Za doczołganie się do łóżka, brunetowi należał się chociażby olimpijski medal, przynajmniej tak sądził. Bo któż inny podołałby takiemu wyzwaniu, gdy halny wieje, grawitacja zawodzi, a świat wiruje? Tylko Daniel Cambel Smith! Nikt inny proszę Państwa! Tylko ten jeden śmiałek, który napotkanym trudnościom śmieje się w twarz i nie wie co to kac!
Zaraz, chwila... Kac?
Kto wyprodukował rolety, które przepuszczają światło? Nie znam gościa, ale musiał być cholernym sadystą... - klął w myślach Smith, gdy nieliczne promienie południowego słońca dostawały się do jego salonu, rażąc jego ledwo otwarte, czerwone oczy.
Przy okazji - jednak przeliczył swoje umiejętności. Nie udało mu się wylądować w swoim łóżku - ba! - nie udało mu się dotrzeć nawet do kanapy! Spoczął gdzieś między podłogą (która w jego mieszkaniu pełniła rolę najniższej półki) a sufitem, czyli dokładnie na ławie, którą, przez kilka godzin nieprzytomności, zdążył uświnić bardziej, niż przez ostatni miesiąc. Wcześniej jakoś nie zauważył, że ślinił się przez sen...
Usiłował się podnieść na wątłych rączkach, jednak i one odmówiły mu posłuszeństwa, podobnie jak układ pokarmowy, który zdecydowanie nie przepadał za tak dużą ilością alkoholu. Wczorajsza kolacja (o ile można tak nazwać resztki burito podgrzane w mikrofali) wylądowała na dywanie, razem z kilkoma zakąskami, które pochłonął zeszłej nocy.
- Ohyda - wymamrotał ochrypłym, ledwo słyszalnym głosem. Widocznie kolorowe plamy, ozdobione intensywnym zapachem soków trawiennych nie przypadły mu do gustu. Opary chyba mu nie służyły, bo szybko zakręciło mu się w głowie, przez co po chwili, raczej niedobrowolnie, dołączył do swojej kolacji na dywanie.
Trochę mu zajęło, zanim zdołał wstać z podłogi, dotrzeć do łazienki, opróżnić żołądek do końca i pozbyć się brudnych ubrań. Miał dylemat - "spalić czy wyprać?", jednak po dłuższej chwili bicia się z własnymi myślami wrzucił je z obrzydzeniem do automatu, żałując, że nie ma wystarczająco dużego garnka, aby je wygotować.
Od razu wskoczył pod prysznic. Może "wskoczył" to za dużo powiedziane... raczej "udało mu się nie skręcić karku, wchodząc chwiejnym krokiem pod prysznic".
Stał w zimnym strumieniu wody, próbując zmyć z siebie wstyd. Zadręczał się, że nie potrafi się nawet porządnie walnąć w głowę, spadając z ławy, aby móc się pozbyć żenujących wspomnień z zakrapianej imprezy.
- Podryw "na morsa", Boże... - przytknął czoło do zimnych płytek, mając nadzieję, że w jakiś sposób pomoże mu to utrzymać równowagę.
Przypomniał sobie o numerze telefonu od tamtej dziewczyny, której twarzy dokładnie nie pamiętał, ale w najlepszym razie prał się on właśnie z jego spodniami, o ile nie oddał go komuś za 0,7l.
Świetnie.
Do jego uszu dobiegł odgłos wibracji telefonu. Ktoś dzwonił. Wygramolił się więc spod prysznica i sprawdzając któż to się do niego dobija o tak wczesnej porze, odebrał.
- Kaleka Mentalna przy telefonie - wymamrotał poirytowany, a jego ochrypły głos był dodatkowo zniekształcony przez nieznośny ból głowy.
- Chyba chciałeś powiedzieć "Młody Bóg"! - poprawił go energicznie Kyle.
- Czego? - warknął, zaczesując mokre włosy z twarzy do tyłu.
- Jaki niemiły z rana. Wstałeś lewą nogą, czy co? - droczyło się z nim brodate niewyczerpalne źródło pozytywnej energii, jednak gdy nie otrzymało odpowiedzi, przeszło do konkretów. - To jak z tym zespołem?
CZYTASZ
Złe i Dobre Wypadki
FanfictionZbiorowe ff grupy Bastfiction https://www.facebook.com/groups/BastFiction/