Mrok
Mrok
Mrok
Ten mrok prześladował mnie od dawna. Nie ważne gdzie jestem, nie ważne kiedy jestem, ON zawsze jest tam pierwszy, żeby zniszczyć mi życie.
Leżałam na suchej, pustynnej ziemi. Kiedyś było to najspokojniejsze miejsce w okolicy. Dobrze pamiętam jak siadałam nad wartkim strumieniem i przyglądałam się przepływającym rybom. Jednak teraz nie było po tym nawet śladu. Ziemia i wszystkie rośliny zostały spalone, strumień wyschnął, a wszystko co w nim żyło wyniosło się lub zginęło razem z tym miejscem. Nie była to jedyna ofiara tej wojny. Mnóstwo innych pięknych miejsc zostało zniszczonych. Wyschnięte morza, zrównane z ziemią góry, spalone miasta, dziesiątki ludzkich istnień. Wszystko poświęcone po to, żebyśmy teraz mogli tu być i walczyć. Teraz ja miałam się stać kolejną ofiarą. Gdybym była w stanie w tej chwili myśleć, pewnie byłoby mi wstyd, że zawiodłam setki ludzi, którzy na mnie liczyli. Jednak nie byłam w stanie. Leżałam bez ruchu, pozbawiona tchu, a ciemność już zaczęła pochłaniać mój umysł. Byłoby już po mnie gdyby nie głos, który jakimś cudem przedarł się do przez zasłonę mroku.
Na początku był tylko cichym szeptem, dochodzącym z daleka. Jednak z każdą chwilą stawał się coraz wyraźniejszy. Po kilku sekundach dobiegał już tylko zza ściany, a potem uderzył we mnie z pełną siłą. Głęboki, męski głos. Nie wiedziałam do kogo należy, ale wiedziałam, że go znam. Stopniowo zaczęła wracać mi pamięć. Wiedziałam już, że ten głos zawsze wiązał się z bezpieczeństwem i spokojem, zawsze pełny był życzliwości i spokoju. Jednak to, co słyszałam teraz, nie do końca pasowało do tego opisu. Teraz głos był ochrypnięty i przepełniony... lękiem. Powoli otworzyłam oczy. Spodziewałam się oślepiającego światła słońca, ale gdy już widziałam, różnica była niewielka. Jedyne co się zmieniło, to to, że czerń zamieniła się w szarość, a nade mną pochylała się twarz jakiegoś chłopaka.
– Wstawaj! Słyszysz? Wstań, proszę cię. – Kiedy otworzyłam oczy, chłopak odetchnął z ulgą – Dzięki Bogu, nic ci nie jest. Nie damy rady długo go tak przetrzymywać. Jest już zbyt silny!
Na oko miał około dwudziestu lat. Średniej długości rude włosy z białymi końcówkami, pokryte grubą ilością pyłu, sterczały na wszystkie strony. Dokładniej przyjrzałam się jego twarzy. Miał ostre azjatyckie rysy, był gładko ogolony i w normalnych warunkach pewnie uznałabym go za przystojnego, jednak te warunki ewidentnie nie były normalne. Na całej twarzy były drobne rany i ziemia, a pomarańczowe kimono w czarne paski, w wielu miejscach był podarty. Mimo to coś mówiło mi, że warto zapamiętać tą twarz. Nieświadomie uśmiechnęłam się. Nie docierało do mnie co takiego mówi i nie chciałam żeby dotarło. Niestety chłopak najwidoczniej mówił poważnie, bo gdy zobaczył moją reakcję, (a raczej jej brak), wyraz zaniepokojenia powrócił na jego twarz.
– Māhabi?!
To jedno słowo wystarczyło, aby wspomnienia wróciły już całkowicie. Niestety razem z nimi wrócił piekący ból w lewym nadgarstku. Podniosłam się na prawej ręce do półleżącej pozycji i spojrzałam na drugą. Na jej wierzchu, przez mniej więcej połowę przedramienia biegło długie rozcięcie sięgające dłoni. Rana już nie krwawiła, ale wciąż potwornie bolała. Jednak nie to najbardziej mnie zmartwiło. Błękitna, sznurkowa bransoletka, z jedną zawieszką wyglądającą jak wilczy kieł, była prawie całkiem przerwana. Wiedziałam, że jeśli przerwie się całkowicie, będzie to oznaczało koniec mojego życia. Wstałam lekko się chwiejąc, na szczęście mój przyjaciel mnie przytrzymał.
– Wszystko dobrze!? – Z daleka dobiegł mnie głos naszego przyjaciela.
– Koulèv utworzył barierę, ale długo już nie wytrzyma. – W jego brązowych oczach znów widziałam smutek – Wiesz co musimy zrobić – powiedział cicho. Również się zasmuciłam, bo dobrze wiedziałam co miał na myśli.
– Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie – odpowiedziałam, nieświadomie dotykając bransoletki. Rana już prawie całkiem się zagoiła, ale żeby biżuteria się naprawiła musiało minąć dużo więcej czasu.
– Ja też tego nie chcę, ale nie mamy wyboru. To nasz obowiązek. Tylko to nam pozostało – westchnął – Jesteś gotowa?
– Z tobą zawsze i wszędzie – uśmiechnęłam się słabo. Nie mógł wiedzieć co do niego czułam, ale nikt nie zabroni mi tego czuć.– Zaczynaj.
Pasiasty ninja wyciągnął prawą rękę do przodu. Złoty pierścień zalśnił własnym światłem, gdy chłopak wypowiadał słowa zaklęcia.
– Mwen pral pran fènwa a nan mond sa a avè m ', epi mwen pa pral retounen jiskaske mil mil ane pase pou pirifye nan mond lan!
– Żegnaj – szepnęłam, wciąż lekko się uśmiechając – Do zobaczenia za tysiąc lat.
Rudy bohater zniknął w rozbłysku złoto-pomarańczowego światła. Gdzieś za zasłoną dymu w niebo wystrzelił podobny, zielono-bursztynowy promień. Zostałam sama.
Spojrzałam w niebo. Przez rzednący już mrok można było zobaczyć gwiazdy. Mimo wszystko, nasze położenie nie było aż tak fatalne jak się wydawało. Znikając uwalnialiśmy świat od NIEGO. Wyciągnęłam rękę do góry i również wypowiedziałam te słowa. Zanim zniknęłam w rozbłysku srebra i błękitu, zobaczyłam świat bez JEGO klątwy. To ostatnie wspomnienie piękna pozwoliło mi nigdy nie zapomnieć, że zawsze jest nadzieja.
"""""""""""""""""""""""""""""""""""""""
Hej! :)
To moja pierwsza opowieść, więc jeśli miałbyś/miałabyś (ty co to czytasz, to do ciebie) jakieś uwagi czy coś, to śmiało pisz. :) :D
Czekam na hejty! ;)
[EDIT] Poprawiłam rozdział (taki prezent na nowy rok) i mam nadzieję, że się spodoba. :D
Całusy
Olcia :*
CZYTASZ
Miraculous - Powrót Przedwiecznych ZAWIESZONE
FanfictionPowracają dawni wrogowie... i sojusznicy. Co jeśli miracula czarnego kota i biedronki wcale nie są najślniejsze? Co jeśli ktoś wywróci całe dotychczasowe życie Adriena i Marinette akurat wtedy, gdy wszystko zaczyna się układać? Co jeśli ktoś stanie...