie szkodzi... – wydusił Dan, patrząc w swoją czarną kawę.
Teraz, gdy wszystko się skończyło, było mu głupio. Zachował się jak idiota, wchodząc na jezdnię przed pędzącym autem. Powinien przeprosić za fatygowanie ślicznej nieznajomej.
- Naprawdę chciałam – paplała niezrażenie Ellen, popijając latte. – Ale nie można odwiedzać żadnych oddziałów, gdy wchodzi się na zakaźny, więc nie miałam w ogóle możliwości...
- Zakaźny?
Jakaś dziewczynka ze stolika obok podbiegła do brunetki i podała jej z uśmiechem rysunek jednorożcopodobnego stwora.
- Oh dziękuję – zachwycona brunetka podziwiała dzieło kilkulatki. – Na pewno powieszę na lodówce – zapewniła młodą artystkę. – Zakaźny – potwierdziła, spoglądając znów na Dana. – Mój synek ma mononukleozę.
- Synek...
Ellen wyglądała na jakieś 25 lat. Przypominała raczej osobę, która właśnie poznaje życie, a nie wychowuje dziecko.
- Tak, Blake ma 5 lat i jest najlepszym, chociaż według standardów społeczeństwa dość pechowym dzieciakiem – brunetka zlizała z zadowoleniem pianę z ust. – Na szczęście nie jest to bardzo poważna odmiana choroby, więc mam nadzieję, że niedługo zabiorę go z tego okropnego szpitala – dziewczyna sięgnęła po torbę, leżącą na pustym krześle. – Na razie śpi, więc wykorzystuję ten czas i jadę po ubrania na zmianę. Może gdzieś cię podwieźć?
Wszystko w Ellen było szybkie. To jak mówiła. Jak często zmieniała temat. Jej zielone oczy skaczące z miejsca na miejsca. Dłonie, które ciągle coś robiły. Zamglony umysł Dana miał problemy z nadążeniem za swoją wybawicielką.
- Mieszkam tam, gdzie miałem wypadek... - odparł niepewnie.
- Oh, to super – matka pięcioletniego Blake'a, który choruje na mononukleozę i która wcale nie wyglądała na matkę podniosła się, grzebiąc w portfelu, żeby zapłacić. – Ja mieszkam na tej samej ulicy. Jedziemy.
CZYTASZ
Złe i Dobre Wypadki
FanfictionZbiorowe ff grupy Bastfiction https://www.facebook.com/groups/BastFiction/